Nasz top 10: Najlepsze seriale lipca 2017
Redakcja
13 sierpnia 2017, 22:02
"Gra o tron" (Fot. HBO)
Lipiec upłynął pod znakiem przygotowań do ataku smokiem, ale na "Grze o tron" serialowy świat nie zaczyna się ani tym bardziej nie kończy. Doceniamy także "Top of the Lake", "Niepewne" czy "Ricka i Morty'ego".
Lipiec upłynął pod znakiem przygotowań do ataku smokiem, ale na "Grze o tron" serialowy świat nie zaczyna się ani tym bardziej nie kończy. Doceniamy także "Top of the Lake", "Niepewne" czy "Ricka i Morty'ego".
10. "Orphan Black" (powrót na listę)
W finałowym sezonie "Orphan Black" twórcy serwują nam dokładnie to, do czego przez lata przyzwyczaili. Jest więc sporo akcji, jeszcze więcej twistów, nieoczekiwane sojusze, starzy i nowi wrogowie oraz rzecz jasna klony i ich dramaty. Trudno żeby ekscytowało to wszystko równie mocno jak kilka sezonów temu, ale nie można zaprzeczyć, że serial odchodzi w całkiem przyzwoitym stylu, próbując po drodze w satysfakcjonujący sposób zamknąć wszystkie wątki.
Wychodzi to raz lepiej, raz gorzej i łatwo zauważyć, że czasami scenariusz idzie po linii najmniejszego oporu. Da się to jednak wybaczyć, bo twórcy potrafią wynagrodzić jego słabości w inny sposób. Ot, choćby dobrze poprowadzonym wątkiem Rachel (przy okazji którego przypomniano, że "Oprhan Black" potrafi być obrzydliwe jak mało co) czy zaskakująco emocjonalnym rozwiązaniem kwestii Pani S.
Miłe to uczucie, gdy po długim okresie oglądania efektownej, ale i raczej beznamiętnej bieganiny, serial znów wzbudza emocje. "Orphan Black" w porę wróciło do najprostszych rozwiązań i bez względu na to, jak się cała historia zakończy, wydaje się, że to właściwa droga. [Mateusz Piesowicz]
9. "Will" (nowość na liście)
Tego lata Szekspir został po prostu Willem i przybrał atrakcyjną postać pięknookiego Lauriego Davidsona, brytyjskiego debiutanta, który pracę na planie serialu TNT łączył ze zdawaniem ostatnich egzaminów w London Academy of Music and Dramatic Art. I był to castingowy strzał w dziesiątkę, bo kamera go po prostu kocha, a on odwdzięcza się, wnosząc mnóstwo świeżości, naturalności i bezpretensjonalnego wdzięku do serialu, który istnieje po to, aby nam sprawiać frajdę.
Nie da się ukryć, że "Will" to tylko i aż urokliwe guilty pleasure, zrobione w Luhmannowskim duchu przez Craiga Pearce'a, scenarzystę do tej pory współpracującego właśnie z australijskim reżyserem. Serial jest więc teatralny, barwny, krzykliwy i pełen pomysłów, które mogą przyprawić o zawał nie tylko historyków i znawców literatury, ale właściwie każdego, kto mniej więcej kojarzy postać Szekspira.
To nie jest poważne dzieło historyczne, to pełna życia, energii i młodzieńczego buntu opowieść o tym, jak to jest mieć 25 lat, przybyć do wielkiego miasta i zaczynać realizować swoje największe marzenia, nie zapominając przy tym o różnego rodzaju hulankach i swawolach. Nie ma w "Willu" za wiele prawdy historycznej – a kiedy serial próbuje być superpoważny, zazwyczaj wypada najsłabiej – ale ta opowieść wydaje się prawdziwa, bo prawdziwe są emocje. Debiutujący w telewizji Brytyjczyk Laurie Davidson jest niesamowity w głównej roli, zaś krzykliwe kolory, rockowa muzyka i fragmenty szekspirowskich dramatów zadziwiająco dobrze współgrają ze sobą. Zapraszamy do Londynu, z tym małym zastrzeżeniem, że to zdecydowanie nie jest rozrywka dla każdego. [Marta Wawrzyn]
8. "Preacher" (powrót na listę)
Jesse Custer i jego przyjaciele osiedli w tym miesiącu w jednym miejscu, a mianowicie w Nowym Orleanie, co nie oznacza, że ich podróż w poszukiwaniu Boga utknęła w martwym punkcie. Pomiędzy zwiedzaniem kolejnych barów twórcy zafundowali im bowiem sporo innych atrakcji, m.in. wycieczki w przeszłość, rodzinne spotkania i konfrontację z pewnym, wyjątkowo namolnym kowbojem.
Wszystko to oczywiście w jedynym w swoim rodzaju stylu, w którym groteskowa przemoc miesza się z ociekającymi czarnym humorem dialogami, a realizacyjna błyskotliwość sprawia, że wybacza się serialowi jego liczne dłużyzny. Nadal wprawdzie nie możemy stwierdzić, by "Preacher" w stu procentach spełniał pokładane w nim nadzieje, ale nie będziemy się nadmiernie czepiać. Klimat jest, emocje czasami się pojawiają, resztę natomiast robi pomysłowość twórców.
Bo jaki inny serial sprawdzałby regularnie, co słychać w piekle? Albo opowiedział o japońskich sposobach na transfuzje dusz? Pewnie tylko taki, w którym irlandzki wampir może mieć starzejącego się syna mówiącego po francusku. A to zaledwie ułamek atrakcji, których dalej powinno być jeszcze więcej, zwłaszcza że do gry wkroczył wreszcie niejaki Herr Starr (świetny Pip Torrens) i jego złowroga organizacja. Tylko gdzie w tym wszystkim Bóg? [Mateusz Piesowicz]
7. "Poldark" (awans z 10. miejsca)
"Poldark" po raz pierwszy pokazywany był latem i nie była to najgorsza decyzja. Nie jestem co prawda pewna, czy BBC jest zadowolone z oglądalności (która nie wzrosła w porównaniu z poprzednią jesienią), ale ja jako widz czuję się ukontentowana, by nie powiedzieć uszczęśliwiona. Kostiumowa perełka od Brytyjczyków wydaje się być stworzona do tego, byśmy delektowali się nią latem, najlepiej z drinkiem w ręku.
Lipiec rozpoczął się od zapoznania nas z ohydnym pastorem Whitworthem z jednej strony i ślicznym porucznikiem Armitage'em z drugiej, zaś zakończył się śmiercią nieodżałowanej ciotki Agathy, która, jak się okazuje, nie dożyła nawet setki. Ross dokonał aktu bohaterstwa we Francji i wymyślił sobie, że teraz będzie już tylko zbawiać świat, dr Enys okazał się całkiem wiarygodnym przypadkiem PTSD (a Caroline była przesłodka, kiedy chciała go leczyć buziakami), zaś flirt niedostrzeganej przez męża Demelzy z uratowanym z rąk Francuzów przystojniakiem nabierał rumieńców z odcinka na odcinek.
Znalazło się gdzieś w tym wszystkim miejsce na poważne tematy, bo oprócz traumy Enysa mieliśmy przecież jeszcze pogrążającą się w nałogu i popadającą w apatię Elizabeth, paskudne gwałty na Morwennie, których szczegółów mogliśmy się tylko domyślać, oraz zmaganie się ze skutkami rozmaitych zdrad. Nie był to jednak szczególnie ciężki sezon – ot, przyjemny melodramat na lato, który dobrze wie, jakie struny poruszyć, abyśmy płakali, śmiali się i planowali wakacje w Kornwalii. [Marta Wawrzyn]
6. "Rick i Morty" (nowość na liście)
"Ricka i Morty'ego" w lipcu możemy docenić tak naprawdę za jeden odcinek (kiszony Rick to już sierpień), ale trzeba przyznać, że był to odcinek pierwszorzędny. Wszystko zaczyna się od tego, że Jerry – wiecie, ten ludzki ekwiwalent szarego papieru toaletowego – zostaje wywalony z domu i chce pożegnać się z dzieciakami. Summer energicznie oznajmia, że nie będzie z nim gadać, pociąga za sobą Ricka i Morty'ego i cała trójka ląduje w zupełnie innym świecie.
Takim rodem z filmu "Mad Max", gdzie ciągle bierze się udział w jakimś wyścigu na śmierć i życie, a do tego nie brakuje innych atrakcji, jak kanibalizm. Summer – to chyba jej najlepszy odcinek – odnajduje się w tym miejscu zadziwiająco dobrze i buduje całkiem nowe życie, znajduje bratnią duszę oraz przechodzi przemianę w szalonym tempie. Morty tymczasem odkrywa uroki pewnego przerażającego sportu, zaś Rick oczywiście ma ważniejsze sprawy na głowie.
"Rickmancing the Stone" to świetny odcinek, bo z jednej strony działa na poziomie meta, jako parodia postapokaliptycznych produkcji, a z drugiej dobrze pokazuje, jak daleko serialowa "rodzinka z przedmieścia" jest w stanie posunąć się w swoim eskapizmie. To czysta radocha i niegłupi komentarz społeczny w jednym – czyli coś, co Dan Harmon potrafi robić naprawdę dobrze. [Marta Wawrzyn]
5. "Casual" (awans z 9. miejsca)
Serial Hulu w minionym miesiącu nadal robił wszystko dokładnie tak, jak to ma w zwyczaju. Bywało więc śmiesznie, bywało gorzko i depresyjnie, a trójka bohaterów jak znajdowała się na życiowych zakrętach, tak ciągle nie obrała żadnego konkretnego kierunku. Choć były na to nadzieje, w końcu każde z nich było w mniej lub bardziej stabilnym związku. Nawet jeśli ten istniał raczej w ich wyobrażeniach, jak w przypadku Laury.
O ile jednak jej zawiedzione nadzieje były do przewidzenia, o tyle relacje Alexa z Judy (Judy Greer) i Val z Jackiem (Kyle Bornheimer) miały pewien potencjał. No ale wiadomo, co dzieje się z poważniejszymi związkami w "Casual" – coś zawsze musi pójść po drodze nie tak. Tym razem poszło o kompletnie nietrafione oczekiwania obydwu stron i dobrze funkcjonujące układy posypały się jak domek z kart. Życie.
Istotniejsza od kolejnych życiowych porażek bohaterów jest jednak informacja, że twórcy serialu niezmiennie potrafią o nich opowiadać z wdziękiem i głębią, jakiej próżno szukać u wielu na pozór poważniejszych konkurentów. Mogą przy okazji zabrać nas na wizytę do nowego brata albo cofnąć do czasów, gdy ludzie z ogromną nadzieją upatrywali premiery "Mrocznego widma". Ech, naiwni. Dobrze chociaż, że w tej otchłani zmarnowanych szans i przegapionych okazji znalazła się jedna rzecz, która działa wprost perfekcyjnie. Leon i Leia. Czyż oni nie są dla siebie stworzeni? [Mateusz Piesowicz]
4. "Twin Peaks" (utrzymana pozycja)
Miesiąc temu "Twin Peaks" znalazło się tuż za podium naszego zestawienia głównie dzięki kompletnemu szaleństwu, jakim był odcinek 8. Tym razem tak odjechanych atrakcji nie było (nie licząc może czarnych dziur na niebie niemal wciągających podchodzących za blisko agentów FBI i jeszcze paru innych rzeczy), ale w wyniku ogólnie mniej obfitującego w serialowe cuda lipca, David Lynch i reszta utrzymali wysoką pozycję.
Czy słusznie? Nadal są takie momenty w serialu, gdy chciałoby się go rzucić i więcej do niego nie wracać, ale szczerze przyznam, że ostatnio jest ich wyraźnie mniej. Nie znaczy to, że "Twin Peaks" nagle stało się jasne. Wprawdzie serial wyraźnie dokądś zmierza i zdaje się, że na końcu tej drogi możemy wreszcie spotkać naszego Agenta Coopera, ale absolutnie nie porzucił dotychczasowej formy. Rządzi więc realizacyjny chaos, skaczemy od wątku do wątku bez większego ładu i składu, a chwilami ma się wrażenie, jakby sam Lynch pogubił się w tym bałaganie.
I pomimo tego wszystkiego ogląda się "Twin Peaks" z ciągłym zainteresowaniem, a niektóre jego fragmenty zdecydowanie zostają w pamięci na dłużej. Choćby te poświęcone braciom Mitchum i ich przygodom z Dougiem albo sentymentalnym powrotom do dawnych bohaterów. Te ostatnie bywały wprawdzie bolesne, bo ujrzenie, w jakiej formie znajduje się po latach Audrey (Sherilyn Fenn), do najprzyjemniejszych nie należało. Ma to wszystko swój urok i choć narzekania są w pełni uzasadnione, cotygodniowe sprawdzanie, czy tym razem serial nabierze sensu, ciągle nam się nie znudziło. [Mateusz Piesowicz]
3. "Top of the Lake" (nowość na liście)
"Top of the Lake" powróciło w Wielkiej Brytanii pod koniec lipca, a ponieważ cała miniseria liczy sześć odcinków, emitowanych przez BBC na dwa sposoby (całość w internecie i kolejne odcinki co tydzień w telewizji), będziemy ją jeszcze chwalić w kolejnym miesiącu. Na razie chcielibyśmy docenić odcinek nr 1, który wystarczył, żeby zaprezentować nam ze szczegółami nowe/stare środowisko Robin, przedstawić nam jej córkę Mary wraz z jej adopcyjnymi rodzicami (matkę gra Nicole Kidman we własnej osobie) i zarysować problemy społeczne, z którymi serial zmagać się będzie w tym sezonie.
To sezon, który na pierwszy rzut oka jest zupełnie inny od poprzednika – pozbawiony oniryzmu, ładnych widoków i unikalnego klimatu nowozelandzkiej prowincji – ale zachowujący jego ton, serce i duszę. Czyli nie tyle kryminał, ile subtelny dramat, skupiający się na emocjach, psychologii postaci i prezentowaniu skomplikowanych portretów kobiecości i męskości. "Top of the Lake" znów bierze się za bary z seksizmem i mizoginią, w wolnych chwilach zapuszczając się w różne rejony emocjonalnych dziwności.
Elisabeth Moss jest jeszcze bardziej znakomita niż poprzednio, a wspierają ją równie wspaniałe Nicole Kidman, Gwendoline Christie i Alice Englert, córka twórczyni serialu, Jane Campion. Wszystko to razem składa się na jedną z najlepszych serialowych propozycji tego lata. [Marta Wawrzyn]
2. "Niepewne" (powrót na listę)
Jeśli w 1. sezonie "Niepewne" były świetne, to teraz tę świetność udało im się zwielokrotnić. Serial Issy Rae, której bohaterka wypływa na nowe wody w relacjach damsko-męskich, zachował świeżość i energię, którymi nas ujął zeszłej jesieni, a jednocześnie zyskał niesamowitą pewność siebie. Issa jeszcze lepiej wie, co robi, jako scenarzystka i aktorka, co owocuje jeszcze lepszymi dialogami, jeszcze zabawniejszymi żartami i jeszcze większą ilością szalonej energii na ekranie.
"Niepewne" pozostają tym samym wdzięcznym komediodramatem o życiu i całej reszcie. Oglądamy więc, jak Issa chwyta się każdej nadziei, że odzyska Lawrence'a, a jednocześnie stara się iść do przodu, umawiać się z innymi ludźmi (seria jej randek w ciemno jest cudownie absurdalna) i prezentować światu hardą minę. Ciekawe rzeczy dzieją się też u niej w pracy, gdzie pojawia się pytanie, czym właściwie jest współczesny rasizm. Molly tymczasem przypadkiem odkrywa, że nieważne, ile pracuje po godzinach, i tak będzie zarabiać mniej niż kolega – biały facet, a jakże.
Serial HBO w 2. sezonie robi dokładnie to co w pierwszym, czyli miesza sprawy banalne z najpoważniejszymi na świecie, starając się podchodzić do wszystkiego w niekonwencjonalny sposób. I to działa. "Niepewne" to jeden z najinteligentniejszych i mających najwięcej do powiedzenia komediodramatów o zwykłym życiu zwykłych ludzi. [Marta Wawrzyn]
1. "Gra o tron" (powrót na listę)
Czy ktoś spodziewał się innego rozstrzygnięcia? Jeśli tak, to musimy go rozczarować – "Gra o tron" wróciła w formie, której może jej pozazdrościć cała serialowa konkurencja i bez problemu umościła się na szczycie naszego rankingu. A przypominam, że to wszystko bez większego udziału smoków, które do akcji wkroczyły dopiero w sierpniu.
Nie były jednak potrzebne, byśmy nie mogli oderwać wzroku od ekranu, na którym rozpoczęła się ostateczna gra o władzę w Westeros. Początek 7. sezonu to cierpliwe rozstawianie pionków na szachownicy i staranne planowanie kolejnych ruchów, ale musielibyśmy być wyjątkowo naiwni, by wierzyć, że wszystko tutaj pójdzie tak, jak powinno. No i rzeczywiście, wystarczył jeden zuchwały pirat, by inwazja Daenerys na Siedem Królestw zamieniła się z gładkiego zwycięstwa w prawdziwy tor przeszkód. Ku naszej uciesze rzecz jasna, bo oglądanie jak po 6 sezonach przygotowań wszystkie wątki ruszyły w spektakularny sposób do przodu to czysta przyjemność, nawet jeśli akurat wygrywają ci źli.
Zwłaszcza że "Gra o tron" nabrała takiego przyspieszenia, iż wszystko zmienia się tu jak w kalejdoskopie. Wiedzieliśmy wprawdzie, że zbliżający się koniec tej historii zmusi twórców do zwiększenia obrotów, ale chyba nawet najbardziej niepoprawni optymiści nie zakładali, że tak szybko dostaniemy choćby spotkanie Dany i Jona w cztery oczy. A tu proszę, wystarczyła chwila i już mamy za sobą jeden z najbardziej wyczekiwanych momentów w historii serialu, a cała reszta wcale nie jest gorsza. Można? Jak najbardziej. Wypada tylko zapytać: skoro tak wielkie emocje są nam serwowane już teraz, to co dokładnie twórcy przyszykowali dalej? [Mateusz Piesowicz]