Niebezpieczne związki. "The Girlfriend Experience" – recenzja 2. sezonu
Marta Wawrzyn
18 listopada 2017, 17:03
"The Girlfriend Experience" (Fot. Starz)
Chłodny świat, w którym liczy się władza, seks i pieniądze, powraca w 2. sezonie "The Girlfriend Experience", tym razem w formie dwóch równolegle prowadzonych historii. Oceniamy, jak wyszło.
Chłodny świat, w którym liczy się władza, seks i pieniądze, powraca w 2. sezonie "The Girlfriend Experience", tym razem w formie dwóch równolegle prowadzonych historii. Oceniamy, jak wyszło.
1. sezon "The Girlfriend Experience" (w polskiej wersji "Dziewczyna z doświadczeniem", emisja w HBO) składał się z 13 odcinków, opowiadających historię studentki prawa o imieniu Christine (świetna rola Riley Keough), którą coraz bardziej wciągał mroczny i pokręcony świat seksu za pieniądze. Telewizja Starz wypuściła całość naraz, więc łatwo było się wkręcić i zapomnieć o wszelkich wadach tej produkcji, zwłaszcza że 30-minutowe odcinki mijały naprawdę szybko.
2. sezon to 14 odcinków, wypuszczanych po dwa tygodniowo. Na zmianę opowiadane są w nim dwie historie dziewczyn do towarzystwa, z których jedna dzieje się w Waszyngtonie, w politycznym domku z kart, a druga w Nowym Meksyku, gdzie kobieta o imieniu Bria ucieka przed pełnym przemocy związkiem do programu ochrony świadków. To dość nietypowa konstrukcja, zwłaszcza że obu tych opowieści nic nie łączy, poza osadzeniem w tym samym chorym świecie, w którym kobiety uzależniają się od płatnego seksu dokładnie w ten sam sposób co nasza dawna znajoma, Christine. Obie historie są od siebie wyraźnie oddzielone i robione przez innych twórców – waszyngtońską pisze i reżyseruje Lodge Kerrigan, z kolei tę drugą Amy Seimetz.
W Waszyngtonie rzecz się dzieje w okresie przedwyborczym. Z jednej strony poznajemy dziewczynę do towarzystwa o imieniu Anna (Louisa Krause), a z drugiej Ericę (Anna Friel), twardą i skuteczną dyrektor finansową republikańskiego PAC, czyli grupy wspierającej partię. Ta pierwsza traktuje seks z chłodnym profesjonalizmem, ale bardzo szybko się okazuje, że pewnych rzeczy po prostu znosić nie chce i nie zamierza. Ta druga to jedna z tych nielicznych kobiet, które lądują na okładkach magazynów, okupowanych zazwyczaj przez facetów. Osoba, o której piszą, że stoi za waszyngtońskimi elitami.
Panie zapoznają się, szantażując razem wpływowego polityka, a potem zaczyna się między nimi prywatna relacja, która zapewne nie skończy się dobrze. Są w niej elementy magnetycznej niemalże wzajemnej fascynacji, nie sprowadzającej się tylko do kwestii erotycznych, ale to zaledwie początek. "Erica & Anna" równie dobrze może okazać się piękną historią miłosną, osadzoną w najbardziej cynicznym ze światów, jak i niebezpieczną grą, być może nawet podwójną. Może też się okazać największym życiowym błędem Eriki, która zdaje się zapominać przy Annie o podstawowych środkach ostrożności.
Zarówno pod względem zawartości cynizmu w tej opowieści, jak i chłodu bijącego dosłownie z każdego kadru "Erica & Anna" mocno przypomina "House of Cards". To ten sam świat – elegancki, zimny i z jednej strony wyrafinowany, a z drugiej totalnie zezwierzęcony. W tutejszej palecie barw nie ma miejsca na żywe kolory. Dominuje biel, czerń i wszelkie możliwe odcienie szarości, a poczucie wyobcowania dodatkowo pogłębia nowoczesny wystrój wnętrz, w których przebywają bohaterki. Im bardziej oszczędna jest forma, tym bardziej czuć podskórne napięcie i ludzką samotność.
Druga historia jest zupełnie inna, zarówno jeśli bierzemy pod uwagę treść, jak i stronę wizualną. Główną bohaterką jest Bria (Carmen Ejogo, właśnie obsadzona w jednej z głównych ról 3. sezonu "Detektywa"), tajemnicza kobieta, o której wiemy tylko, że była dziewczyną do towarzystwa, a teraz ucieka przed niebezpiecznym i bogatym facetem, z którym była związana. Razem z jego córką ląduje w programie ochrony świadków w Nowym Meksyku, gdzie opiekuje się nimi Ian Olsen (Tunde Adebimpe) z biura szeryfa.
I tutaj również zaczyna się niebezpieczna gra, na kilku poziomach, bo Bria nie jest w stanie dostosować się do wymogów nowego, depresyjnego życia, składającego się z ciasnego mieszkania, kiepskiej pracy i nienawidzącej jej nastolatki. Nie dość że zaczyna igrać z ogniem, umawiając się z facetem z internetu, to jeszcze gdzieś na horyzoncie majaczy proces i konieczność stawienia czoła swojemu byłemu.
Dwie historie opowiadane równolegle w 2. sezonie "The Girlfriend Experience" prawdopodobnie nigdy się ze sobą nie spotkają, co samo w sobie jest interesujące. Czegoś takiego po prostu jeszcze nie było – to jak dwa sezony antologii, przeplatające się ze sobą. A jednak czynników, które łączą obie historie i przede wszystkim ich bohaterki, jest cała masa. Erica, Anna i Bria egzystują w dokładnie tym samym świecie – świecie wielkiej kasy, polityki, szantażu, seksu traktowanego instrumentalnie. Świecie odrzucającym i fascynującym jednocześnie, pełnym moralnych szarości i niejednoznacznych kobiet.
Dokładnie tak jak Christine z 1. sezonu, te panie nie są łatwe do polubienia. To nie takie dziewczyny jak prostytutki z "The Deuce", wciągnięte w życie, od którego nie są w stanie się uwolnić. W "The Girlfriend Experience" obie strony traktują seks instrumentalnie, jako drogę do celu. Bria, tkwiąca w mieścinie pośrodku niczego i ubrana w fabryczne drelichy, wyraźnie tęskni za luksusami związanymi z życiem escort girl. Anna w pewnym momencie oznajmia, że to praca, którą lubi i w której jest dobra. Erica, choć dziewczyną do wynajęcia nie jest, skonstruowana jest na podobnej zasadzie, i ma z przedstawicielkami najstarszego zawodu świata więcej wspólnego, niż chciałaby przyznać.
To nie są słabe kobietki ani tym bardziej ofiary. To dorosłe osoby, które poprzez szereg dokonywanych przez lata wyborów dotarły, prawdopodobnie zasłużenie, do takiego a nie innego miejsca. Jeśli więc te wybory złamią im życie – a prawdopodobnie tak właśnie będzie w każdym przypadku – trudno będzie im współczuć. I na tym właśnie polega dramatyzm ich sytuacji. To kobiety ukształtowane przez cyniczny, ohydny świat, które same wybrały ze względu na korzyści z tego wynikające.
Ale to tylko jedna warstwa i bardzo wstępna interpretacja czegoś, co dopiero się zaczyna. Spodziewam się, że "The Girlfriend Experience" w kolejnych odcinkach zajrzy głębiej do dusz swoich bohaterek, odsłaniając więcej prawdy o ich skomplikowanych motywacjach i o tym wszystkim, co stanęło za ich życiowymi wyborami. Anna w tym momencie wydaje mi się chłodna, nieprzenikniona i zdolna do wszystkiego, a Erica – paradoksalnie – jest dla mnie tą połówką tego duetu, która przez swoje emocjonalne zaangażowanie może dużo stracić. Z kolei Bria wydaje się być uzależniona od życia, którego już mieć nie może. Nie wiemy jednak, co za tym stoi i jakie traumy mogą w sobie skrywać te kobiety.
Jedno możemy powiedzieć na pewno już w tym momencie. "The Girlfriend Experience" to wciąż serial wysokiej jakości – taki, który pod względem zdjęć czy kreacji aktorskich może rywalizować z najlepszymi – a ten sezon jest wart uwagi choćby ze względu na nietypową konstrukcję. Z treścią może być jednak różnie. Tak jak historia Christine z 1. sezonu koniec końców nie okazała się aż tak oryginalna, tak i teraz już widać pewne schematy, zwłaszcza w części Anny i Eriki, która zdecydowanie za bardzo przypomina kobiece "House of Cards". Z drugiej strony, naprawdę trudno jest oprzeć się Annie Friel w takiej wersji, w jakiej tutaj się pojawia.
Oglądam więc dalej, trzymając kciuki za to, żeby całość okazała się równie wciągająca, a jednocześnie nie tak miałka jak 1. sezon.