Serial, który zgubił swoją tożsamość. "Transparent" – recenzja 4. sezonu
Mateusz Piesowicz
24 września 2017, 22:02
"Transparent" (Fot. Amazon)
Cztery lata to dość czasu, by poznać każdą serialową rodzinę i choć Pfeffermanowie nadal potrafią zaskoczyć, w nowym sezonie "Transparent" czuć powtarzalność. A to nie jedyny problem. Drobne spoilery.
Cztery lata to dość czasu, by poznać każdą serialową rodzinę i choć Pfeffermanowie nadal potrafią zaskoczyć, w nowym sezonie "Transparent" czuć powtarzalność. A to nie jedyny problem. Drobne spoilery.
Spośród wszystkich problemów, jakie poruszał "Transparent" na przestrzeni lat, kwestia poszukiwania własnej tożsamości zdecydowanie wybija się na czoło. Można ją wręcz odnieść do całego serialu, który niezmiennie krąży gdzieś pomiędzy komedią a dramatem, unikając jednoznacznych deklaracji i wprawiając w konfuzję gremia przyznające różnego rodzaju nagrody. O ile jednak takie mogą bronić się technicznymi wymogami (trwa poniżej 30 minut, więc musi być komedią, mniejsza o treść), o tyle w przypadku tutejszych bohaterów prostych klasyfikacji już nie ma.
W 4. sezonie produkcji Amazona widać to jeszcze wyraźniej niż poprzednio, bo problemy z określeniem albo wręcz odnalezieniem własnego "ja" mają tu wszyscy. Ba, z całego towarzystwa to Maura (Jeffrey Tambor) wydaje się w gruncie rzecz najbardziej stabilna w tej kwestii. Przeżywszy już wiele i skonfrontowawszy się z każdym obliczem swojej transformacji, może ją w pełni zaakceptować, a nawet pogodzić się z nieprzyjemnymi sytuacjami, które nieustannie jej towarzyszą. Co więcej, jest w stanie odkryć swoje kolejne pragnienia, czasem skrywane głęboko przed światem i sobą od wielu lat.
Brzmi jak naturalny kierunek rozwoju, w końcu "Transparent" absolutnie nigdy nie opierał się na dynamicznej fabule i posuwających ją do przodu zwrotach akcji, ale w żadnym wypadku nie można mu było zarzucić tkwienia w miejscu. Życie każdego z Pfeffermanów toczyło się od problemu do problemu, a ich zmagania z samymi sobą nadawały tej opowieści jedyny w swoim rodzaju, niespieszny rytm. Tym razem jednak coś w tej konstrukcji zostało zaburzone. W emocjonalnych wycieczkach naszych bohaterów wybrzmiewają znane nuty, którym towarzyszy dosłowność i pośpiech – wcześniej absolutnie tu niespotykane.
Może twórcy, na czele z Jill Soloway, zachłysnęli się możliwościami, jakie dał im ten sezon? W końcu zabranie Pfeffermanów do Izraela to nie byle co. A właśnie tam rozgrywa się większa część opowieści, której punktem wyjścia jest wykład, jaki w kraju swojego pochodzenia ma wygłosić Maura. Nie zdradzając zbyt wiele, mogę powiedzieć, że wkrótce jej przeszłość i rodzinne tajemnice sprowadzą na Bliski Wschód resztę bohaterów. I pod pewnymi względami ta zmiana krajobrazu wypada naprawdę dobrze, bo wyjątkowi ludzie i wyjątkowe otoczenie muszą się ze sobą świetnie komponować.
Widać, że twórcom zależało, by nie sprowadzić tego wyjazdu do prostego zaliczenia obowiązkowych punktów wycieczki, ale użyć go do nadania całości szerszego kontekstu. Historie naszych bohaterów wpisują się więc w mniejszym czy większym stopniu w bliskowschodni krajobraz, a polityka, religia i konflikt izraelsko-palestyński są tu przedstawiane w sposób jednocześnie prosty, jak i możliwie najbardziej dokładny dla laika. Dodajmy jeszcze do tego magię, jaką tylko "Transparent" potrafi przemycić w pozornie nieznaczących scenach, a otrzymamy kilka absolutnie wyjątkowych momentów. Wizyta pod Ścianą Płaczu, wielka awantura w osiedlu żydowskim czy kąpiel w Morzu Martwym to chwile, które zapadają w pamięć i pokazują, że to miejsce niezwykłe. Kraj bez tożsamości i ludzie jej poszukujący – zestaw idealny.
Problem polega na tym, że o ile niczego nie można zarzucić otoczce, o tyle poważne wątpliwości pojawiają się, gdy spróbujemy się przyjrzeć dokładniej bohaterom. Ci natomiast tkwią w swoich własnych światach, kontynuując wewnętrzne udręki, które już widzieliśmy. Josh (Jay Duplass) jest dręczony przez wspomnienie opiekunki, z którą miał romans, będąc dzieckiem; Sarah (Amy Landecker) próbuje poukładać swoje skomplikowane życie uczuciowe z Lenem (Rob Huebel), włączając w to niejaką Lilę (Alia Shawkat); Ali (Gaby Hoffmann) przeżywa kolejny poważny kryzys osobowościowy; Shelly (Judith Light) wydaje się jeszcze bardziej pogubiona niż poprzednio; a Maurę znów dopada przeszłość. Brzmi znajomo?
Tak, bo "Transparent" postawił w tym sezonie na wyjątkowy (jak na siebie) recykling pomysłów dotyczących stanu psychicznego swoich bohaterów. Ten nie byłby jeszcze niczym nadzwyczajnym, wspominałem przecież, że szybki rozwój sytuacji nie jest tu cechą dominującą, jednak fakt, że przerabiamy podobne lub identyczne tematy, zmieniając im tylko tło, mocno rzuca się w oczy. Tym bardziej że w niektórych przypadkach twórcy poszli w taką dosłowność (Shelly) albo w płytkie, wręcz efekciarskie rozwiązania (Sarah i Len), że w dużym stopniu roztrwonili potencjał postaci tak mozolnie budowany przez poprzednie sezony. Momentami "Transparent" niebezpiecznie zbliżał się w tym roku do opery mydlanej, co w przypadku tej produkcji razi jak nigdzie indziej.
Co nie znaczy rzecz jasna, że nagle stała się ona serialem jednym z wielu. Nie, fani Pfeffermanów i ich zwykłej, pokręconej rzeczywistości znajdą dość powodów, by zakochać się również w tym sezonie. Opowieść to bowiem nadal pełna uroku i potrafiąca dotknąć do głębi (celują w tym retrospekcje z młodym Mortem), z dialogami dającymi do myślenia i historiami, które zaskakują autentyzmem mimo swojej dziwności. Niestety wiele z nich zostało pozbawionych dotychczasowej lekkości, a tradycyjnie egoistyczni bohaterowie wydają się oddaleni od siebie jeszcze bardziej niż zwykle. Dość powiedzieć, że spotkanie uzależnionych od seksu z 1. odcinka, w którym wzięła udział trojka rodzeństwa (po rozwiązaniu quizu na Buzzfeedzie), było bodajże jedynym momentem w sezonie, gdy ci ludzie nie wydawali się sobie kompletnie obcy. Sarah stwierdza na początku, że rodzina jest okropna, ale ważna – jeśli to miał być pusty frazes, to udało się w stu procentach.
Krążąc między kolejnymi kryzysami "Transparent" zgubił gdzieś łączącą bohaterów nić porozumienia – każdy zmaga się ze swoim życiem sam, a że dzieje się w nim tak wiele, nie ma czasu, by przyjrzeć mu się dokładniej. Tymczasem te historie aż się proszą, by nie traktować ich po łebkach. Weźmy Josha, którego konflikt z matką sprowadzono do serii banałów. A pretekst sprowadzenia Pfeffermanów do Izraela? Był naciągany od samego początku, ale myślałem, że twórcy mają na niego jakiś konkretny plan. Nic z tego, skończyło się na poczuciu zmarnowanego potencjału i dosłownie jednej scenie, która miała w tym wszystkim jakieś znaczenie.
Nawet poboczne historie, które tak znakomicie funkcjonowały poprzednio, teraz straciły na wadze. Pozostawiona sama sobie Davina (Alexandra Billings) nie wniosła do serialu praktycznie nic, ale trudno o to, skoro reszta bohaterów była w tym czasie na drugim końcu świata. Tylko po co w takim razie w ogóle zapuszczać się w jej wątek? Traktowanie go jak zapychacz robi bohaterce więcej krzywdy, niż pozostawienie jej w spokoju. Podobnie zresztą jak Lili, której potencjał był ogromny, ale rozmył się dość szybko, gdy scenariusz kazał jej przejść od słów do czynów, sprowadzając postać do roli rekwizytu.
Dramatów jest na przestrzeni 10 odcinków całe mnóstwo, szybkich i płytkich rozwiązań o wiele za dużo, a dogłębnych i wiarygodnych portretów psychologicznych zdecydowanie za mało. Problem z określeniem własnej tożsamości, o którym pisałem na początku, rzeczywiście jest tu motywem przewodnim, ale wydaje się, że szukając jej u swoich bohaterów, twórcy zgubili gdzieś po drodze tożsamość całego serialu. Jakkolwiek zapatrzeni w siebie byli zawsze wszyscy Pfeffermanowie, jednak stanowili całość. Byli "oni" i była cała reszta. Tym razem mam wrażenie, że twórcy usilnie próbują wepchać swoich bohaterów w jakieś bardziej standardowe ramy, w dużym stopniu pozbawiając ich przez to wyjątkowości. Ta została tylko w pojedynczych scenach – w poezji obrazu, którą "Transparent" nadal posługuje się fantastycznie (przewijające się przez cały sezon motywy z "Jesus Christ Superstar" to czysta magia).
"Czuję się źle we własnym ciele" – takie słowa padają w pewnym momencie tego sezonu, a ja myślę, że dobrze opisują miejsce, w jakim znalazł się teraz "Transparent". Serial, który był znakomity, dopóki akceptował swoją niezwykłość z całym bogactwem inwentarza. Nie zastanawiając się, co ona dokładnie oznacza i nie próbując się do niczego dopasować, po prostu był sobą. W 4. sezonie z jakiegoś powodu próbuje wpisać się w szerszy nurt, szukając oczywistych rozwiązań i łatwych odpowiedzi charakterystycznych dla znacznie prostszych komediodramatów. "Transparent" takim nie jest i oby twórcy sobie o tym w porę przypomnieli.