"Bomb Girls" (1×01): Kanadyjskie kociaki bojowe
Marta Wawrzyn
8 stycznia 2012, 22:03
Nowa propozycja z Kanady, "Bomb Girls", to serial, któremu bliżej do "Pan Am" niż do ambitnych produkcji o życiu w czasie zawirowań historycznych. Co nie znaczy, że nie ogląda się go przyjemnie.
Nowa propozycja z Kanady, "Bomb Girls", to serial, któremu bliżej do "Pan Am" niż do ambitnych produkcji o życiu w czasie zawirowań historycznych. Co nie znaczy, że nie ogląda się go przyjemnie.
Kanadyjskie seriale to dla reszty świata wciąż terra incognita. Coraz częściej jednak Kanadyjczycy ten może nieufny, a może niedouczony świat zaskakują czymś fantastycznym, świeżym, czymś, czego Amerykanie nigdy by nie wyprodukowali. Zerkając na klipy promocyjne, miałam nadzieję, że tegoroczną rewelacją z Kraju Klonowego Liścia będzie "Bomb Girls". Niestety, po obejrzeniu pilota ta nadzieja znacząco zmalała.
"Bomb Girls" to opowieść o kobietach, pracujących w czasie II wojny światowej w fabryce produkującej bomby w Toronto. Wspaniały temat, ciekawe bohaterki. Meg Tilly, lauratka Złotego Globa sprzed ponad 15 lat, gra szefową dziewczyn, Lornę Corbett. Jest to starsza już kobieta, pełna patriotycznych obsesji, od lat żyjąca z niepełnosprawnym mężem. Praca w fabryce stanowi dla niej ucieczkę przed codziennością.
Gladys Witham (w tej roli Jodi Balfour, mieszkająca w Vancouver aktorka pochodzenia południowoafrykańskiego) to z kolei śliczna, bogata dziewczyna, która właśnie się zaręczyła, ale nie wesele jej w głowie. Gladys bardzo, ale to bardzo chce zrobić coś dla kraju. Najpierw zaczyna pracować na piętrze, w biurze, cały czas jednak ciągnie ją do hali, w której kobiety robią "coś bardziej znaczącego", czyli bomby.
Kate Andrews (Charlotte Hegele), córka surowego pastora o niezłym głosie i posiniaczonym ciele, uciekła do miasta, żeby zacząć nowe życie. Jest jeszcze blondynka Betty (Ali Liebert) i facet, włoski imigrant o imieniu Marco (Antonio Cupo), który sam uważa się za Kanadyjczyka, ale przez Lornę postrzegany jest jako wewnętrzny wróg.
Pilot stanowi wprowadzenie, przedstawienie tych wszystkich postaci. Sceny z fabryki przeplatają się z ich życiem prywatnym, dając fragmentaryczny obraz tamtych czasów. Jedne kobiety poukładane życie prywatne już mają, ale specjalnie ich ono nie zajmuje (Gladys, Lorna), inne dopiero czekają na coś, co wstrząśnie ich światem i albo zaprowadzi je do ołtarza, albo chociaż umili chwile w mieście.
W premierowym odcinku na pierwszy plan wysuwa się Gladys, śliczna, bogata, rozpieszczona duża dziewczynka, która najpierw domaga się seksu od narzeczonego (w końcu skoro włożył jej pierścionek na palec, to już można), a kiedy ten jej odmawia, szuka szczęścia gdzie indziej. Ale ciemnowłosa księżniczka marzy nie tylko o szalonej historii miłosnej, ona chce jeszcze robić w życiu coś ważnego. Z naiwnością powtarza więc trochę niewiarygodnie brzmiące w jej ustach patriotyczne slogany, a w końcu zamienia słowa w czyny, przebiera się w biały kombinezon i dla ojczyzny brudzi wypielęgnowane rączki.
Ten naiwny, propagandowy niemalże patriotyzm, zachowawcze dialogi, banalne przedstawienie problemów związanych z wojną – to największe wady "Bomb Girls". Twórcom zabrakło odwagi, żeby głębiej pokazać sprawy, zajmujące dziewczyny pracujące w fabryce amunicji. Owszem, ktoś ginie, ktoś ulega wypadkowi, ktoś kogoś bierze za wroga, ale to wszystko szybko traci znaczenie wśród zgiełku jazzowej knajpy, w której dziewczyny tańczą z żołnierzami, i w natłoku rozmów o niczym.
Całość przypomina raczej "Pan Am" – tyle że zamiast amerykańskich stewardess mamy kanadyjskie kociaki bojowe – niż wielkie dzieło z ambicjami. Trochę szkoda. Muszę jednak przyznać, że "Bomb Girls" to po prostu ładny, nie najgorzej napisany serial, który przyjemnie się ogląda. Klimat epoki jako tako został oddany, dziewczyny są świetnie ubrane i mają doskonale ułożone włosy, a na zdjęciach promocyjnych przypominają bohaterki wojennych plakatów propagandowych, zachęcających do służenia krajowi. W serialu nie brakuje też dobrej, żywej muzyki.
Jeśli więc jesteście w stanie w tego typu produkcji zaakceptować sporą dawkę propagandowej naiwności i cukierkowości, polecam "Bomb Girls". Tym z Was, którzy nie są w stanie znieść seriali, będących tylko i wyłącznie bezpretensjonalną rozrywką, sięganie po nowe dzieło Kanadyjczyków raczej odradzam.