"Kości" (7×06): Koniec sielanki w The Jeffersonian Institute
Bartosz Wieremiej
15 stycznia 2012, 20:04
Scenarzyści "Bones" z wyczuciem potrafią mieszać makabrę z humorem, emocjonalne przeżycia bohaterów z proceduralną codziennością. "The Crack in the Code" jest tego najlepszym dowodem.
Scenarzyści "Bones" z wyczuciem potrafią mieszać makabrę z humorem, emocjonalne przeżycia bohaterów z proceduralną codziennością. "The Crack in the Code" jest tego najlepszym dowodem.
Zimowemu finałowi "Kości" groziło stanie się mieszanką przypadkowych scen. W 43 minutach akcji przyszło twórcom zamknąć szereg osobistych wątków, przedstawić nowego seryjnego mordercę oraz godnie pożegnać się przed kolejną już wielomiesięczną przerwą.
Sytuację komplikowała wielość elementów, z których składa się pierwsza grupa wątków. Zaliczyć do niej można można zarówno nieustający proces "dojrzewania" Sweetsa (John Francis Daley) w oczach Bootha (David Boreanaz) i Brennan (Emily Deschanel), ciąg dalszy obserwacji życia Angeli (Michaela Conlin) i Hodginsa (T. J. Thyne) po narodzinach dziecka, jak i budowanie nowego życia przez wspomnianych już Seeleya i Temperance. Nie zdradzając zbyt wiele, mogę jedynie dodać, że wszystkie te wątki wciąż rozwijane są w satysfakcjonujący sposób i na szczęście nie przysłaniają głównej intrygi – zresztą tym razem jest to zwyczajnie niemożliwe.
Od pierwszych minut pozostaje w głowie obraz znalezionych zwłok, a wszelkie wątpliwości nagle przestają być istotne. Wyobraźcie sobie: czaszka i kręgosłup z celowo poprzestawianymi kręgami związanymi, jeśli nie oglądaliście, nie chcecie wiedzieć czym. Kolejne znaleziska, pomimo pozornej zwyczajności, są również odpowiednio makabryczne, a ciąg dalszy akcji to liczne fałszywe tropy, postępujące poczucie bezradności głównych bohaterów i morderca, który z jednej strony jest o krok przed wszystkimi, z drugiej ewidentnie dobrze się bawi.
Widzowie znają jego imię: Christopher Pelant, wiedzą, kim jest, gdzie mieszka i co go motywuje. Podobnie jak bohaterowie, świadomi są, dlaczego jest on absolutnie bezkarny i to właśnie chyba przeraża najbardziej.
Nowy przeciwnik ma szansę zostać jednym z najciekawszych serialowych morderców ostatnich lat. Wcielający się w rolę Pelanta Andrew Leeds z niezwykłą łatwością przechodzi od normalnej rozmowy do otwartych gróźb, od delikatnego grymasu do uśmiechu psychopaty. Szczególnie jest to widoczne w trakcie ostatnich scen z jego udziałem, a nonszalancja, z jaką przekazuje pozdrowienia dla Jacka Hodginsa powoduje, że po plecach przechodzą ciarki.
Wspomnianą już zaskakującą bezradność sprawnie przemieszano z odrobiną niepewności i strachu, spotęgowaną świadomością, że poznaliśmy jedynie próbkę możliwości nowego przeciwnika. Brzmi to niesamowicie, gdy mianem "próbki" określa się takie wyczyny jak: dwa morderstwa, przejęcie ciała wiezionego w celu dokonania autopsji, zafundowanie pożaru w Jeffersonian oraz zademonstrowanie dogłębnej wiedzy na temat poszczególnych bohaterów i procedur rządzących Instytutem, a także FBI.
W efekcie ten bardzo dobrze napisany odcinek pozostawia po sobie dziwne uczucie niepokoju, które nie znika nawet po zakończonych sukcesem poszukiwaniach nowego domu przez parę B&B. W końcu nawet tak radosne wydarzenie jest tylko ciszą przed burzą.