Bohaterscy policjanci w czarno-białym świecie. "S.W.A.T." – recenzja premierowego odcinka
Mateusz Piesowicz
3 listopada 2017, 22:02
"S.W.A.T." (Fot. CBS)
Namnożyło się ostatnio seriali militarnych, ale przecież dzielne, amerykańskie chłopaki mają pełne ręce roboty również bliżej domu. Przypomina o tym CBS w proceduralu tak wtórnym, że aż zęby bolą.
Namnożyło się ostatnio seriali militarnych, ale przecież dzielne, amerykańskie chłopaki mają pełne ręce roboty również bliżej domu. Przypomina o tym CBS w proceduralu tak wtórnym, że aż zęby bolą.
Naiwnością byłoby jednak doszukiwać się oryginalności w produkcji, która jest luźną adaptacją filmu z 2003 roku i serialu sprzed ponad 40 lat, czyż nie? Zwłaszcza gdy jej tematyka nie należy do szczególnie odkrywczych. W końcu co nowego można wymyślić w opowieści o policjantach z tytułowej jednostki specjalnej? Wkraczają do akcji w najbardziej niebezpiecznych sytuacjach, dużo biegają, jeszcze więcej strzelają, a na koniec podziękują sobie za dobrze wykonaną robotę, jak to ekranowi twardziele mają w zwyczaju.
"S.W.A.T." (w Polsce serial z podtytułem "Jednostka specjalna" będzie pokazywać TVP1, pierwszy odcinek we wtorek, 7 listopada) powiela ten znakomicie Wam znany schemat, od wspomnianych na wstępie seriali militarnych odróżniając się tylko tym, że zamiast żołnierzy mamy policjantów, terrorystów zastępują pospolici przestępcy, a Bliski Wschód i inne egzotyczne lokacje zamieniają się w bardziej swojskie ulice Los Angeles. Poza tym jest identycznie, choć przez pewien czas można odnieść błędne wrażenie, że twórcy celują nieco wyżej – w policyjny procedural z wyraźnie zarysowanym społecznym tłem.
Ta chwila mija jednak dość szybko, a pod koniec premierowego odcinka wydaje się już tylko mglistym wspomnieniem skrytym gdzieś za setkami wystrzelonych kul (i innych pocisków). Bo owszem, "S.W.A.T." wyglądał na początku w miarę obiecująco – choćby ze względu na obecne wśród producentów nazwisko twórcy "The Shield" Shawna Ryana – ale ostatecznie okazał się kolejnym, wypełnionym bezmyślną akcją proceduralem, który nie jest wart poświęconego mu czasu.
Historia jest oczywiście prosta jak drut, a rozpoczyna swój bieg podczas jednej z akcji tytułowej jednostki, która idzie nie tak, jak powinna. W wyniku regularnej bitwy S.W.A.T. z gangiem handlarzy bronią, kapitan oddziału przypadkowo rani cywila – młodego Afroamerykanina. Potem sprawy toczą się błyskawicznie. Nowym dowódcą zostaje Daniel 'Hondo' Harrelson (Shemar Moore), ale że to decyzja z gatunku polityczno-wizerunkowych, mało komu przypada do gustu. Rozeźlony tłum dostrzega hipokryzję. Niedawni koledzy z zespołu, a teraz podopieczni Honda mają pretensje o jego zbyt szybki awans. On sam z kolei nie ma na niego najmniejszej ochoty, bo to w gruncie rzeczy porządny facet jest.
Chociaż nie, to za mało powiedziane. Hondo jest w praktyce chodzącym ideałem. Rozumie ludzi, bo sam pochodzi z tej samej dzielnicy Los Angeles i wielu zna osobiście. Jest doskonałym policjantem, rozróżniającym dobro od zła i śmiertelnie poważnie traktującym swoje obowiązki. A do tego jeszcze świetnie wygląda. No pomnik po prostu, pozbawiony jakiejkolwiek rysy. A takim przecież nie może być zbyt ciężko, więc wystarczy kilkanaście minut, by Hondo zyskał sobie przychylność praktycznie wszystkich dookoła. Wiadomo, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć, ale przecież nikt nie wspominał, ile dokładnie ma ten proces trwać, prawda?
Tak przynajmniej zdają się sądzić twórcy "S.W.A.T.", którzy wychodząc od policyjnego dramatu z pewnymi ambicjami, wkrótce skręcają w stronę swego rodzaju fantazji o superbohaterach w mundurach. Konsekwencji nie ma w tym żadnej, bo to, co najpierw wyglądało na próbę zabrania głosu w kwestii policyjnej brutalności, wkrótce przeistacza się w błahą fabułkę z wybuchami i akcją na pierwszym planie. Nie żeby napiętą sytuację na ulicach przedstawiono tu w jakiś szczególnie wyrafinowany sposób, ale mimo wszystko uznanie, że ciekawiej będzie zająć się okradającymi bank przestępcami uzbrojonymi w broń przeciwpancerną, wykracza poza moje zdolności rozumowania.
Ktoś jednak stwierdził, że właśnie takiego serialu nam potrzeba, zatem pal licho Black Lives Matter i całą tę społeczną dyskusję – w "S.W.A.T." liczą się dobrzy policjanci, którzy nawet zasady łamią w słusznym celu i źli, bezimienni przestępcy zamieniający Los Angeles w istną strefę działań wojennych. A wszystko to jest tak nudne, przewidywalne i kompletnie pozbawione wyrazu, że trudno traktować ten serial nawet jako odmóżdżającą rozrywkę. Wszystko ma swoje granice, a tutejsze stężenie scenariuszowej łopatologii i fabularnych oczywistości oraz nadętych dialogów przeplatających się z "luźnymi" hasłami przekracza wszelkie dopuszczalne normy.
"S.W.A.T." to nie tyle zbiór klisz, co zestaw tych zdecydowanie najbardziej oklepanych, tak jakby twórcy zmówili się, że nie wykorzystają tu ani jednego oryginalnego pomysłu. Nieważne, czy mówimy o prostackim scenariuszu, czy o papierowych bohaterach, w każdym przypadku mamy do czynienia z najbardziej banalnym z możliwych rozwiązań. Stereotypów nikt nawet nie próbuje ukrywać, zatem po oczach bije jednowymiarowa charakterystyka prawie wszystkich postaci. Prawie, bo na niektórych całkiem zabrakło czasu, więc musi nam wystarczyć wiedza, że ponad połowę oddziału stanowią kobieta, twardziel, Azjata i facet z doświadczeniem.
Nie, to nie żart, naprawdę w serialu, który ma w tytule nazwę policyjnej jednostki, nie ma miejsca na porządne przedstawienie jej członków. Oprócz Honda rzecz jasna, bo jego wspaniałości poświęcono bardzo dużo czasu, licząc zapewne na to, że wygląd Shemara Moore'a wystarczy, by przyciągnąć widownię. Poza nim odrobinę uwagi poświęcono jeszcze tylko Jimowi Streetowi (Alex Russell), nowemu w zespole, więc obowiązkowo lekkomyślnemu i buntownikowi (ale z trudną przeszłością, taki z niego oryginał!); oraz Jessice Cortez (Stephanie Sigman), przełożonej o silnym poczuciu obowiązku i silniejszej słabości do Honda. Reszta musi poczekać na swoją kolej.
My na szczęście takiego obowiązku nie mamy, więc o ile nie jesteście fanami bezbarwnej i czasem zwyczajnie głupiej sensacji, którzy żadnemu akcyjniakowi nie przepuszczą, to "S.W.A.T." możecie sobie spokojnie darować. Rozbuchane widowisko utonęło tu w serii absurdów, a realistyczne podejście ograniczyło się do kilku sloganów, zamieniając obiecujący punkt wyjścia w prostą zabawę w policjantów i złodziei. Moralna dwuznaczność? A po co komplikować życie naszym bohaterskim stróżom prawa?