Gangster w fabryce snów. "Get Shorty" – recenzja nowej serialowej komedii kryminalnej
Mateusz Piesowicz
24 sierpnia 2017, 22:02
"Get Shorty" (Fot. Epix)
Wziąć pomysł z filmu sprzed lat i przerobić go na serial, nie gubiąc przy tym ducha oryginału. Da się to zrobić, ale przypadek "Get Shorty" pokazuje, że efekt wcale nie musi być zachwycający.
Wziąć pomysł z filmu sprzed lat i przerobić go na serial, nie gubiąc przy tym ducha oryginału. Da się to zrobić, ale przypadek "Get Shorty" pokazuje, że efekt wcale nie musi być zachwycający.
Serial stworzony dla platformy Epix przez Daveya Holmesa ("Shameless") to luźna adaptacja powieści Elmore'a Leonarda i jej filmowej ekranizacji z 1995 roku. Jeśli pamiętacie "Dorwać małego" Barry'ego Sonnenfelda z Johnem Travoltą i Gene'em Hackmanem w rolach głównych, to wiecie mniej więcej, że motywem przewodnim były tam związki przestępczego świata z Hollywood. Taki też jest główny temat serialu, który jednak poza nim i mocno ironicznym podejściem z dużą dawką czarnego humoru nie ma z oryginałem nic wspólnego.
Twórcy postawili więc na drogę obraną przez "Fargo", inspirując się filmowym światem, by w jego ramach opowiedzieć własną historię. Zdecydowanie wolę takie podejście od prostego remake'owania, ale na przykładzie "Get Shorty" dobrze widać, że to wcale nie jest taka prosta sprawa. Zacznijmy jednak od początku, czyli od głównego bohatera. Tutejszym jest Miles Daly (Chris O'Dowd z "The IT Crowd"), Irlandczyk zajmujący się zbieraniem długów dla Amary (Lidia Porto), właścicielki kasyna w Pahrump w Nevadzie i szefowej lokalnego gangu. Problem w tym, że praca zaczyna Milesa męczyć, tym bardziej że ze względu na nią zostawiły go żona i córka. By je odzyskać, trzeba zmienić profesję i styl życia.
Nie rzuca się jednak roboty dla gangu ot tak. Okazja trafia się przypadkiem, gdy podczas jednego ze standardowych zadań, Miles wraz z partnerem Louisem (Sean Bridgers) trafiają do Los Angeles. Nie wgłębiając się w szczegóły, powiedzmy, że w ich ręce trafia scenariusz filmu, w którym bohater dostrzega okazję, by wejść w nową branżę. Bo co za problem zostać producentem filmowym, zarobić na tym grubą kasę, a jeszcze przy okazji wyprać trochę mafijnych pieniędzy? Dla Milesa żaden, więc ani się obejrzymy, a już zacznie rozgryzać tajniki rządzące fabryką snów.
Nie będzie to rzecz jasna droga usłana różami, a kolejne przeszkody będą się na niej pojawiać regularnie, ale Miles nie zostanie w tym wszystkim sam. Pomagać ma mu przede wszystkim Rick Moreweather (Ray Romano), już całkiem prawdziwy producent, choć specjalizujący się głównie w jednym rodzaju filmów – tanich. Jest też przedstawicielka dużego studia, April (Megan Stevenson), a także aktorzy (jednego z nich gra Topher Grace, lecz Amara zamarzyła sobie, by w filmie wystąpił John Stamos – na razie nic o tym nie wiadomo, ale kto wie) i cała reszta hollywoodzkiej ferajny. Pośrodku nich zaś facet, który od czasu do czasu musi się pozbyć jakiegoś ciała, ale ogólnie to chce wyprodukować dobry dramat kostiumowy.
Brzmi absurdalnie i rzeczywiście, "Get Shorty" bardzo chętnie się absurdem posługuje. Na porządku dziennym są tu więc choćby takie sytuacje, jak kopanie grobu i dyskusja o tym, że w filmie wygląda to na fajną historię, ale w prawdziwym życiu już niekoniecznie, czy rozmowy o domowych problemach gangsterów w średnim wieku. Serial miesza więc ze sobą dwie tonacje, starając się nie przeciągnąć liny za bardzo w jednym kierunku. Bywa bliski thrillerowi, zwłaszcza gdy zwraca się w kierunku Amary i jej historii, ale potrafi też skutecznie rozbawić, niekoniecznie tylko czarnym jak smoła humorem.
Zawodzi niestety w tym wszystkim warstwa emocjonalna, której właściwie nie ma. "Get Shorty" stara się momentami pozować na poważny serial, ale zaraz potem sprowadza się do poziomu parodii, którą trudno brać na serio. Nie udało się twórcom odnaleźć złotego środka pomiędzy jedną, a drugą tonacją, przez co całość ogląda się może i nieźle, ale kompletnie beznamiętnie.
Nieźle za to w klimat półserio wpisał się Chris O'Dowd, który jakkolwiek by się starał, nigdy nie będzie przekonującym twardym gangsterem. Gra więc wersję soft, która nie jest wprawdzie bohaterem, za którego scenarzystom należą się oklaski (zwłaszcza rodzinne wątki Milesa to klisza na kliszy), ale da się go lubić, co w sumie w tym wszystkim najważniejsze. Charyzmy Johna Travolty również nie posiada, nadrabia to jednak swego rodzaju uroczą nieporadnością, z jaką porusza się po nowym dla siebie świecie. Oczywiście gdy potrzeba, potrafi zmienić oblicze i zagrać ostrzej, nigdy jednak nie tracąc swoistej naturalności, która każe mu wierzyć, gdy z zapałem opowiada o starych filmach i chęci zrobienia czegoś w tym stylu.
Szkoda tylko, że "Get Shorty" nie chce się tego wątku w stu procentach trzymać, ciągle zbaczając w mniej interesujące i nade wszystko bardzo schematyczne historie. W tym miejscu wychodzi też największa słabość serialu, który okazuje się nie mieć dobrego pomysłu na to, czym obudować główny pomysł z oryginału. Mamy gangstera wchodzącego do Hollywood, ale co dalej? Twórcy sami podkreślają w napisach końcowych, że ich serial jest "w części oparty na powieści Elmore'a Leonarda", lecz równie dobrze mogliby dodać: "wszystkie nudne i banalne dodatki to nasza sprawka, przepraszamy".
Wracamy więc do kwestii podstawowej, czyli faktu, że zrobić kolejne "Fargo" to nie taka prosta sprawa. Nie gdy masz wprawdzie dobry wyjściowy pomysł, ale on jeden to za mało, by zapełnić 10 godzin serialu. Tutaj próbuje się to osiągnąć, rozbudowując rodzinną historię Milesa (jest nawet karykaturalna postać nowego chłopaka jego byłej żony), a przede wszystkim wciskając nam monotonną gangsterską historyjkę. W tej o Amarze i jej próbującym swoich sił w przestępczym świecie bratanku Yago (Goya Robles) nie ma ani krzty oryginalności, a każda wizyta w Nevadzie to nic innego, jak tylko wypełniacz czasu ekranowego. Trudno się pozbyć wrażenia, że całość jest sztucznie przeciągnięta i gdyby ją dobrze skondensować, to wyszedłby z tego średnich rozmiarów film. Ale na to ktoś już chyba wpadł.
Nie przyjąłem więc ze szczególnym entuzjazmem decyzji o przedłużeniu serialu na kolejny sezon, bo nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak twórcy chcą przytrzymać naszą uwagę nawet do końca aktualnie trwającego. Owszem, "Get Shorty" to poprawnie zrobiony serial, który można śledzić jednym okiem, robiąc jednocześnie coś innego i czekając, aż w telewizji skończą się wakacje i ponownie będzie co oglądać, ale to wszystko. Jak widać, o tej porze roku to aż nadto.