Rodzina w opałach. "The Gifted: Naznaczeni" – recenzja premiery nowego serialu Marvela
Mateusz Piesowicz
3 października 2017, 23:02
"The Gifted: Naznaczeni" (Fot. FOX)
Wyrzuceni poza nawias społeczny, nieakceptowani i obcy we własnym środowisku. A jakby tego było mało – nieletni. Poznajecie "The Gifted: Naznaczonych", czyli telewizyjnych "X-Menów". Spoilery.
Wyrzuceni poza nawias społeczny, nieakceptowani i obcy we własnym środowisku. A jakby tego było mało – nieletni. Poznajecie "The Gifted: Naznaczonych", czyli telewizyjnych "X-Menów". Spoilery.
Nie dało się lepiej trafić z datą premiery "The Gifted" (serial można oglądać na kanale FOX Polska we wtorki o godz. 21:00). Zaledwie kilka dni po tym, jak ABC katowało nas koszmarnym "Inhumans", wystarczyło tak naprawdę, by FOX ze swoją odsłoną marvelowskiego uniwersum przekroczył poprzeczkę leżącą na ziemi, a już moglibyśmy z ulgą stwierdzić, że jest nieźle. Na szczęście serial osadzony w rzeczywistości zamieszkiwanej przez mutantów zrobił coś więcej i choć trudno nazwać go wybitnym, może być całkiem niezłą propozycją na jesienne wieczory.
Zacznijmy od sprawy podstawowej, czyli odpowiedzi na pytanie, jak właściwie ma się "The Gifted" do "X-Menów"? Wiemy wszak, że filmowy świat mutantów jest znacznie mniej spójny od uniwersum z "Avengersami", a dzięki temu bardziej podatny na różnego rodzaju twórcze wariacje ("Legion" się kłania). Jego nowa serialowa odsłona jest jednak o wiele "normalniejsza" od produkcji FX, co nie znaczy, że trafiamy na w stu procentach znajome terytorium. W tutejszym świecie o podopiecznych Profesora Xaviera się bowiem mówi, ale to wszystko. Ani X-Menów, ani złowrogiego Bractwa Mutantów tutaj nie ma i nikt dokładnie nie wie, co się z nimi stało. Pozostał jednak strach i brak zrozumienia ze strony ludzi, którzy nadal bezlitośnie ścigają i traktują jak terrorystów wszystkich mutantów, bez względu na okoliczności.
Nic więc dziwnego, że ci się ukrywają i organizują swego rodzaju Kolej Podziemną, mającą ułatwiać przerażonym i niepewnym przyszłości mutantom ucieczkę w bezpieczniejsze strony (na przykład, o ironio, za mur oddzielający USA od Meksyku). Właśnie członkowie tej organizacji są pierwszą grupą postaci, jakie tu poznajemy. Niektórych, jak Thunderbirda (Blair Redford) czy Polaris (Emma Dumont) możecie kojarzyć z komiksów; Blink (Jamie Chung) pojawiła się nawet na dużym ekranie (w "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie" zagrała ją Fan Bingbing); a niejaki Eclipse (Sean Teale) to bohater powstały specjalnie na potrzeby serialu. Towarzystwo więc barwne i oczywiście obdarzone różnego rodzaju mocami, z których całkiem efektownie korzystają.
Właściwa akcja zacznie się jednak dopiero wtedy, gdy ich losy skrzyżują się z rodziną Struckerów. Ci zaś w całą aferę wplątani zostają ze względu na dzieci – Lauren (Natalie Alyn Lind) oraz Andy'ego (Percy Hynes White) – którzy obydwoje są mutantami. A że moc chłopaka dała o sobie znać w dość hałaśliwy sposób, to szybko stali się oni obiektem zainteresowania władz. To z kolei zmusiło ich ojca, Reeda (Stephen Moyer), do stanięcia po drugiej stronie barykady, bo do tej pory był prokuratorem ścigającym mutantów stanowiących prawdziwe zagrożenie dla społeczeństwa. Albo przynajmniej tak sobie wmawiał.
Sporo tego, prawda? Owszem, twórcy "The Gifted" starają się upchnąć w premierowym odcinku jak najwięcej informacji i trzeba przyznać, że wychodzi im to naprawdę przyzwoicie. Mimo stopnia rozbudowania, historia opowiedziana jest na tyle sprawnie, że nie sposób się w niej pogubić. Ma to jednak również wady, gdyż narzucone wydarzeniom tempo sprawia, że w kilka chwil odfajkowujemy kilka istotnych punktów programu. Przedstawienie nowej grupy bohaterów i ich mocy? Jest. Naszkicowanie obowiązujących realiów w kwestii podejścia ludzi do mutantów? Zaliczone. Problemy nastolatka w szkole? Są. Trudne rozmowy z rodzicami? No tak, parę słów zdążyli zamienić w biegu, bo już trzeba było pędzić na spotkanie głównych wątków.
Jasne, że nie wkraczamy do kompletnie obcej rzeczywistości. Ci obeznani ze światem "X-Menów" wyczują znajome motywy na kilometr, a ci dla których to nowość szybko połapią się w zasadach, w których nie ma niczego szczególnie skomplikowanego (za to mogą zgubić kilka smaczków, jak kolejne cameo Stana Lee, czy pewna znajomo brzmiąca melodia). Nie cierpi więc na tym tempie fabuła, ale już w kwestii charakterystyki bohaterów pospieszna introdukcja wyrządza pewne szkody.
Spójrzmy na rodzinę Struckerów. Nieźle wypada dynamiczna relacja Andy'ego z Lauren, której twórcy nie sprowadzają do banalnych animozji między rodzeństwem, lecz dodanie do obrazka rodziców psuje ten krajobraz. Można to uzasadniać gwałtownością wydarzeń, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy obrali najłatwiejszą ścieżkę, stawiając na prostą akcję kosztem budowania bardziej wiarygodnych postaci. Mogą to oczywiście jeszcze nadrobić, ale zakończenie odcinka sugeruje raczej coś innego, przy okazji podając w wątpliwość rolę państwa Struckerów w tym wszystkim.
Stephena Moyera i Amy Acker (Caitlin, matka dzieciaków) nie zatrudniono przecież po to, by szybko zdegradować do bohaterów drugoplanowych, więc z pewnością będą tu bardzo ważni. A dwójka normalnych, zaniepokojonych rodziców w otoczeniu gromady postaci z supermocami musi się naprawdę mocno wyróżniać, by nie zginąć w tle. Na razie nie mam natomiast specjalnego przekonania, czy "The Gifted" to ten rodzaj serialu, który zdoła im zapewnić odpowiednie ku temu warunki.
Póki co historia wygląda bowiem na dość konwencjonalną i nie robi wiele, by uwolnić się od miana taniej wersji "X-Menów". Reżyserujący 1. odcinek Bryan Singer opowiada po prostu kolejną wersję tego samego scenariusza, który przerabiał już kilka razy i widać, że czuje się w nim jak ryba w wodzie. Na usta ciśnie się jednak pytanie, czy nie dysponując filmowym budżetem, nie należałoby raczej poszukać jakiejś innej drogi? Wiadomo, że nie każdy musi być drugim "Legionem", ale może zwyczajne wychylenie nosa poza bezpieczne rozwiązania zaowocowałoby czymś wyjątkowym?
"The Gifted" jednak takiego ryzyka podjąć (na razie?) nie chce, pozostając w sferze sprawdzonych scenariuszy i wcale nie jest to szczególny powód do narzekań. Bo choć przewidzenie kolejnych wydarzeń nie nastręcza trudności i tak śledzi się je z przyjemnością – i to bez różnicy, co akurat oglądamy. W rodzinnej części opowieści jest dość szczerości, by się w nią zaangażować emocjonalnie, a świetną robotę wykonują tu przede wszystkim nastoletni aktorzy. W dodatku idealnie się uzupełniają, bo o ile ciekawszą osobowością może się pochwalić Lauren, to już moce wskazują na większy potencjał u Andy'ego. Jest więc na czym budować, a co najważniejsze, są bohaterowie, których da się lubić.
Czy tak samo będzie w wątku mutantów z podziemia, to się dopiero okaże – na pewno dostaliśmy kilka intrygujących punktów wyjścia, ot, choćby postać Lorny, na pierwszy rzut oka wyglądającą na najbardziej skomplikowaną z całego towarzystwa. Jeśli natomiast reszta pozostanie schematyczna, to zostają jeszcze kwestie społeczne, którymi zwłaszcza w dzisiejszych czasach bardzo łatwo czynić aluzje do rzeczywistości. Historie o mutantach zawsze niosły ze sobą czytelne przesłania i tutaj się to nie zmienia. Rzucane mimochodem pogardliwe określenia, pozbawianie jednostek podstawowych praw, strach przed nieznanym jako wyznacznik polityki społecznej, ale także wskazanie na brak prostych rozwiązań – to wszystko zdążyło się już w "The Gifted" pojawić i na pewno będzie rozwijane.
Także dlatego, że wątpliwe, by serial mógł sobie pozwolić na dłuższą metę na stawianie supermocy i efektów specjalnych na pierwszym miejscu. Premierowy odcinek to oczywiście co innego, Singer musiał dostać jakieś zabawki i, na ograniczoną skalę, ale jednak, z nich skorzystał. W dalszej części jednak większe pole do popisu otrzyma twórca "The Gifted", Matt Nix ("Burn Notice") i liczę na to, że z niego skorzysta. Najlepiej biorąc przykład ze swoich bohaterów – w końcu gdyby serial był choć w pewnym stopniu tak niezwykły jak oni, mielibyśmy niekwestionowany hit.