Krwawa zima w Bieszczadach. "Wataha" – recenzja dwóch pierwszych odcinków 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
14 października 2017, 20:02
"Wataha" (Fot. HBO)
Długo trzeba było czekać na powrót jednego z najlepszych polskich seriali ostatnich lat, ale wygląda na to, że było warto. 2. sezon "Watahy" ma wszystko, by przebić popularnością i jakością poprzednika.
Długo trzeba było czekać na powrót jednego z najlepszych polskich seriali ostatnich lat, ale wygląda na to, że było warto. 2. sezon "Watahy" ma wszystko, by przebić popularnością i jakością poprzednika.
Góry, las, pełnokrwiści bohaterowie i mroczne tajemnice – gdy trzy lata temu światło dzienne ujrzał 1. sezon "Watahy", łatwo było się zakochać w zatopionym w specyficznym, bieszczadzkim klimacie serialu i wybaczyć mu niedociągnięcia. Tych nie brakowało, że wspomnę tylko nieszczęsne zakończenie, pozostawiające nas bez najważniejszych rozwiązań i co gorsza, bez perspektyw na ich poznanie, bo HBO ogłosiło, że kontynuacji nie będzie. W tym przypadku dostaliśmy jednak dowód na to, że nie można tracić wiary, bo rok temu podano informację, że serial wróci – my widzieliśmy już dwa odcinki i możemy powiedzieć, że twórcom nie zaszkodziła dłuższa przerwa. Wręcz przeciwnie.
W świecie serialu minęło nawet więcej czasu, niż w rzeczywistości, bo aż cztery lata. Przez cały ten okres Wiktor Rebrow (Leszek Lichota) żył jako ścigany za morderstwo zbieg, ukrywając się w bieszczadzkiej głuszy i utrzymując kontakt tylko z nielicznymi osobami. W końcu jednak coś wywabiło go z leśnej kryjówki, a właściwie to ktoś – Alsu (Anna Donchenko), nielegalna imigrantka, z którą połączy go równie mroczna przeszłość i niepewna przyszłość. Zwłaszcza że jej pojawienie się nie jest największym problemem Rebrowa.
Oto bowiem na granicy dochodzi do kolejnej makabrycznej zbrodni, której wyjaśnieniem ma się zająć prokurator Iga Dobosz (Aleksandra Popławska). Dodajmy, że niechętnie, bo bohaterka kiepsko wspomina swój poprzedni pobyt w Bieszczadach, a miejscowi, na czele ze Strażnikami Granicznymi dowodzonymi przez Markowskiego (Andrzej Zieliński), tę niechęć odwzajemniają. Kwestią czasu jest, gdy ich śledztwo skrzyżuje się z losami Rebrowa.
Więcej konkretów na temat fabuły nie zdradzę, ale powiedzieć mogę jedno: już sam punkt wyjścia wygląda znacznie lepiej niż poprzednio, a im dalej w las (czasem całkiem dosłownie), tym robi się ciekawiej. Widać po tutejszych bohaterach, że te cztery lata nie były dla nich przesadnie szczęśliwym okresem, a dawne wydarzenia odcisnęły na każdym swoje piętno. Najważniejsze jednak, że jest ono widoczne również w całej historii, która sprawia wrażenie znacznie dojrzalszej. Ciągle czuć tu oczywiście jedyną w swoim rodzaju atmosferę, ale nie wychodzi ona na pierwszy plan, a twórcy nie próbują za jej pomocą zamaskować fabularnych braków. Zamiast tego stawiają na mocną i realistyczną opowieść, która zwyczajnie wciąga i płynnie przeprowadza nas przez główne wątki, sygnalizując po drodze szereg innych.
Trzeba w tym momencie dodać, że w 2. sezonie mamy do czynienia zarówno z całkiem nową historią, jak i kontynuacją losów już znanych bohaterów. Bez znajomości poprzedniego sezonu się więc nie obejdzie, przynajmniej jeśli zależy Wam na uchwyceniu wszystkich niuansów w charakterystyce bohaterów. A powinno, bo tym zdecydowanie warto się bliżej przyjrzeć. Zapomnijcie o papierowych postaciach będących tylko pionkami w scenariuszu. "Wataha" to w tym sezonie przede wszystkim historia ludzi mocno poobijanych przez los, którzy, czasem niespodziewanie dla samych siebie, otrzymują od niego jeszcze jedną szansę.
Mowa tu rzecz jasna w pierwszej kolejności o Rebrowie – trochę ofierze fatalnych okoliczności, a trochę banicie z własnej woli, który wybrał odcięcie od świata i społeczeństwa, które go zawiodły. Sęk w tym, że choć bardzo się stara, Rebrow w gruncie rzeczy nigdy nie przestał być porządnym człowiekiem. Tutaj jest typowym, ale przekonującym twardzielem o miękkim sercu, który nie zawaha się przed niczym, jeśli tylko będzie miał o co lub o kogo walczyć. Łatwo sprowadzić taką postać do banału, ale twórcy do spółki z Leszkiem Lichotą (którego gęsta broda w połączeniu z potężnymi gabarytami upodabniają do niedźwiedzia) potrafią nadać mu autentyczne rysy. Widać po tym facecie, że przeszedł prawdziwe piekło i nadal się z niego w pełni nie pozbierał, a groźne zachowanie, powarkiwanie na ludzi i dobrowolna samotność są tylko pokrywą, skrywającą mocno pogruchotanego człowieka.
Nie samym Rebrowem jednak "Wataha" żyje, bo w 2. sezonie bardzo nabrała na znaczeniu historia Igi Dobosz. Sztywna i pozbawiona naturalnych odruchów urzędniczka nie pozbyła się wprawdzie tych cech, ale zyskała przy tym charakteru i wyrazistości. Przydają się w tym jej wątki prywatne, choć nie ze wszystkimi serial radzi sobie równie dobrze – że bywają schematyczne to jedno, ale już nieprzekonujące dialogi w scenach, które takich wymagają, potrafią nieco zepsuć odbiór. A szkoda, bo naprawdę dobrą robotę wykonuje Aleksandra Popławska, mająca tu znacznie większe pole do popisu niż poprzednio i umiejętnie z tego korzystająca. Uczynić taką postać ludzką to niełatwa sprawa, a jej się udało.
Udało się też w "Watasze" sporo innych rzeczy, bo serial nie stanął w miejscu, lecz wziął pod uwagę zmieniające się okoliczności. W końcu polsko-ukraińska granica, będąca też granicą Unii Europejskiej stała się we współczesnych realiach wyjątkowo "gorącym" terenem. Przemyt ludzi, broni czy narkotyków to nie są tematy, które twórcy sobie wymyślili, podobnie jak reakcje społeczne wywoływane choćby przez kwestię uchodźców. "Wataha" nie wsadza może kija w mrowisko, ale motyw przewija się tak często, że nie sposób zbyć go milczeniem. Za mało jeszcze widziałem, by ocenić, jak wychodzą z tego starcia twórcy, ale danie widzom swobody interpretacji tego, co zobaczą, wydaje się słuszną ścieżką. Czy będzie serial HBO jakimś głosem w tej szeroko dyskutowanej sprawie? Całkiem możliwe, zwłaszcza że "Wataha", w przeciwieństwie do politycznej rzeczywistości, stara się przedstawiać sprawę jak najbardziej obiektywnie.
A czyni to wszystko w absolutnie zachwycających okolicznościach przyrody. Słyszeliście już zachwyty nad Bieszczadami przy okazji pierwszego sezonu oraz przy niedawnych zapowiedziach, a teraz powinniście się przygotować na to, że za chwilę sami dołączycie do tłumu urzeczonych tym, co zobaczyli. Początek sezonu nowej "Watahy" to jeszcze jesień, ale spokojnie, szybko pojawiają się pierwsze oznaki zimy i ani się obejrzycie, a już zobaczycie niesamowity krajobraz pokryty w całości białym puchem.
Jak się w tych warunkach pracuje i przez co musiała przechodzić ekipa, przekonaliśmy się na własnej skórze i szczerze im współczujemy, ale efekt powinien w pełni wynagrodzić ich trudy. Bieszczady są w tym sezonie jeszcze bardziej dzikie i nieprzystępne, a jednocześnie bardziej majestatyczne i przyciągające wzrok niż wcześniej. Tak, proszę państwa, to naprawdę jest w Polsce – niech się "Gra o tron" schowa ze swoją Islandią.
Czy chować się przed "Watahą" powinny zagraniczne produkcje? Wszystko jeszcze przed HBO, ale już teraz z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że naprawdę nie ma się czego wstydzić. Pewnie, "Wataha" mogłaby być jeszcze lepsza (może będzie?), ale to nie jest ani serial, który należy ukryć przed światem, ani bezczelnie i nieudolnie kopiujący obce wzorce. Znaleźli twórcy temat i miejsce, jakiego nie ma nikt inny, wyciągnęli wnioski z poprzedniej próby i dali nam kryminalną historię, którą chce się oglądać i to nie tylko z patriotycznego obowiązku.
2. sezon "Watahy" startuje w HBO w niedzielę, 15 października, o godz. 20:10. Kanał będzie przez cały weekend odkodowany, a dodatkowo dwa pierwsze odcinki będą dostępne od rana w HBO GO.