Drugie życie strzały. "Arrow" – recenzja premiery 6. sezonu
Piotr Wosik
14 października 2017, 18:02
"Arrow" (Fot. CW)
Jeżeli dobrnęliście aż tutaj, to znaczy, że przetrwaliście najgorsze momenty "Arrow". Nagrodą może być drugie życie serialu, który właśnie pokazał, że znów może być niezłym akcyjniakiem dla fanów komiksów DC. Spoilery.
Jeżeli dobrnęliście aż tutaj, to znaczy, że przetrwaliście najgorsze momenty "Arrow". Nagrodą może być drugie życie serialu, który właśnie pokazał, że znów może być niezłym akcyjniakiem dla fanów komiksów DC. Spoilery.
"Albo zginiesz jako bohater, albo dożyjesz dnia, kiedy staniesz się złoczyńcą" – mówi jeden z bohaterów "Mrocznego Rycerza", filmowego opus magnum uniwersum DC. "Arrow" plasuje się gdzieś na przeciwległym biegunie, ale na początku swojego 2. sezonu był bohaterem. Pionierem nowej fali komiksowych ekranizacji na małym ekranie, który pokazał, że można robić to ciekawie i według współczesnych standardów.
W okolicach 4. sezonu serial stracił datę ważności i stał się złoczyńcą, krytykowanym nawet przez najwierniejszych fanów gatunku. Konkurencja, na czele z "Daredevilem", całkiem mu uciekła. "Arrow" bliski antenowej śmierci był jednak tylko przez chwilę, ale nie umarł i teraz wydaje się, że może jeszcze zbudować sobie niezłe życie po życiu. Między innymi na zgliszczach poprzedniego sezonu.
Ostatni odcinek zakończył się wówczas wybuchowym cliffhangerem, który miał sprawić, że widz drżał będzie o los wszystkich drugoplanowych postaci. Nie żeby ktoś specjalnie się tym przejął, twórcy ze stacji The CW aż tak odważni nie są, żeby pozwolić sobie na wyczyszczenie obsady. W premierze 6. serii szybko zresztą okazuje się, że i z takiego rozwiązania nie potrafili wycisnąć za grosz dramaturgii.
Fabuła przenosi się pięć miesięcy naprzód i rzuca nas od razu w wir akcji. Szalony naukowiec Faust grozi nuklearną zagładą Star City, a Black Siren atakuje bazy formalnych i nieformalnych stróżów prawa. Bohaterowie mają więc pełne ręce roboty i mimochodem dowiadujemy się, że kolejni członkowie Team Arrow żyją. To był niegłupi pomysł, żeby konsekwencje eksplozji na Lian Yu odsłaniać powoli, wplatając nieźle wyglądające retrospekcje. Sęk w tym, że całość nie ma potrzebnych emocji, a dramat został wygodnie zeskalowany.
Umarła Samantha, ta najmniej znacząca postać z całej grupki, toteż niewielu widzów przejmie się jej losem. Thea (Willa Holland) zapadła w śpiączkę, ale jej wyzdrowienia jesteśmy pewni, a póki co można w ten sposób dać aktorce wolne. Diggle (David Ramsey) został zaś ranny, nie jest w pełni sprawny i gotowy do dalszej walki, ale ukrywa to przed towarzyszami. Z dużej bomby małe puf.
To ten ostatni wątek wydaje się najciekawszy, bo wprowadza w zespole nową relację. Niepewny i wycofujący się Spartan to nowość, iskrzą też jego konfrontacje z Black Cannary (Juliana Harkavy). Może scenariusz zahaczy tu jeszcze o stres pourazowy i w końcu Diggle pokaże jakieś inne, barwniejsze oblicze. Przywołana Dinah znów wypada za to zadziornie. W nowej roli na komisariacie nie wygląda co prawda nazbyt wiarygodnie, ale aktorka ma pazur i swobodnie czuje się na silnej pozycji.
Już w zeszłym sezonie wyglądało to dobrze, teraz potwierdza się tylko, że dodanie jej do stałej obsady, a także Wild Doga (Rick Gonzalez, przywdziewający usprawniony kostium) to była słuszna decyzja. Postacie te nadały kolektywowi bohaterów kolorytu i często wypadają lepiej niż ci pierwszoplanowi. Tym razem krnąbrny Rene reprezentował szerszy motyw w serialu – więzi ojcowskie, które w premierze były odmieniane przez różne przypadki.
On sam otrzyma jeszcze jedną szansę na wywalczenie praw do opieki nad swoim dzieckiem. Slade Wilson (Manu Bennett, oby pojawiał się jak najczęściej) rusza odnaleźć syna, Quentin (Paul Blackthorne) zmaga się z uczuciem do córki z innego wszechświata, a Oliver (Stephen Amell) dopiero uczy się roli ojca i próbuje nawiązać kontakt z małym Williamem. Amell jest tradycyjnie drętwy (używa sztywnych, służbowo-szkolnych gestykulacji za każdym razem, niezależnie od charakteru sytuacji), ale spuścił nieco z tonu, czuć więcej luzu i ta nowa dynamika z synem (przez sport do serca dziecka) to zgrabna odskocznia od ewentualnych romansów i cierpiętniczego użalania się nad sobą.
Interesujący byłby również dylemat Quentina, gdyby nie gubił się w zupełnie jednowymiarowej grze Laurel/Black Siren. Katie Cassidy tak bardzo stara się być zła, tak bardzo próbuje emanować szyderczym uśmiechem, że aż wypada sztucznie, momentami wręcz komicznie. Scenariusz za wiele pola do popisu zapewne nie zostawia, ale nie trzeba przecież wiele, żeby postać zniuansować. Wystarczyłoby jedno subtelne spojrzenie.
To jednak nie ten świat. Black Siren posłużyła do napędzania kryminalnych działań i akurat te wypadły zaskakująco sprawnie. Seria przypadkowych ataków, w celu odwrócenia uwagi Team Arrow i wykradnięcia prototypu T-sphery Curtisa (Echo Kellum), to świetny pierwszy krok większego planu. Mamy tym samym zarysowaną intrygę na kolejne odcinki, a pociągającym za sznurki, tajemniczym geniuszem zbrodni może okazać się postać Michaela Emersona (niezapomniany Ben Linus z "Zagubionych"). W roli łotra ma jeszcze pojawić się Kirk Acevedo ("12 małp"), więc antagonistom tego sezonu nie powinno zabraknąć wyrazistości i charyzmy.
Dalsze zamieszanie wprowadzi jeszcze ujawnienie tożsamości Green Arrowa i aż dziw, że tego motywu nie wykorzystano wcześniej. Daleko idących konsekwencji się nie spodziewam, ale niech przynajmniej będzie to przyczyna konfliktów i rozgrywek na różnych frontach, a także kolejnych porcji akcji. Co być może najbardziej zaskakujące, sekwencje strzelanin i bijatyk wypadły w bieżącej premierze wyjątkowo udanie.
Choreografia walk wciąż przypominała miejscami taniec, ale była też bardziej kontaktowa i fizyczna. Wybuchów i efektów pirotechnicznych było multum, tempo wartkie, a kamera podążała za akcją w długich i płynnych ujęciach, co ładnie składało się na wrażenie dynamizmu. Pojawiło się jeszcze efektowne skakanie po upadającego towarzysza oraz strzały zwyczajowo zaginające prawa fizyki, ale to wszystko są słuszne inspiracje kinem klasy B. Taka bowiem uliczna, VHS-owa wersja "Arrow" to obecnie najlepsze możliwe oblicze serialu. Rozrywka rynsztokowa, acz skrojona pod fanów.