Szybkim krokiem w stronę szaleństwa. "Doktor Foster" – recenzja premiery 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
9 września 2017, 19:44
"Doktor Foster" (Fot. BBC)
Histeryczne, przerysowane, teatralne – wszystkie te określenia pasują jak ulał do otwarcia 2. sezonu "Doktor Foster". I właśnie to sprawia, że był to tak świetny odcinek. Spoilery!
Histeryczne, przerysowane, teatralne – wszystkie te określenia pasują jak ulał do otwarcia 2. sezonu "Doktor Foster". I właśnie to sprawia, że był to tak świetny odcinek. Spoilery!
Gdy dowiadujesz się, że wszyscy naokoło łącznie z twoim synem otrzymali zaproszenie na przyjęcie, a ty zostałaś pominięta, to nic fajnego. Ale całkiem nieprzyjemnie robi się dopiero, gdy rzucisz na nie okiem i zobaczysz hasło "Wróciliśmy i jesteśmy małżeństwem!" wraz ze zdjęciem byłego męża, jego młodej partnerki oraz ich dziecka. Czy może istnieć lepszy punkt wyjścia dla nowego sezonu jednego z najpopularniejszych brytyjskich seriali ostatnich lat?
Dla Gemmy (Suranne Jones) na pewno, dla nas niekoniecznie. Bo obawy, czy niespodziewany hit BBC sprzed dwóch lat naprawdę potrzebuje kontynuacji i czy w tej historii jest jeszcze w ogóle cokolwiek do powiedzenia, a takich przed premierą 2. sezonu "Doktor Foster" nie brakowało, zostały rozwiane w mgnieniu oka. Wystarczyło zobaczyć, jak cień zasnuwa twarz wcześniej zadowolonej z życia bohaterki, by wiedzieć, że powrót Simona (Bertie Carvel) wiele w tej kwestii zmieni.
Zmiany dotyczą jednak nie tylko ułożonego życia Gemmy Foster, ale także całego serialu oraz, co za tym idzie, naszego odbioru. Oto bowiem zostajemy postawieni w innej sytuacji niż poprzednio – wiemy, na co stać główną bohaterkę. Nie musimy się już przypatrywać małżeńskiej zabawie w kotka i myszkę, w której ona stopniowo odkrywała jego niewierność, by potem dokonać wyszukanej zemsty, a zamiast tego zostajemy wrzuceni w sam środek wielkiej afery. O ile za pierwszym razem można więc było odnieść mylne wrażenie, że oglądamy poważny dramat (zburzone przez zwrot akcji na końcu), tak teraz nie ma o tym mowy.
Bo twórcy "Doktor Foster" tym razem nie ukrywają, że ich serialowi bliżej niż do realistycznej historii, jest do śmiało flirtującej z kiczem dramy. Ba, potrafili nawet uczynić z tego przerysowania wielki atut. Widać to już od znakomicie pomyślanego początku, w którym muzyka dodaje kolejnym scenom dynamiki, a przewijająca się wśród nich czerwona niczym krew koperta zwiastuje nadchodzące dramaty. Jej zawartość szybko nadała im całkiem konkretną formę, ale to był dopiero początek.
Co działo się potem, było natomiast niczym zjazd rozpędzoną kolejką górską bez zapiętych pasów. Niebezpieczne, ale wynikająca z tego frajda jest wprost nie do opisania. Bo i owszem, zaczyna się raczej stereotypowo, zatem wiadomość o powrocie byłego męża wraz z całkiem nową rodzinką wpędza Gemmę w oczywisty dyskomfort, ale potem serial obiera już znacznie rzadziej uczęszczane ścieżki. W porządku, rzut oka na ich dom (zwłaszcza że ten przypomina nowoczesny pałac) to jeszcze nic złego, ale wtargnięcie do środka? Albo na imprezę, na którą nie było się zaproszoną? Czyżby ktoś miał obsesję? Nie, skądże, przecież to zupełnie normalne grzebać w erotycznych gadżetach żony Simona, Kate (Jodie Comer).
To tylko pierwsze z brzegu dowody na to, że twórcy "Doktor Foster" nie bawią się w półśrodki, lecz od razu ostro jadą po bandzie. Tam, gdzie większość wybrałaby bezpieczne rozwiązania (choćby każąc nam dłużej czekać na spotkanie eksmałżonków w cztery oczy), oni preferują agresywne podejście. Zapomnijcie o dręczących bohaterkę wątpliwościach i rozkładaniu jej stanu psychicznego na czynniki pierwsze. Nie ma na to czasu, w końcu już spogląda w twarz mężczyzny, którego nie widziała od dwóch lat i widzi na niej pogardliwy (triumfalny?) uśmieszek. Co tu się dzieje?
Nazwałbym to dramatem obyczajowym na sterydach albo i czymś mocniejszym. "Doktor Foster" funduje nam psychologiczne gierki pomiędzy Gemmą a Simonem na poziomie, jakiego wcześniej nie widzieliśmy, a przynajmniej nie w takich ilościach. Pamiętacie na pewno finał poprzedniego sezonu – no więc teraz mamy tego typu napięcie przez całą godzinę już w pierwszym odcinku, a im bliżej było jego końca, tym bardziej wzbierała fala szaleństwa. Coraz wyraźniejsze stawały się też wątpliwości, kto właściwie jest bardziej okrutny w swoich czynach i czy przypadkiem obydwie strony już jakiś czas temu nie przekroczyły granicy zdrowego rozsądku.
Łatwo o taki wniosek, gdy wrażenie nieuchronnie zbliżającej się eksplozji nie opuszcza nas ani na moment, a twórcy tylko radośnie je potęgują, czy to bawiąc się formą (przyjęcie z "Tainted Love" w tle zamieniające się w imprezę z piekła rodem), czy wymyślając absolutnie genialne ciosy, jakimi obsypują się nawzajem Gemma i Simon. Moim faworytem jest zdecydowanie bukiet z "dedykacją", ale podobnych perełek było w całym odcinku mnóstwo. Właściwie to każda rozmowa tej pary skrzyła się od błyskotliwych kwestii, doprawionych jeszcze dodatkowo seksualnym napięciem i fantastyczną chemią pomiędzy Suranne Jones i Bertiem Carvelem.
Sprowadzanie serialu tylko do świetnych dialogów i uszczypliwości byłoby jednak niesprawiedliwe. "Doktor Foster" oferuje przecież znacznie więcej, na czele z całkiem poważnym dylematem – po czyjej stronie jest racja w tym konflikcie? Jasne, chciałoby się od razu krzyknąć, że zdecydowanie ma ją Gemma, tym bardziej, że Simon wydaje się jeszcze bardziej obślizgłym typem niż poprzednio, ale… No właśnie, czy ona aby nie przesadza? Może coś jest w jego słowach o tym, że powinna wreszcie ruszyć do przodu, podobnie jak on to zrobił? Może po prostu wylewa się z niej frustracja, że to ona nadal cierpi, a winny jej stanu nie tylko ma się dobrze, lecz nawet jest mu lepiej niż wcześniej? Czy decyzja Toma (Tom Taylor) nie świadczy o tym, że tytułowa bohaterka niebezpiecznie zbliżyła się do obłędu?
Tego typu wątpliwości są naturalne, podobnie zresztą jak ciągłe stanie murem za Gemmą. W końcu to ona jest i zawsze będzie ofiarą, a siedzenie cicho tylko dlatego, że tak by wypadało i nie należy robić scen, nie jest już w jej stylu. Można uważać, że pani doktor momentami przesadza, ale gdy widzi się, jak niemal wszyscy dookoła są przeciwko niej i wręcz uważają, że powinna się zawsze zachowywać profesjonalnie, chce się stanąć w jej obronie. Pytanie tylko, czy Gemma naprawdę takiej obrony potrzebuje, bo patrząc na ostatnią scenę, mam wrażenie, że ratować się prędzej czy później, będzie musiał raczej Simon.
Jego zapowiedź, że wyniesie się z Parminster tylko w trumnie, była zabawna, gdy ją wygłaszał, ale teraz brzmi całkiem złowieszczo, a po tym, co zafundowano nam w premierowym odcinku, nie śmiem wykluczyć absolutnie żadnej możliwości na kolejne cztery. Brzmi groteskowo? I to bardzo, ale właśnie tak miało być. Twórcy puścili hamulce historii, ryzykując wypadnięciem z torów, lecz póki co zabieg jest w stu procentach udany (co oczywiście nie znaczy, że takim pozostanie). "Doktor Foster" stała się dzięki niemu serialem absolutnie bezpretensjonalnym, potrafiącym wciągnąć, zaintrygować i podnieść ciśnienie, ale też rozbawić. Mdły dramat obyczajowy? Z pewnością nie tutaj.