Sielanka przerwana zemstą. "Gwiazda szeryfa" – recenzja nowego serialu kryminalnego z Timem Rothem
Mateusz Piesowicz
20 września 2017, 21:39
"Gwiazda szeryfa" (Fot. Sky Atlantic)
Małe miasteczko w kanadyjskich Górach Skalistych. Cisza, spokój, dookoła las – prawdziwa idylla. Gdy wkroczył w nią Tim Roth, wiadomo było, że długo to nie potrwa. Spoilery z pierwszej połowy sezonu.
Małe miasteczko w kanadyjskich Górach Skalistych. Cisza, spokój, dookoła las – prawdziwa idylla. Gdy wkroczył w nią Tim Roth, wiadomo było, że długo to nie potrwa. Spoilery z pierwszej połowy sezonu.
Pozory mylą, to prawda stara jak świat, ale nadal z powodzeniem da się na niej zbudować interesującą historię. Tak właśnie uczynili twórcy "Gwiazdy szeryfa" (w oryginale "Tin Star" – serial pokazuje w Polsce HBO, cały 1. sezon jest już dostępny w HBO GO), nowej, międzynarodowej produkcji Sky Atlantic, której fabuła opiera się na kłamstwach, dwulicowości i złowrogich sekretach. A kto pasuje do nich lepiej niż Tim Roth?
Aktor w telewizji widziany ostatnio w "Twin Peaks" tutaj otrzymał kolejną w swojej karierze tarantinowską w duchu rolę i potwierdził, że czuje się w tym stylu jak ryba w wodzie. Jego Jim Worth to były londyński detektyw, który przeniósł się wraz z rodziną za ocean i został lokalnym szefem policji w kanadyjskim miasteczku Little Big Bear. Można się domyślać, że za tą decyzją stało coś więcej, w końcu nie stawia się całego życia na głowie z byle powodu. Zostawmy to jednak na razie, przeszłość bohatera poznamy w swoim czasie. Póki co wystarcza nam informacja, że Jim wraz z żoną Angelą (Genevieve O'Reilly) i dziećmi (Abigail Lawrie i Rupert Turnbull) potrzebowali wytchnienia od wielkomiejskiego zgiełku.
Spokoju natomiast na kanadyjskiej prowincji jest pod dostatkiem – wystarczy powiedzieć, że tutejszym stróżom prawa zdecydowanie najbardziej w znaki dają się niedźwiedzie i nieostrożni turyści. Sielanka nie może jednak długo trwać, więc idylliczny krajobraz zakłóca pojawienie się koncernu naftowego North Stream Oil, który chce postawić w okolicy swoją rafinerię. To z kolei oznacza napływ przyjezdnych pracowników, wzrost przestępczości, możliwe problemy ze środowiskiem, itd. Nie wspominając o morderstwie, którego dopiero co byliśmy świadkami. Zaraz, co?
No tak, zapomniałem wspomnieć, że "Gwiazda szeryfa" zaczyna się od sekwencji rodem z koszmaru, której pełne konsekwencje poznajemy dopiero pod koniec pierwszej godziny i która napędza tę historię przez cały, 10-odcinkowy sezon. Już na samym początku zwodzą nas zatem twórcy, wychodząc od hitchcockowskiego trzęsienia ziemi, by potem nieco uspokoić sytuację i kazać nam się zastanawiać, co właściwie oglądamy. To bardziej mroczny thriller z kolejnym ponurym stróżem prawa w centrum uwagi, czy może jednak zaangażowany społecznie dramat obyczajowy? Nowoczesny western napędzany bezlitosną zemstą, groteskowy festiwal przemocy czy może jednak poruszająca opowieść o stracie i radzeniu sobie z nią?
"Gwiazda szeryfa" ma w sobie wszystkie powyższe elementy, co czyni całość dość chaotyczną i szytą raczej grubymi nićmi, więc nie powinniście się nastawiać na szczególnie ambitną rozrywkę. Jeśli jednak nie straszne Wam nagłe zmiany tonacji i ocierające się o karykaturę przerysowanie, to być może właśnie znaleźliście serial dla siebie. Zwłaszcza gdy lubicie złożone, ale niekoniecznie skomplikowane scenariusze, które prowadzą widza za rękę. Subtelność absolutnie nie jest najmocniejszym punktem tej produkcji, ale też trudno przypuszczać, by twórcom akurat na niej zależało – krew malowniczo rozbryzgująca się na twarzy nastoletniej bohaterki już w pierwszych minutach jest wszak niezłą wskazówką ku temu, czego mniej więcej należy się spodziewać.
Co nie znaczy, że potem od razu wpadamy w tryb "dużo przemocy, mało sensu". Jak wspominałem, serial łączy w sobie bardzo odległe konwencje, będąc swego rodzaju gatunkowym miszmaszem, w którym przebija się zwłaszcza motyw zaczerpnięty wprost z kina zemsty. Udało się go jednak całkiem solidnie obudować, choćby mroczną przeszłością Jima. Ten jest bowiem zreformowanym alkoholikiem, a tragedia ponownie wpycha go wprost w objęcia nałogu, który budzi w nim dawne demony. A właściwie to jednego, bardzo konkretnego demona, czyli niejakiego Jacka Devlina – ciemną stronę osobowości bohatera. Za jednym zamachem mamy więc sekrety, dwulicowość i dosłowność, czyli "Gwiazdę szeryfa" w pigułce.
Na tym się jednak nie kończy – czymś przecież trzeba zapełnić 10 odcinków. Dostajemy więc prawdziwą plejadę barwnych postaci. Od charakternych miejscowych, poprzez nie takich typowych złoczyńców, aż po przedstawicieli korporacji, największego zła współczesnego świata. Mieszanka to na tyle wyrazista, że łatwiej im wybaczyć pewne uproszczenia, na które natykamy się tu niemal na każdym kroku. Elizabeth Bradshaw (Christina Hendricks), specjalistka od Public Relations korporacji, to rzecz jasna wilk w owczej skórze, skrywający za słodkim uśmiechem prawdziwe intencje. Szef ochrony rafinerii, Gagnon (Christopher Heyerdahl), nie musi niczego ukrywać, bo od razu widać, że to chodzące zło. Jest też młody morderca o twarzy niewiniątka, zbuntowana nastolatka, mająca serce po właściwej stronie lokalna policjantka i cała reszta postaci, które gdzieś już widzieliśmy.
Powtarzalność nie odbiera jednak przyjemności z seansu, a ta w przypadku "Gwiazdy szeryfa" jest zaskakująco duża. Uwzględniając wszystkie wady serialu, na czele ze scenariuszowymi bzdurami i schematami, a także pod żadnym pozorem nie biorąc go zbyt poważnie, otrzymamy przyzwoite, brutalne guilty pleasure, którego nie musi w całości dźwigać na swoich barkach Tim Roth. Choć oczywiście i tak spoczywa na nim solidny ciężar – z tym jednak aktor radzi sobie bardzo dobrze, nie uciekając w tanie sztuczki, ale tworząc wyważoną kreację twardego, małomównego Brytyjczyka z przeszłością. Wielkich środków aktorskich tu nie trzeba, charyzma robi swoje, a tej Rothowi nie brakuje.
By uzyskać pełny obraz, dodajmy jeszcze do niego bajkowe okoliczności przyrody, nieraz kontrastujące z wewnętrznym mrokiem siedzącym w bohaterach; szczyptę lokalnych problemów (oprócz rafinerii sporą rolę odegra też pobliski rezerwat Indian) oraz całą masę różnego rodzaju klisz, które starają się nam zbytnio nie narzucać. Niestety nie zawsze im to wychodzi, przez co czasem trzeba się przemęczyć z dramatem rodzinnym poprowadzonym z gracją słonia w składzie porcelany albo głębokimi rozważaniami nad naturą policjanta i przestępcy – nie zgadniecie, wychodzi na to, że są do siebie podobni!
Takich "przełomowych" odkryć jest w ciągu całego sezonu sporo, a do tego dochodzą kiepsko umotywowane lub po prostu idiotyczne decyzje bohaterów – trochę za dużo tych uproszczeń i banałów, by na wszystkie przymknąć oko. Gdyby więc wgłębiać się w scenariusz "Gwiazdy szeryfa", trudno byłoby wystawić mu entuzjastyczną ocenę. Ma jednak serial jeszcze jedną niewątpliwą zaletę – wciąga. Chce się zobaczyć, dokąd ta historia prowadzi, a że przy tym nie jest szczególnie wymagająca, to całość pochłania się szybko i bezboleśnie, nie zastanawiając się mocno nad treścią. Może nie brzmi to zbyt entuzjastycznie, ale skoro 2. sezon zamówiono jeszcze przed premierą, wychodzi na to, że twórcy obrali słuszną taktykę.