Kiedy Abbi poznała Ilanę. "Broad City" – recenzja premiery 4. sezonu
Marta Wawrzyn
18 września 2017, 20:01
"Broad City" (Fot. Comedy Central)
Najlepsza komedia o kobiecej przyjaźni powraca z 4. sezonem i momentalnie zyskuje na świeżości. Wszystko dzięki retrospekcjom podanym w pomysłowej formie. Spoilery!
Najlepsza komedia o kobiecej przyjaźni powraca z 4. sezonem i momentalnie zyskuje na świeżości. Wszystko dzięki retrospekcjom podanym w pomysłowej formie. Spoilery!
"Broad City" powróciło i już w premierze 4. sezonu nie brakuje jasnych sugestii, że będzie tym razem trochę polityki. Abbi Jacobson i Ilana Glazer nie ukrywają, że nie należą do grona entuzjastów obecnego prezydenta USA – podkreślały to już poprzednio i teraz też nie zamilkną. Ba, opowiadały jeszcze przed premierą tego sezonu, że za każdym razem kiedy pojawi się słowo na T, zostanie ono wypikane, jak przekleństwo.
Na razie jednak serial zapomina o tym, że rok 2017 istnieje i zabiera nas w podróż w przeszłość, do 2011 roku, kiedy to po Nowym Jorku grasował przerażający przestępca, obcinający kobiece kucyki, a obie nasze bohaterki dopiero rozpoczynały ten etap życia, z którym zdążyły nas już dobrze zapoznać w poprzednich sezonach. Odcinek "Sliding Doors", będący w pewnym stopniu hołdem dla sympatycznego, acz niekoniecznie wybitnego filmu z Gwyneth Paltrow, rzucił trochę światła na sam początek.
Dokładnie tak jak w filmie – który dziewczyny uwielbiają, choć wiedzą, że wybitny nie jest – mamy tutaj dwie wersje tej samej historii. W jednej Abbi i Ilana spotykają się przy wejściu do metra i udaje im się złapać pociąg, w drugiej zostają na peronie. W jednej zapoznają się ze sobą natychmiast i dosłownie zaprzyjaźniają się w ciągu jednego dnia, wypełnionego rozmowami i chodzeniem po Nowym Jorku, w drugiej przeżywają najgorszy dzień swojego życia, by w końcu dać się dopaść przeznaczeniu.
Morał nie mógłby być bardziej oczywisty: to po prostu było im pisane. Musiały się spotkać, złapać razem rytm i stać się żywym dowodem na to, że kobieca przyjaźń istnieje i nie ogranicza się do paplania o facetach przy różowych drinkach.
Premiera 4. sezonu "Broad City" nie jest więc odcinkiem szalenie odkrywczym, ale jest odcinkiem zrobionym z pomysłem, zgrabnie napisanym i wypełnionym po brzegi cudownymi drobiazgami. Od początku bawią ubraniowe wybory dziewczyn, które niby wyglądają tak jak teraz, ale… sto razy gorzej. Obie wyraźnie eksperymentują z luzackim, miejskim stylem, obie chcą wyglądać fajnie i być na czasie, co momentami wygląda przekomicznie. Zwłaszcza kiedy Abbi zostaje w końcu dopadnięta przez kucykowego przestępcę i kończy z czymś bardzo dziwnym na głowie (trudno jednak się nie uśmiechnąć, kiedy Ilana potem chwali jej odważny wybór).
Choć dziewczyny chodzą przez cały odcinek po mieście i dają radę opowiedzieć o sobie naprawdę dużo, znalazło się też w odcinku miejsce dla Beversa, którego wtedy jeszcze ktoś nazywał Mattem, czy Jaimégo, który nie tylko wtedy z Ilaną studiował, ale też był jej chłopakiem. Pojawiły się też miłe dziewczęta, z których nie wszystkie miały na imię Madison i które zdecydowanie nie rozumiały Ilany.
Za to Abbi…! Abbi rozumiała Ilanę od pierwszej chwili, nieważne, czy w tej wersji historii, gdzie wszystko było pięknie i miło od początku, czy też w tej, w której na przyjaźń trzeba było sobie zasłużyć. Ta pierwsza rzeczywistość jest cudowna, bo widzimy autentyczną nić porozumienia, która rodzi się między dziewczynami od pierwszej chwili. Miło pomyśleć, że spotykasz kogoś i już po chwili rozmawiacie o trójkącie miłosnym z małżeństwem Obamów, idziecie do wróżki i robicie razem tatuaże. Mieć dwadzieścia kilka lat, nie wiedzieć, czego właściwie chce się od życia, i przeżyć taki dzień – kto z nas by tego nie chciał. Oczywiście pod warunkiem że te tatuaże nie są obowiązkowe.
Historie Abbi i Ilany, dziejące się równolegle w drugiej rzeczywistości, są bliższe prawdy, choć oczywiście nagromadziło się tam tysiąc tyleż zaskakujących co nieprawdopodobnych przypadków, bez których do ponownego spotkania ostatecznie by nie doszło. Podczas gdy dziewczęta walczyły z kolejnymi mniej i bardziej zabawnymi przeciwnościami losu, stawało się jasne, że tak czy siak wpaść na siebie muszą. Twórczynie "Broad City" napisały odcinek tak, abyśmy nie mieli wątpliwości co do tego, jak nieuchronna jest ich przyjaźń i jak cudowna jest ta jej nieuchronność.
To jeszcze jedna rzecz, jakiej można pozazdrościć bohaterkom, które są młode, wyluzowane, żyją w Nowym Jorku i choć mają większe plany na życie niż praca w siłowni do końca świata, nie poddają się wyścigowi szczurów. "Broad City" to swego rodzaju beztroski świat, do którego zawsze dobrze się ucieka. Zwłaszcza że możemy spędzać czas w towarzystwie superinteligentnych, zabawnych dziewczyn, które mają po tysiąc odjechanych pomysłów na minutę.
W materiale zza kulis do tego odcinka twórczynie zdradziły, że chciały zrobić go od dawna. Początkowo go planowały na finał 1. sezonu, kiedy jeszcze nie były pewne, czy kolejne sezony w ogóle powstaną. Amy Poehler, która pomaga im produkować serial, przekonała je, że to nie najlepszy pomysł. Takie rzeczy odkłada się na później, kiedy widzowie już znają bohaterów na tyle dobrze, aby ich obchodziło, jak oni się poznali. To świetna rada, do której powinny częściej stosować się też inne seriale, spieszące się z odsłanianiem wszystkich kart.
W tym momencie "Sliding Doors" spełnia bowiem swoją rolę, z jednej strony wypełniając pewną lukę, a z drugiej najprawdopodobniej stanowiąc pomost pomiędzy totalną beztroską, a początkiem prawdziwej dorosłości. Serialowe bohaterki nie mogą bez końca bujać w obłokach, pracować na siłowni i spędzać absurdalnie dużej ilości czasu na imprezach albo na haju. Choćbyśmy nie wiem uparli się, żeby nie dorastać, prędzej czy później te proporcje się zmieniają.
Zdziwiłabym się, gdyby Abbi i Ilana stanęły w miejscu i w kółko przeżywały te same zakręcone przygody, tylko w coraz to innej wersji. Dorosłość zresztą do nich już pukała, czy to w postaci wyskakującej nawet z lodówki polityki, czy to ślubu znajomych, czy pojawiających się możliwości spełniania swoich wielkich marzeń, jak tego o rysowaniu w przypadku Abbi.
Dziewczyny w wersji z 2016 roku nie były już kopią tych z 2011 czy nawet 2014 roku. I w nowym sezonie akcenty pewnie znów nieco się zmienią. Bez zmian pozostaje tylko jedno: "Broad City" to wciąż ta sama, pełna naturalnego wdzięku i pulsująca energią komedia, która ma znakomicie napisane żarty i bardzo dużo świeżości, a do tego coś mówi o naszym świecie. To dziewczyny takie jak my – tyle że one miały szczęście odnaleźć się w tłumie.