Bestie wewnątrz nas. "Lore" – recenzja 1. sezonu nowej antologii horrorów od Amazona
Piotr Wosik
19 października 2017, 22:28
"Lore" (Fot. Amazon)
Ma na imię Aaron Mahnke, a to jest "Lore". Zbiór obserwacji i krótkich historii opartych na autentycznych osobach i zdarzeniach. Czy prawda może być przerażająca? Oceniamy bez spoilerów.
Ma na imię Aaron Mahnke, a to jest "Lore". Zbiór obserwacji i krótkich historii opartych na autentycznych osobach i zdarzeniach. Czy prawda może być przerażająca? Oceniamy bez spoilerów.
Przedstawiony na wstępie Aaron Mahnke to autor tytułowego "Lore" – podcastu, w którym straszy swoich słuchaczy opowieściami o prawdziwych i historycznych wydarzeniach, obrazujących mroczną stronę ludzkiej natury i ludowych wierzeń. Projekt, nagradzany m.in. tytułem najlepszego słuchowiska na iTunes w 2015 i 2016 roku, wyewoluował ostatnio w serial, ale od razu można powiedzieć, że na tym polu szału nie zrobi. Premierowy piątek, trzynastego, okazał się pechowy.
Za podobnie zatytułowaną ekranizację, zrealizowaną dla platformy Amazon, odpowiada sam twórca pierwowzoru, a także producenci "Z Archiwum X" i "The Walking Dead". Pierwszy sezon liczy 6 odcinków, trwających 35-45 minut i stanowiących odrębne, samodzielne historie, które można oglądać w dowolnej kolejności. Materiał, choć niespecjalnie odkrywczy, bywa interesujący, ale forma przekazu w tym przypadku nie bardzo się jednak sprawdziła.
Dla porządku zaznaczmy jeszcze, o czym traktują kolejne odcinki. "They Made a Tonic" zajmuje się naukową problematycznością i przesądami, z jakimi wiązało się stwierdzanie zgonu jeszcze na początku XIX wieku. "Echoes" opowiada o początkach lobotomii i leczeniu osób chorych psychicznie. "Black Stockings" (uprzedzam, że to najgorszy odcinek) pokazuje nam Irlandię XIX wieku i wciąż żywy wówczas folklor, szczególnie ten dotyczący wróżek i sobowtórów. Następnie mamy "Passing Notes", traktujący o początkach spirytualizmu i próbach kontaktu ze zmarłymi. Potem "The Beast Within" opowiadający o wilkołakach i seryjnych mordercach, a na koniec "Unboxed", który zajmuje się naszymi lękami związanymi z lalkami.
Historie są różnorodne, ale każda zmontowana jest z tych samych elementów składowych. Te pozytywne to przede wszystkim animacje (najczęściej rysunkowe i malarskie), które z reguły na początku odcinka wizualizują kluczową przypowieść albo anegdotę. Kreska jest w nich odpowiednio koślawa, kolory stonowane (bądź oparte na czerni i bieli), a całość minimalistyczna i wprowadzająca grozę. To niestety jedyny udany element horroru.
Dobre są jeszcze materiały archiwalne, nie zawsze umiejętnie wplecione w całość, ale faktycznie interesujące. Nie ma ich co prawda wiele, ale towarzyszą im ciekawostki, takie jak: skąd wzięło się powiedzenie "saved by the bell" ("uratowany przez dzwonek"), określenie "wampir" oraz "mesmeryzm"? Co zainspirowało Brama Stokera przy pisaniu "Drakuli" albo co wspólnego mieli ze sobą Harry Houdini (jeden z najsłynniejszych iluzjonistów w historii) i sir Arthur Conan Doyle (twórca postaci Sherlocka Holmesa)? Nie ma tego bardzo dużo, czasami to bardziej miejskie legendy, ale jednocześnie również wiedza, którą można zabłysnąć w towarzystwie. Jeśli oczywiście lubi się takie tematy.
To, co z kolei na pewno nie daje się lubić w samym "Lore", to sceny aktorskie i fabularyzowane. Realizacyjnie są tylko trochę lepsze od przeciętnego programu dokumentalnego. To, że kostiumy i scenografie rażą sztucznością, wpisane jest w gatunek i można jeszcze przymknąć oko. Boli jednak fakt, że do ich odegrania zatrudniono całkiem znane, B-klasowe nazwiska z świata kina i telewizji.
Najlepiej poradził sobie Colm Feore ("House of Cards"), jako pionier lobotomii wykonywanej przez oczodoły (odcinek 2). Robert Patrick ("Terminator 2: Dzień sądu"), Adam Goldberg ("Fargo") i cała reszta zagrali już jedna zupełnie bez uczucia. Nie pomagał im też scenariusz, przypominający zlepek obyczajowych scenek, które musiały się pojawić, żeby dobrnąć po prostu do tych kilkudziesięciu ekranowych minut.
W przedostatnim odcinku pokuszono się co prawda o twist fabularny – raczej tandetny, ale przynajmniej pełniący istotną funkcję dla odbioru całości. Pozostałe historie są już niestety mocno oklepane i spokojnie mogłyby być zastąpione oryginalnymi animacjami. To jest główny argument przeciw i przywara produkcji, która sprawia, że ta niczym nie wyróżnia się pośród ogółu seriali
Tak jak zaznaczałem wcześniej, niewiele jest też tutaj horroru – nie czuć ani grozy, ani nawet napięcia. Miejscami ogląda się z neutralnym zaciekawieniem, najczęściej z obojętnością, a muszę przyznać, że zdarzyło mi się nawet przysnąć. Inna bowiem sprawa, że "Lore" nie bardzo sprawdza się też jako dokument. O refleksjach za chwilę, bo najpierw największy paradoks serialu – narracja.
Biorąc pod uwagę, że jest to ekranizacja podcastu, można było spodziewać się barwnego głosu zza kadru, który wprowadzał i oprowadzał by nas po zakamarkach ludzkich umysłów. Nic bardziej mylnego. Fani Aarona Mahnke określają jego głos jako hipnotyczny, mi wydał się raczej mechaniczny. Jego styl narracji jest tutaj drażniąco nienaturalny, bo albo przeeeciąga pieeerwsze syyylaby, albo wymawia. Każde. Słowo. Osobno.
Momentami miałem wrażenie, że to bardziej zaawansowana wersja syntetyzatora mowy, wciąż jednak kalecząca uszy słuchacza. Zapomnijcie o modulowaniu głosu i budowaniu nastroju. Mahnke stawia na monotonię, chłodną relację i zdystansowanie. Jeśli od początku Wam to nie podejdzie, to możecie od razu ściszyć odbiorniki.
Plus takiego podejścia to rzeczowość w komunikacji z widzem. Autor nie odpływa w poetyckie i kwieciste monologi, a skupia się na konkretach i precyzyjnym przekazie informacji. Zagłębia się w przesądach i ludowych wierzeniach, ale szuka faktycznych przypadków do ich zobrazowania. Łączy perspektywę historyczną z nowoczesną, systematycznie udowadnia jak wiele z wyimaginowanych kreatur i popkulturowych motywów zrodziło się ze strachu przed nieznanym, braku zrozumienia oraz innych wad ludzkiej natury.
Szczególnie dwa ostatnie odcinki mogą dać do myślenia. W przedostatnim pada przykład seryjnych morderców – ludzi, których zdominowało wewnętrzne i niepojęte zło, co sprawia, że środowisko zewnętrzne postrzega ich właśnie jako potwory. W drugim na warsztat trafiają dziecięce lalki i serial tłumaczy skąd biorą się nasze lęki – podświadomie odrzucamy to co nie do końca ludzkie, a jednocześnie przedmiotom staramy się nadawać cechy humanoidalne.
Z takich dysonansów psychiki człowieka rodzą się właśnie horrory. Pamiętacie jak w "American Gods" stawiano dylemat co było pierwsze: wiara czy kreacja bóstwa? Tutaj jest podobnie, przy czym odpowiedź jest klarowna. Najpierw w świadomości powstają koszmary, a potem ich projekcje odnajdujemy w folklorze. Horrorem staje się tu więc sama psychika – nasze mózgi, co serial trafnie puentuje tym, że współczesna nauka wie już z czego są zbudowane, ale wciąż nie jesteśmy w stanie zrozumieć jak one pracują.
To raczej płytkie obserwacje, które nikogo nie zaszokują, ale mogą zaintrygować. Takie jest właśnie "Lore", czyli – luźno tłumacząc tytuł – wiedza na tematy fantastycznonaukowe. To kombinacja przeciętnego serialu i interesujących faktów. Bardziej historyczny gryps z cyklu mystery, aniżeli list miłosny do gatunku horroru. Jeśli lubicie takie klimaty, to sprawdźcie odcinki 2, 5 i 6. Z racji na antologiczny charakter serialu, te oznaczone cyferką 4 i 1 możecie spokojnie odpuścić, a trzeci omijajcie szerokim łukiem. Tam straszy tylko nudą.