Śmierć to tylko początek. "Absentia" – recenzja nowego serialu kryminalnego ze Staną Katic
Mateusz Piesowicz
27 września 2017, 21:34
"Absentia" (Fot. AXN)
Po siedmiu latach gry w "Castle" i krótkiej przerwie od pracy w telewizji, Stana Katic wróciła na mały ekran. Ale czy "Absentia" wyróżnia się czymś poza obecnością samej Kate Beckett? Spoilery.
Po siedmiu latach gry w "Castle" i krótkiej przerwie od pracy w telewizji, Stana Katic wróciła na mały ekran. Ale czy "Absentia" wyróżnia się czymś poza obecnością samej Kate Beckett? Spoilery.
Emily Byrne (Katic) to agentka FBI, która tropiła seryjnego mordercę charakteryzującego się tym, że pozbawiał swoje ofiary powiek. Nie udało się jej doprowadzić sprawy do końca, bo zaginęła w tajemniczych okolicznościach przed ujęciem mordercy. Też padła jego ofiarą? Na to wskazują dowody, ale ciała nigdy nie odnaleziono. Do czasu.
Taki punkt wyjścia fundują nam twórcy "Absentii" (serial można oglądać w telewizji AXN – teraz już bez problemów towarzyszących premierze), nowego kryminału mocno flirtującego z psychologicznym thrillerem. Po krótkim wprowadzeniu przechodzimy zaś do sedna historii, bo rzecz jasna nasza bohaterka szybko wraca zza grobu. A raczej szybko dla nas, bo w świecie przedstawionym minęło sześć lat, w trakcie których jej mąż i partner Nick (Patrick Heusinger) zdążył się ponownie ożenić, a niejaki Conrad Harlow (Richard Brake) został skazany na dożywocie za jej zabójstwo.
Co natomiast w tym czasie działo się z Emily? To jedna z wielu tutejszych tajemnic, bo jak już się może zorientowaliście, "Absentia" to ten typ serialu, w którym sekrety stanowią fundament scenariusza, a fabułę napędzają liczne zwroty akcji. Nawet bardzo liczne, bo tylko w pierwszej godzinie było ich pod dostatkiem, a przed nami jeszcze dziewięć odcinków, które czymś przecież trzeba wypełnić. Co dokładnie przeszła Emily i kto zafundował jej taki los, dowiemy się więc zapewne dopiero pod koniec, po drodze mijając mnóstwo ślepych uliczek i podtykanych nam pod nos fałszywych tropów.
Przerabialiśmy już takie schematy nie raz, zatem obeznanych z gatunkiem widzów "Absentia" nie ma prawa zaskoczyć. Oczywiście, że nie znajdziemy rozwiązania w 1. odcinku. Jasne, że wszyscy mają tu swoje sekrety, które prędzej czy później istotnie wpłyną na sprawę. Nie ma wreszcie wątpliwości, że tak naprawdę nie mamy na razie bladego pojęcia, co się tu dzieje, a wszystko jest jakąś grubszą aferą, która ma coś konkretnego na celu. Powtarzalność i fabularne klisze to elementy trwale wpisane w kryminalne historie, więc przesadne narzekanie na nie mija się z celem. O wiele ważniejsze jest, co twórcy z nimi zrobią.
A mogą przecież wiele, począwszy choćby od stworzenia postaci, z którą zwiążemy się emocjonalnie. Za wcześnie jeszcze, by powiedzieć, czy jest nią Emily Byrne, ale obrany kierunek wygląda dość zachęcająco. Choć trzeba przyznać, że póki co to bardziej za sprawą Stany Katic, niż scenarzystów, bo aktorka błyszczy raczej pomimo ich pracy, a nie dzięki niej. Sam pomysł na jej bohaterkę był obiecujący – więziona przez lata kobieta, która przeszła przez nie wiadomo jakie potworności, wraca do życia, którego okazuje się, że już dawno nie ma. Podczas gdy dla niej czas się zatrzymał, świat nie stał w miejscu. Jej mąż ma więc nową żonę, syn jej nie poznaje i traktuje jak obcą osobę, a jakby tego było mało, dziury w pamięci nie pozwalają jej przypomnieć sobie, co się z nią właściwie działo. Potencjał na świetną dramatyczną kreację jest tu ogromny.
I Stana Katic robi z nim, co może, ale problem w tym, że scenariusz daje jej tylko podstawowe możliwości. Zaliczamy zatem kłopotliwe spotkanie z synem i jego "nową" matką, wspominanie utraconej przeszłości, a nawet wypominanie Nickowi, że ułożył sobie życie bez niej. Szybko poszło. Ale czemu się dziwić, skoro zaraz potem Emily wkracza dziarsko do akcji i mniejsza z tym, że ostatnie sześć lat spędziła w jakichś makabrycznych salach tortur. Raz agentka, zawsze agentka, prawda? Motywacje twórców są jasne – ma się przede wszystkim dziać.
No i się dzieje, bo na nudę narzekać przesadnie nie można. Na naciąganą logikę i miałką psychologię już bardziej, zwłaszcza że czasem prosi się tu, by trochę zwolnić. Niestety, mroczne zakątki umysłu Emily zwiedzamy bardzo pobieżnie i oczywiście w formie migawek z fragmentów ponurych wspomnień. Bardzo wyszukane. Dobrze chociaż, że zmieściło się kilka scen, w których Katic mogła tchnąć nieco życie w swoją bohaterkę, ale zdecydowanie chciałoby się zobaczyć więcej w jej wykonaniu, niż tylko powierzchowne przedstawienie stanu psychicznego Emily. Coś mi jednak mówi, że prędzej ujrzymy ją jeszcze kilka razy zamkniętą w pojemniku szybko napełniającym się wodą, bo to takie mroczne, i na pewno nikt tego nie robił wcześniej, i w ogóle!
Narzekam, bo chciałoby się, by twórcy w większym stopniu wykorzystali potencjał swojej historii i wykonawców, ale muszę przyznać, że w porównaniu z resztą bohaterów "Absentii", Emily i tak wypada bardzo korzystnie. Najmocniej zawodzi jej mąż, którego wątek spłycono wręcz koszmarnie. Dodajmy do tego sztywnego Patricka Heusingera i mamy gotową receptę na postać, która nikogo nie obchodzi. A przecież mówimy o drugim najważniejszym elemencie tej układanki! Facet znalazł się w sytuacji bez dobrego rozwiązania, a życia w nim tyle, co w zmywarce, która zalała kuchnię w jednej ze scen. Lepiej prezentuje się Alice (Cara Theobold), po której przynajmniej widać, że powrót jej poprzedniczki zrobił na niej jakieś wrażenie.
Nie jest zatem pod żadnym pozorem "Absentia" produkcją pozbawioną wad. Bliżej jej do kryminału klasy B – gdyby była książką, to bez wątpienia jednym z tych gatunkowych czytadeł, które przyswaja się gładko i zapomina, jaki miały tytuł, zaraz po odłożeniu na półkę. Nie zmniejsza to jednak przyjemności płynącej z lektury, która przecież może wciągnąć jak mało co. Mam nadzieję, że to właśnie będzie przypadek serialu AXN, który raczej nie zmieni już obranego kursu na intrygę. A to zapowiada skomplikowaną fabułę z mnóstwem twistów, solidną porcją bieganiny i oby też satysfakcjonującymi rozwiązaniami. Bo to w głównej mierze od nich zależy, czy zaliczymy tę produkcję do udanych czy raczej uznamy za przekombinowaną bzdurę.