Jak ogarnąć życie. "Better Things" – recenzja premiery 2. sezonu
Marta Wawrzyn
21 września 2017, 13:02
"Better Things" (Fot. FX)
Pamela Adlon nie dostała Emmy za występy w "Better Things", a właśnie znów udowodniła, że zasługuje na nagrody jak mało kto. Powrót serialu jest po prostu znakomity. Spoilery.
Pamela Adlon nie dostała Emmy za występy w "Better Things", a właśnie znów udowodniła, że zasługuje na nagrody jak mało kto. Powrót serialu jest po prostu znakomity. Spoilery.
"Better Things" to jeden z tych seriali o zwykłym życiu, na których cudowność składają się rzeczy małe i jeszcze mniejsze. Emocje wyrażane w słowach i poza nimi, interakcje, którym daleko do banalnych i przewidywalnych, drobne gesty, spojrzenia i przede wszystkim rewelacyjnie napisane, wywołujące czasem mniej, a czasem więcej uśmiechu dialogi, w których życiowa słodycz często przenika się z goryczą. To wszystko w 1. sezonie "Better Things" wypadało coraz lepiej z odcinka na odcinek.
A w premierze 2. sezonu widać, jak pewnie czuje się już Pamela Adlon we własnym serialu, jak zaskakująca potrafi być jej kreacja i jak dużo oryginalności jest w tej z pozoru zwyczajnej historii o matce i trzech córkach. W odcinku "September" zostajemy zaproszeni na imprezę, jakiej nikt inny by nie urządził. Rozwiedzione pary mieszają się z dzieciakami, ktoś gra na pianinie, ktoś śpiewa, ktoś narzeka na brak marchewek, ktoś wrzeszczy na cały głos: "penis!". Ktoś przyprowadza 35-letniego chłopaka, a że akurat tym kimś jest 16-letnia córka Sam, Max (Mikey Madison), to główna bohaterka ma co ogarniać.
Ogarnianie różnego rodzaju katastrof przez Sam to motyw przewijający się przez cały odcinek. Najbardziej prawdziwa z telewizyjnych matek niedoskonałych potrafi przyjąć na klatę absolutnie wszystko, poczynając od zapchanej toalety, a kończąc na dwóch latynoskich kochankach, z których jeden uparł się na jej córkę, a drugi uznał, że w takim razie będzie startował do mamusi.
A największy jej urok tkwi w prostolinijności i bezpośredniości. Sam nie owija niczego w bawełnę, bo nie ma na to czasu. Owszem, może przez jakiś czas tolerować kogoś takiego jak Arturo we własnym domu, bo wie, że z nastoletnią miłością matka wygrać nie może. Trzeba czekać, aż dziecię się odkocha. Ale kiedy już się odkocha, Sam potrafi posprzątać bałagan w kilka minut poprzez wskazanie drzwi delikwentowi (i jego wyjątkowo upartemu bratu).
Wątek Max, jej 35-letniego faceta i jego brata był prawdopodobnie najcudowniejszą z cudownych rzeczy, które wydarzyły się w "September". Raz jeszcze zobaczyliśmy, ile jest życiowej mądrości w Sam i jak genialną aktorką komediową jest Pamela Adlon. Pani Fox zagrała niczym mistrz szachowy – tolerowała drania w domu, wyczekując aż Max będzie sama go miała dość, była przy córce w momencie kiedy ta sama do niej przybiegła (to zabawne, jak pomocne dla obu stron potrafi być stanowczo wypowiedziane "idź do swojego pokoju"), a na koniec mogła odetchnąć z ulgą i pozbyć się "dżentelmenów z Werony" ze swojego domu. Razem ze wszystkimi innymi gośćmi, którzy również dostali bardzo bezpośredni sygnał od gospodyni, że impreza się skończyła.
Wątek z latynoskimi kochankami zawiera jedną z najzabawniejszych dotychczasowych rozmów damsko-męskich w "Better Things". Sam zawodowo wkręca Pedra, któremu się ubzdurało, że może umawiać się z 50-letnią matką 16-letniej dziewczyny swojego brata. Owszem, jego rozbrajająca bezczelność czyni go łatwym celem, ale i tak fajnie widzieć Sam w takich sytuacjach. Scenka była nie dość że szalenie zabawna, to jeszcze diabelnie satysfakcjonująca. W końcu która z nas nie chciałaby w taki sposób pozbyć się namolnego faceta? A przecież ta rozgrywka miała jeszcze drugie dno – Sam domyślała się, że Max poczuje się dziwnie, kiedy zobaczy własną matkę "flirtującą" z młodszym bratem jej ukochanego. Pedro, sam o tym nie wiedząc, nie tylko się ośmieszył, ale i posłużył za środek do celu, jakim było doprowadzenie do rozstania Max i Artura.
Inteligencja emocjonalna Sam robi wrażenie, ale historia z Max to tylko początek. Za rogiem widać kolejne kłopoty, z kolejną z dziewczyn. Mała Duke została właśnie bohaterką jednych z najbardziej niepokojących scen w serialu – tych, w których wykorzystuje w "zabawach" z koleżankami fakt, że dobrze wie, co to penis i wagina. W Truth or Dare w takiej wersji bałyby się pewnie zagrać 25-letnie dziewczyny na wieczorze panieńskim, a tu, proszę, dziewczynki rozpoczynające podstawówkę dały radę. Sam w tym momencie może krzyknąć do Duke: "to twój bałagan, więc sama sobie z tym radź!", ale pociąg jej córki do dorosłych zabaw i słów prawdopodobnie doprowadzi prędzej czy później do większego problemu.
Frankie w tym odcinku była najmniej obecna i tylko raz naprawdę wredna (kiedy nie chciała wysłać SMS-a do Max), ale za to gdzieś pośród imprezowego chaosu, wypełnionego tysiącem niezręcznych momentów, znalazło się miejsce dla śpiewanej przez nią piosenki. Serial nie odniósł się w ogóle do kwestii, czy Frankie jest dziewczyną, czy jednak nie, ale nie dał powodów, byśmy myśleli, że źle się czuje we własnej skórze. Nie dość że ona i jej kolega Jason stanowili zgrany duet muzyczny, to jeszcze zaskoczyli Sam – i nas – na końcu, kiedy zaoferowali się, że posprzątają. Czy to aby na pewno ta sama Frankie?
Patrząc na "Better Things", ma się ochotę westchnąć i wypowiedzieć na głos banał w stylu: "jak one szybko rosną!". Nie brzmi to odkrywczo, ale to po prostu prawda. Córki Sam rosną, zmieniają się, a do tego są piekielnie inteligentne i pomysłowe. Dlatego dynamika między nimi nigdy nie będzie nudna – zawsze ktoś coś dziwnego wymyśli, zawsze wydarzy się coś, czego się nie spodziewamy. Ani my, ani Sam.
A przecież córki to nie wszystko, czym musi martwić się Sam. Jest jeszcze matka (tym razem lekko skręcająca w kierunku rasizmu i opowiadająca wszystkim, jakim to niezwykłym brzydalem był ojciec Sam), jest praca, są mężczyźni, na których główna bohaterka rzadko ma czas, ale to nie oznacza całkowitej abstynencji. Szykuje się sezon obfity we wszelkiego rodzaju wydarzenia, ale też prawdopodobnie głębszy od poprzedniego. Taka rozmowa jak ta, w której Sam tłumaczy Max przy pralce, co się wiąże z byciem dorosłym, nie mogłaby się odbyć w 1. sezonie, bo nie znaliśmy obu bohaterek wystarczająco dobrze, żebyśmy rozumieli wszystkie niuanse ich relacji.
Teraz podwaliny już są zbudowane, czas wykorzystać to, że już te dziewczyny nieźle znamy, i wejść w tę historię głębiej. Tego właśnie się spodziewam w 2. sezonie "Better Things". Spodziewam się także jeszcze większej ilości pomysłowych małych scenek, wyśmienicie napisanych dialogów, niezręcznych momentów, rozmów z drugim dnem oraz sytuacji ze zwyczajnego życia, w których nic nie jest banalne.
Jeden z najlepszych obecnie seriali komediowych powrócił i ma się świetnie.