Z wyczuciem ku zmianom. "Howards End" – recenzja nowego brytyjskiego miniserialu
Mateusz Piesowicz
14 listopada 2017, 22:01
"Howards End" (Fot. BBC)
Jeśli ktoś mógł wpaść na pomysł, że ponowna ekranizacja ponad stuletniej powieści obyczajowej ma sens, to tylko Brytyjczycy. I jak zwykle mieli rację, bo nowe "Howards End" to absolutna perełka.
Jeśli ktoś mógł wpaść na pomysł, że ponowna ekranizacja ponad stuletniej powieści obyczajowej ma sens, to tylko Brytyjczycy. I jak zwykle mieli rację, bo nowe "Howards End" to absolutna perełka.
4-odcinkowy miniserial produkcji BBC to adaptacja powieści E.M. Forstera, którą możecie kojarzyć również z filmowej ekranizacji z 1992 roku ("Powrót do Howards End") z oscarową kreacją Emmy Thompson. W nowej wersji rolę Margaret Schlegel przejęła Hayley Atwell i to już był wystarczający powód, by się z tą produkcją zapoznać. Tych jest jednak znacznie więcej i nie ograniczają się one tylko do zachwycającej realizacji.
Ta wszak jest normą w przypadku wystawnych brytyjskich dramatów kostiumowych, więc bardziej zasadnym pytaniem, jakie cisnęło mi się na usta przed seansem "Howards End", było: co może zainteresować współczesnego widza w opowieści o angielskim społeczeństwie z początków XX wieku? Jak się okazało, zaskakująco dużo. A to wszystko dzięki znakomitym twórcom, czyli reżyserce Hettie MacDonald ("Doktor Who", "Wallander", "Fortitude") oraz scenarzyście Kennethowi Lonerganowi ("Manchester by the Sea"), którzy stanęli na wysokości zadania i tchnęli w sztywną fabułę życie.
Główną bohaterką tutejszej historii jest wspomniana już Margaret Schlegel (Atwell), młoda i wyemancypowana kobieta pochodząca ze średnio zamożnej, inteligenckiej rodziny i opiekująca się dwójką młodszego rodzeństwa, Tibbym (Alex Lawther) oraz Helen (Philippa Coulthard). Opowieść zaczynamy od tej ostatniej i jej gościnnej wizyty w tytułowej posiadłości Howards End należącej do bogatej rodziny Wilcoxów, która kończy się pewnym nieporozumieniem i sporą towarzyską wpadką.
Gdy więc Henry Wilcox (Matthew Macfadyen) wraz z żoną, Ruth (Julia Ormond) oraz resztą rodziny wprowadzają się do londyńskiego mieszkania naprzeciwko Schleglów, sytuacja robi się niezręczna. Szybko jednak staje się pretekstem do spotkania Margaret z Ruth i niespodziewanego odkrycia, że dwójka kobiet, które w teorii różni wszystko, błyskawicznie odnajdują między sobą wspólny język.
Dokąd to wszystko doprowadzi, wiecie doskonale, jeśli znacie powieść lub poprzednią ekranizację, ale teraz to zostawmy. Dość powiedzieć, że pierwszy odcinek prowadzi fabułę w bardzo zgrabny sposób, co rusz zaznaczając jej kolejne istotne punkty i kierując naszą uwagę ku bardzo różnym sprawom, stopniowo krążąc coraz bliżej sedna całej historii.
Zanim jednak do tego dojdziemy poznamy bohaterów opowieści i, czasem bardzo od siebie różne realia, w jakich przyszło im żyć. Te natomiast stanowią bardzo istotny punkt programu, bo oprócz wątków poszczególnych postaci, w centrum zainteresowania "Howards End" znajduje się angielskie społeczeństwo stojące właśnie u progu wielkich zmian. Nietrudno dostrzec, kto jest przedstawicielem starego świata, a kto reprezentuje nowe myślenie, ale serial uwzględnia nie tylko zmiany ideologiczne, lecz również ekonomiczne. Stąd też zasygnalizowano już obecność ubogiego małżeństwa Bastów (Joseph Quinn i Rosalind Eleazar), którzy bardziej zaznaczą się w dalszej części opowieści.
Póki co poszczególne wątki stykają się raczej subtelnie, co jednak zupełnie nie przeszkadza w śledzeniu historii, która bez żadnych problemów przenosi ciężar opowieści z jednego na drugi. Zaczynamy od lekkiej w tonie komedyjki z angielskich wyższych sfer, przechodząc stopniowo do nienarzucającego się dramatu obyczajowego, zabarwionego osobliwą znajomością dwóch kobiet. I na pierwszy rzut oka widać, że to właśnie relacje międzyludzkie są tu zdecydowanie najważniejsze.
Bo siłą "Howards End" jest przede wszystkim fakt, że twórcy nie pozwolili, by historyczny gorset zacisnął się na fabule zbyt mocno. Na pierwszym miejscu są tu ludzie, a dopiero potem czasy, co widać zarówno po scenariuszu, jak i momentami zadziwiająco powściągliwej realizacji. Tam, gdzie większość seriali chwaliłaby się olśniewającym wykonaniem, "Howards End" skutecznie robi z niego tło, dając do zrozumienia, że liczą się bohaterowie. Reszta to tylko różnego rodzaju okoliczności.
A te, jak się okazuje, wcale nie muszą mieć decydującego znaczenia, bo koniec końców decyzje podejmują ludzie. Dzięki temu serial nie wydaje się odległą ramotką, która zainteresować może tylko wyjątkowych miłośników epoki edwardiańskiej, lecz pełnokrwistą historią zmieniających się czasów. Takich, w których podjęte właśnie wybory, będą mieć daleko idące konsekwencje. Idąc tym kluczem, można odczytywać "Howards End" wręcz jako bardzo aktualną fabułę. Choć może przesadą byłoby robienie z odniesień do współczesności motywu przewodniego, trudno uciec od porównań.
W rodzinach Schleglów i Wilcoxów twórcy przedstawili dwie twarze zamożnego brytyjskiego społeczeństwa. Pierwszą, otwartą i bardziej postępową; oraz drugą – konserwatywną, pragmatyczną i gotową może nie agresywnie, ale skutecznie bronić obowiązującego status quo. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie ma tu mowy o otwartym konflikcie, raczej wzajemnym poznawaniu się, rozmowach i próbach przekonania do swych racji. Twórcy patrzą na tę rzeczywistość z zaciekawieniem, obserwując reakcje swoich bohaterów na nowe okoliczności, nikogo nie potępiając i dostrzegając zarówno wady, jak i zalety jednych i drugich. "Howards End" urzeka tym rozsądnym podejściem, przypominając, że możliwa jest spokojna dyskusja, nawet pomiędzy ludźmi o kompletnie innych poglądach, statusie czy pochodzeniu.
A przy tym wszystkim jest zwyczajnie wciągającym serialem, który z niespiesznie się rozwijającej fabuły stworzył bogatą w treść historię. Z bohaterami, wśród których można przebierać w poszukiwaniu ulubieńców, zastanawiając się, czy bardziej odpowiada nam idealistyczna i targana namiętnościami postawa Helen, czy może mniej impulsywne, ale i w pewnym stopniu romantyczne podejście Margaret? Czy współczujemy Pani Wilcox, że utknęła w związku z twardogłowym biznesmenem, czy raczej podziwiamy, jak umiejętnie owinęła go sobie wokół palca?
Wymieniać można dalej (a to przecież dopiero początek), bo w "Howards End" mnóstwo rzeczy kryje się między wierszami. W drobnych, ledwie zauważalnych gestach, których jednak nie trzeba w żaden sposób tłumaczyć. Świetnie spisała się cała, doskonale dobrana obsada (błyszcząca w pierwszym odcinku Philippa Coulthard przyćmiła nieco równie dobry występ Hayley Atwell), a zmuszający do myślenia scenariusz i cudowna realizacja dopełniają obrazu serialu, który będzie satysfakcjonującym przeżyciem dla każdego szukającego inteligentnej rozrywki widza. Nic tylko polecić.