"Sherlock" (2×02): I w końcu przekombinowali
Marta Wawrzyn
10 stycznia 2012, 22:03
"Sherlock" do tej pory był serialem idealnym, ale oto pojawiła się pierwsza skaza. Uwspółcześniona wersja "Psa Baskerville'ów" po prostu nie wyszła. Jeśli jeszcze nie oglądaliście, uważajcie na DUŻE SPOILERY.
"Sherlock" do tej pory był serialem idealnym, ale oto pojawiła się pierwsza skaza. Uwspółcześniona wersja "Psa Baskerville'ów" po prostu nie wyszła. Jeśli jeszcze nie oglądaliście, uważajcie na DUŻE SPOILERY.
"The Hounds of Baskerville" zaczyna się idealnie. Sherlock Holmes, który w brytyjskim serialu jest cudnie nieznośnym małym chłopcem, szaleje na nikotynowym głodzie. Nudne, nudne, nudne!, powtarza przy każdej kolejnej potencjalnej sprawie. Aż trafia mu się Henry Knight, młody człowiek z angielskiej prowincji, który opowiada straszną historię o potworze, który zaatakował 20 lat temu jego ojca i teraz powrócił.
Bardzo byłam ciekawa, jak twórcy "Sherlocka" przełożą na język współczesny "Psa Baskerville'ów", jedną z najbardziej znanych, a jednocześnie najbardziej chyba XIX-wieczną opowieść Arthura Conan Doyle'a. Pierwsze sceny wprawiły mnie w zachwyt. Historia wyglądała na jeszcze mroczniejszą i bardziej tajemniczą od oryginału. W miejsce jednego strasznego psa dostaliśmy całe mnóstwo zmutowanych genetycznie potworów, powstających w ramach tajnej operacji rządowej w centrum broni chemicznej i biologicznej Baskerville.
Rewelacyjny pomysł? No pewnie! Wyobraźnia od razu podpowiada widzowi, jakie stwory mogły powstać w tajnych laboratoriach Baskerville i co może stać się, jeśli faktycznie szaleją one po bezkresnym wrzosowisku, na skraju którego stoi dom Knighta. Zwłaszcza że mieszkańcy okolic widzieli wielką czarną bestię z czerwonymi oczami. Prawdziwy horror.
Zdziwiłam się więc niezmiernie, kiedy całe śledztwo okazało się nieznośnie rozwlekłe i nudne, napięcia nie było w zasadzie żadnego, sztuka dedukcji w dużej mierze ograniczyła się do zgadywanki, a wszystko to doprowadziło do banalnego rozwiązania. Nie chodzi o to, że oczekiwałam czegoś nadnaturalnego. Broń Boże, nie. Ale spodziewałam się czegoś "mocniejszego", lepiej uzasadnionego, czegoś więcej po prostu. W końcu w książce Conan Doyle'a mieliśmy do czynienia z jednym z największych geniuszy zbrodni, który miał realny, świetnie ukryty motyw. W serialu niby widać, że bohaterowie, włącznie z samym Sherlockiem, boją się czegoś nadzwyczajnego; że są ogrywani, ale nie mogą zrozumieć jak; że coś im się nie mieści w głowach, ale nie są w stanie temu zaprzeczyć, bo przecież to widzą – jednak sposób, w jaki to pokazano, wywołał u mnie raczej napady ziewania niż wielki wstrząs.
Twórcy "Sherlocka" już mnie przyzwyczaili do wymyślnych konceptów, które są przykrywką dla jeszcze ciekawszej zwyczajności. Zaakceptowałam specyficznego głównego bohatera, dziwacznego Moriarty'ego, Irene Adler jako dominatrix, róż zamiast szkarłatu… Nie mam nic przeciwko temu – przeciwnie, ja to uwielbiam. Tym razem jednak doszło najwyraźniej do przekombinowania. Chcieli, żeby było niezwykle interesująco, wyszła intryga na poziomie przewidywalnego szpiegowskiego gniota, jakich wiele. Na dodatek nie można na ławie oskarżonych posadzić samego pisarza, bo tym razem z jego historii zostały tylko ramy.
Na szczęście nawet słabszego "Sherlocka" da się oglądać. "The Hounds of Baskerville" pełen był cudownego brytyjskiego humoru, który mnie w tym serialu zachwyca od początku. Benedict Cumberbatch po raz kolejny pokazał, że jest aktorem nieprzeciętnym, na początku świetnie ogrywając nikotynowy głód, a kilkadziesiąt minut później straszliwy szok, spowodowany uświadomieniem sobie własnej niemocy, oraz następujący niedługo po nim napad prawdziwego geniuszu. Szarżował, szarżował, ale nie przeszarżował. Był ekscentryczny, ale nie do granic śmieszności – zupełnie jak bohater Conan Doyle'a. W jednej chwili arogancki i wyniosły, w drugiej nie radzi sobie w prostej, życiowej sytuacji (mam tu na myśli choćby rozmowę z Watsonem o przyjaciołach). Taki jest Holmes – i Cumberbatch gra go perfekcyjnie.
Przesada, zabawa konwencją, puszczanie oczka do widzów, pomysły tak "kosmiczne", że aż mające sens – to wszystko sprawia, że od pierwszej chwili akceptujemy tego nowego Sherlocka, biegającego po współczesnym Londynie. Zwłaszcza że twórcy serialu bardzo dbają o szczegóły i wciąż podrzucają widzom jakieś smaczki. Wiecie na przykład, że blog Watsona faktycznie istnieje w sieci, a licznik zatrzymał mu się na 1895 odsłonach? Nudna strona Sherlocka, z której jego przyjaciel uwielbia się nabijać, też jest w internecie.
Przeszarżowanie "Psa Baskerville'ów" zapewne też bym uznała za plus, gdyby nie tak bolesne rozczarowanie intrygą. Ale cóż, rok temu było przecież podobnie – to właśnie drugi odcinek okazał się najsłabszy ze wszystkich (choć nie aż tak słaby jak ten). Będę zdziwiona, jeśli za tydzień "Sherlock" nie wróci do swojej tradycyjnej wyśmienitej formy. Przedsmak konfrontacji, która czeka największego detektywa wszech czasów, mieliśmy w ostatniej scenie "The Hounds of Baskerville" – i była to scena niesamowita.