Serialowa alternatywa: "35 dni", czyli sąsiedzka historia kryminalna z Wielkiej Brytanii
Mateusz Piesowicz
2 grudnia 2017, 20:00
"35 dni" (Fot. S4C)
Jedno zabójstwo i tłum kandydatów na mordercę. Jesteście gotowi, by rozwikłać tę skomplikowaną zagadkę? Umożliwi Wam to brytyjski serial "35 dni", który pojawi się w Ale kino+ 3 grudnia o 20:10.
Jedno zabójstwo i tłum kandydatów na mordercę. Jesteście gotowi, by rozwikłać tę skomplikowaną zagadkę? Umożliwi Wam to brytyjski serial "35 dni", który pojawi się w Ale kino+ 3 grudnia o 20:10.
Co można pomyśleć o serialu, który rozpoczyna się od ujęcia martwej kobiety? Po pierwsze – nie będzie to lekka i przyjemna historia. Po drugie, z całą pewnością ruszymy tropem mordercy, towarzysząc w zawiłym śledztwie jakiemuś detektywowi i krok po kroku dopasowując do siebie kolejne elementy układanki. Takie myślenie jest w pełni uzasadnione, w końcu 9 na 10 telewizyjnych kryminałów opiera się na podobnym schemacie. Już się pewnie domyślacie, że "35 dni" to właśnie ten dziesiąty przypadek, co?
Brytyjski, a będąc dokładnym, walijski serial (oryginalny tytuł to "35 Diwrnod") jest kolejnym po "Hinterland" dowodem na to, że twórcy z tego mało uczęszczanego przez telewizję zakątka Wysp wyspecjalizowali się w produkcji wciągających kryminałów. Zapomnijcie zatem o płynnej angielszczyźnie, bo tej w "35 dniach" nie ma zbyt wiele (w przeciwieństwie do "Hinterland" serial był kręcony tylko w walijskiej wersji językowej) i szykujcie się na historię równie nietypową co język, w jakim została opowiedziana.
Na czym ta nietypowość polega? Wróćmy do wspomnianej na wstępie martwej kobiety – to niejaka Jan Richards (Lois Jones), której tragiczny los jest owiany mgłą tajemnicy. Jedyne, co na ten temat wiemy, to fakt, że zaledwie 35 dni przed śmiercią bohaterka wprowadziła się do domu na przedmieściach Crud yr Awel. Cała reszta zagadek, począwszy od tego kim była, co się z nią stało i oczywiście, kto ją zabił, będzie wyjaśniana przez 8 odcinków. A raczej sami będziecie sobie musieli ją wyjaśnić, bo po ujawnieniu ofiary fabuła serialu robi duży krok wstecz.
Nie ma tu zatem ani policyjnego śledztwa, ani kolejnego zmęczonego życiem detektywa, ani konsekwencji tragicznej śmierci. Jest za to bardziej obyczajowa niż kryminalna historia o mieszkańcach przedmieść, którzy za fasadami swoich willi skrywają zaskakujące, wstydliwe i mroczne sekrety. Akcję śledzimy od wspomnianego 35. dnia przed śmiercią Jan, stopniowo posuwając się do przodu i próbując odgadnąć, kto z jej nowo poznanych sąsiadów najbardziej pasuje do roli mordercy.
Powiecie, że to przecież nic nowego, bo wiele kryminałów pozwala sobie na zabawy z czasem. Ot choćby, żeby za daleko nie szukać, niedawny "Rellik". Racja, sam zabieg z cofnięciem biegu akcji nie jest niczym zaskakującym – chodzi o to, że tutejsza wizyta w przeszłości nie jest tymczasowa. Twórcy serialu na samym początku uprzedzają nas, że dojdzie do morderstwa, a potem nie każą śledzić poczynań ekranowych śledczych, lecz przydzielają nam ich role. Klasycznej detektywistycznej robocie towarzyszy tu więc bardziej psychologiczna rozgrywka. "Kto zabił" nadal jest istotną kwestią, ale równie ważne, a może nawet ważniejsze jest pytanie, dlaczego to zrobił. Albo zrobi, w końcu jesteśmy w przeszłości.
Zamiast więc doszukiwać się wskazówek podczas toczącego się śledztwa, wpadamy w sam środek codziennego życia na walijskim osiedlu. A to nie jest do końca takie, jakiego moglibyście się spodziewać. Jasne, są w nim znajome z innych seriali elementy, jak pogmatwane rodzinne relacje czy domowa idylla, która za zamkniętymi drzwiami zamienia się w solidnych rozmiarów piekiełko. Ale oprócz tych standardowych podmiejskich motywów zdarzają się też bardziej zaskakujące. Bo za taki trzeba przecież uznać nalot policji na przyjęcie dla dziecka, czyż nie?
A na tym się nie kończy, bo odwiedzamy też pokryty mgłą las wyglądający na wyjęty żywcem z jakiejś mrocznej baśni, a zaraz potem przeskakujemy do… dziewczynki na trójkołowym rowerku, za którą kamera pędzi niczym w "Lśnieniu" Kubricka. To w końcu kryminał czy jakiś podmiejski horror? Tego rodzaju sztuczki i mrugnięcia okiem do widza są w "35 dniach" bardzo częste, bo twórcom zależy na utrzymaniu atmosfery tajemnicy i podskórnie wyczuwanego napięcia, bez uciekania się do typowych kryminalnych chwytów. Zbrodnia ma się wszak wydarzyć dopiero za jakiś czas, ale my już teraz mamy czuć, że coś jest bardzo nie tak w tej pozornie spokojnej okolicy.
W ten sposób budowane napięcie, choć nie da się mu odmówić klimatu, ma też swoje wady. Bardziej niecierpliwi widzowie będą z pewnością narzekać na tempo – tutejsze życie toczy się bez większych sensacji (pomijając może wspominany policyjny nalot), a ani twórcom, ani bohaterom się nigdzie nie spieszy. Bo i do czego? Codzienność mieszkańców takich osiedli to przecież nuda przeplatająca się z monotonią, a my musimy to poczuć, by zrozumieć powoli narastającą we wszystkich bohaterach frustrację.
Początek serialu jest więc spokojnym wprowadzeniem do trzęsienia ziemi, które wywoła pojawienie się nowej sąsiadki. Świetnie rozegrali to twórcy, wprowadzając Jan do opowieści stopniowo, najpierw czyniąc z niej tajemniczy, wręcz nie do końca realny obiekt (przez pierwszy odcinek nikt nawet nie ma pewności, czy ktoś rzeczywiście się wprowadził do pustego domu). Potem zaś nadali temu obiektowi kształt, który w mężczyznach budzi pożądanie, a w kobietach zazdrość. W nas z kolei pytania, bo Jan składa się z wielu sekretów.
Podobnie zresztą jak inni, bo bohaterowie "35 dni" to parada intrygujących postaci. Mamy tkwiącego w nieszczęśliwym związku Richarda (Ryland Teifi) utrzymującego dwuznaczną relację z dziewczyną swojego syna. Jest transseksualna Patricia (w tej roli trudny do poznania Matthew Gravelle, czyli Joe Miller z "Broadchurch"), trochę szukająca szczęścia, a trochę grająca w dziwną grę z naiwnym staruszkiem z sąsiedztwa, Gruffem (Wyn Bowen Harries). Są też bardziej typowe afery, zdrady, kłótnie i unosząca się w powietrzu wzajemna niechęć, której nikt nie okazuje na zewnątrz. Jak to wśród kochanych sąsiadów.
Obserwując to wszystko, trudno się dziwić, że ulubionym tutejszym zajęciem jest podglądanie innych. Wrażenie, że ktoś nieustannie wszystko obserwuje, towarzyszy nam bez przerwy, a pojawienie się Jan jeszcze je potęguje. Piękna kobieta ubrana w wyróżniającą się w monotonnym tle czerwoną sukienkę nie tylko przyciąga wzrok, ale jest też iskrą, której potrzeba "35 dniom", by naprawdę ruszyć naprzód. Tym dodatkowym elementem sprawiającym, że wszystkie trybiki na pozór zwykłej historii obyczajowej zaczynają szybciej pracować.
I to właśnie jeden z nich ma doprowadzić do ostatecznej tragedii. Zanim jednak do niej dojdzie, czeka Was wciągającą podróż przez ukrywane przed wzrokiem innych drobne grzeszki i całkiem poważne grzechy, które mają tu na sumieniu wszyscy. A oglądanie, jak jeden po drugim wychodzą na jaw pod wpływem tajemniczej kobiety, jest może nawet bardziej fascynujące niż zagadka jej śmierci.
Premiera "35 dni" w Ale kino+ w niedzielę, 3 grudnia o 20:10. Zostaną pokazane dwa odcinki. Kolejne co tydzień.