10 powodów, aby oglądać "Dobre Miejsce" — najoryginalniejszą serialową komedię ostatnich lat
Mateusz Piesowicz
7 października 2017, 21:12
Szukacie lekkiej komedii, ale macie dość wtórnych sitcomów? Oto rozwiązanie idealne. Ciepły, sympatyczny, niegłupi, zabawny, zaskakujący – epitety na temat "The Good Place" można tylko mnożyć.
Szukacie lekkiej komedii, ale macie dość wtórnych sitcomów? Oto rozwiązanie idealne. Ciepły, sympatyczny, niegłupi, zabawny, zaskakujący – epitety na temat "The Good Place" można tylko mnożyć.
Wypatrywanie wartych uwagi tytułów wśród nowych komedii przypomina szukanie igły w stogu siana. Zwłaszcza wtedy, gdy mowa o serialach amerykańskiej Wielkiej Czwórki, które ostatnimi czasy można w gruncie rzeczy podzielić na trzy kategorie: absolutnie nieoglądalne koszmarki, produkowane taśmowo nudziarstwa i nieliczne wyjątki. "The Good Place" to właśnie jeden z tych ostatnich, ale nie będzie przesadą powiedzieć, że nawet wśród nich produkcja NBC zdecydowanie się wyróżnia. Najkrócej rzecz ujmując, to po prostu jedna z najlepszych współczesnych komedii – dłuższą listę zalet znajdziecie natomiast poniżej i oczywiście nie jest ona skończona.
1. Absurd? Nie, to naprawdę genialny pomysł
Główną bohaterką jest tutaj niejaka Eleanor Shellstrop, niedawno zmarła kobieta, która… zaraz, jak to zmarła? A no tak, zapomniałem dodać, że cały tutejszy koncept opiera się na fantastycznej wizji życia po śmierci, według której nasze uczynki na Ziemi są skrupulatnie notowane i punktowane. Jeśli masz odpowiednią liczbę punktów, brawo, trafiasz do Dobrego Miejsca! Jeśli nie to przykra sprawa, czeka cię wieczne potępienie w Złym Miejscu. Proste? Pewnie, to czysta matematyka, nic nie poradzisz na ostateczny wynik.
Ale wróćmy do Eleanor, która, jak już wspomniałem, zmarła, po czym trafiła do Dobrego Miejsca. Problem polega na tym, że musiało dojść do jakiejś pomyłki, bo nasza bohaterka zdecydowanie nie jest osobą, za którą ją wszyscy uważają. Nie chcąc jednak opuszczać tej dziwnej wersji raju, Eleanor postanawia się zmienić i naprawdę zasłużyć na pobyt w Dobrym Miejscu. To jednak nie będzie taką prostą sprawą.
2. A to dopiero początek cudowności
Punkt wyjścia "The Good Place" sam w sobie jest kapitalny, ale poczekajcie z zachwytami, bo dopiero wgryzając się w szczegóły, zobaczycie, jak niesamowitą wizję stworzyli twórcy. Dobre Miejsce i sposób jego funkcjonowania poznajemy stopniowo, dzięki czemu można w pełni docenić dbałość nawet o najmniejsze detale. Są tu oczywiście idealnie dopasowane bratnie dusze, bo czym byłaby wieczność bez drugiej połówki, ale nie brak też mrożonych jogurtów – bo dlaczego nie? Podobnych drobnostek jest całe mnóstwo, a to wszystko podane w bajecznie kolorowej otoczce. Żyć, nie umierać! Chociaż nie, tutaj to raczej nie pasuje.
3. Coś więcej niż sympatyczna komedyjka
Z powyższych opisów może się wyłaniać obraz serialu sympatycznego, ale raczej prostego w obsłudze. Gdyby tak było i tak nie mielibyśmy szczególnych powodów do narzekań, bo "The Good Place" sprawia ogromną satysfakcję samą pomysłowością twórców, ale spokojnie – na niej się nie kończy. Im bardziej będziecie się zagłębiać w ten świat, tym skuteczniej zacznie do Was docierać, że poza żartami jest w nim sporo powagi. To komedia, która całkiem serio podchodzi do kwestii etyki, nie boi się poruszania trudnych spraw i zadawania niewygodnych pytania (niewiele było dramatów, które życie pozagrobowe traktowałyby z większym wyczuciem), a w końcu mocno stawia na rozwój swoich bohaterów.
4. Kristen Bell – antybohaterka idealna
Eleanor nie posiada wielu cech, za które można by ją polubić. Właściwie to nie posiada żadnej. To niedojrzała, a czasem zwyczajnie okrutna egoistka, która za swoje ziemskie występki powinna słono zapłacić. Tak przynajmniej wygląda na początku, ale jak wspominałem – w "The Good Place" jest coś więcej i to samo tyczy się tutejszych bohaterów. Eleanor łatwo zaszufladkować, ale dajcie jej tylko chwilę, a zrozumiecie, że był to poważny błąd.
A to wszystko dzięki Kristen Bell, która pozornie prostą, komediową rolę zamieniła w prawdziwy popis. Perfekcyjna w swojej złośliwej postaci, jeszcze lepsza w miarę odkrywania kolejnych warstw bohaterki, a nieustannie wiarygodna i sprawiająca, że pokochacie Eleanor, czy tego chcecie czy nie.
5. Michael, czyli facet, którego nie da się nie lubić
Kristen Bell jest w "The Good Place" świetna, ale Ted Danson jest po prostu znakomity. Jego Michael, czyli zarządzający Dobrym Miejscem architekt, to człowiek (technicznie rzecz biorąc, nie jest człowiekiem, ale to nie ma znaczenia), który podbije Wasze serca już na samym początku, a potem sympatia do niego będzie tylko rosła. Bo jak mu nie współczuć, gdy kontrolowany przez niego świat się sypie, a on nie ma pojęcia dlaczego? No spójrzcie tylko na tę niewinną twarz – to wszystko to przecież nie jego wina!
6. Przyjaciele mimo wszystko
Nie ma tu miejsca, by przedstawiać Wam wszystkich bohaterów "The Good Place", ale mogę zaręczyć, że absolutnie każdy jest wart poznania. Zapomnijcie o chodzących stereotypach z innych komedii. Chidi (William Jackson Harper), Tahani (Jameela Jamil) czy Jason (Manny Jacinto) na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie jednowymiarowych charakterów, ale podobnie jak w przypadku Eleanor można tylko powiedzieć, że pozory mylą. A najpiękniejsze jest to, że choć trudno znaleźć bardziej różniących się od siebie ludzi, cała czwórka pasuje do siebie wprost idealnie. Nic tak nie łączy, jak życie po śmierci?
7. Cokolwiek stanie się po śmierci, mam nadzieję, że będzie tam Janet
Dla niej muszę zrobić wyjątek i poświęcić jej osobny punkt, bo ze wszystkich wspaniałości, jakie oferuje Dobre Miejsce, Janet jest bez dwóch zdań numerem jeden. Wyobraźcie sobie ludzką wersję smartfona, który jest na każde Wasze wezwanie, wie absolutnie wszystko i spełni nawet najbardziej niedorzeczną zachciankę, a do tego ma twarz D'Arcy Carden. Oto Janet, źródło wiedzy o wszechświecie i zaświatach (tylko z ludzkimi emocjami ma czasem problem, ale szybko się uczy) oraz sztuczny byt z absolutnie ujmującą osobowością. Powinni ją dodawać do każdego serialu.
8. Komedia, której nie wolno lekceważyć
Trudno pisać o "The Good Place" nie podając szczegółów fabuły, które zrujnowałyby przyjemność samodzielnego jej odkrywania, ale mogę Wam coś doradzić – patrzcie uważnie i myślcie. Bo tę kolorową, lekką i przyjemną komedyjkę bardzo łatwo zlekceważyć i sprowadzić do roli zabawnego towarzysza obiadu. Nie róbcie tego, również dlatego, że moglibyście przegapić wówczas jakiś wspaniały drobiazg, ale przede wszystkim z innego powodu: "The Good Place" zasługuje, by poświęcić mu sto procent uwagi. A wierzcie mi, odwdzięczyć się za nią potrafi jak mało co.
8. To nie jest serial na jeden sezon
Utwierdza nas w tym przekonaniu "The Good Place" co tydzień, gdy kolejne odcinki 2. sezonu pojawiają się w Netfliksie dzień po premierze w Stanach. Zaczął się ten serial cudownie, w takim samym stylu dotarł do finału, a teraz… a teraz sami nie możemy się nadziwić, jak to możliwe, ale jest jeszcze lepszy. Pod absolutnie każdym względem. Oczywiście z kontynuacji nic nie zdradzę i radzę Wam też unikać spoilerów, a jedyną skuteczną metodą na to jest jak najszybsze nadrobienie 1. sezonu (również dostępnego w Netfliksie).
9. Michael Schur – gwarancja komediowego sukcesu
Nie można pisać o "The Good Place", nie wspominając o jego twórcy. Schur to dziś już komediowa instytucja. Człowiek, który odpowiadał za "Parks and Recreation" i "Brooklyn Nine-Nine", a dziś przeniósł urok tamtych produkcji na swoje nowe, kto wie czy nie najdoskonalsze dzieło. Schur ma nie tylko niepodrabialne poczucie humoru, ale też niesamowitą łatwość w tworzeniu bohaterów, z którymi widzowie wiążą się jak z najbliższymi przyjaciółmi, a to coś, czego brakuje zdecydowanej większości współczesnych komedii. Widać po jego serialach, że to człowiek, który wkłada w swoją pracę serce.
10. Cenzura? Na nią też znaleźli sposób!
"The Good Place" to komedia stacji ogólnodostępnej, więc broń Boże nie ma w niej miejsca na wulgaryzmy. A jednak te padają tutaj często, jak nigdzie indziej. Jak to możliwe? Rozwiązanie jest dokładnie takie, jak można się spodziewać: genialne i urocze. Otóż twórcy sami się ocenzurowali, bo wiadomo, że w Dobrym Miejscu nie można przeklinać! Słowem na "F" jest tu zatem "fork", a na tym się rzecz jasna nie kończy. Sami powiedzcie, czy to nie jest genialne w swojej prostocie?