Jessica Biel została grzesznicą i jest w tym świetna. "The Sinner" – recenzja nowego serialu USA Network
Marta Wawrzyn
7 sierpnia 2017, 13:02
"The Sinner" (Fot. USA Network)
Nie "kto", tylko "dlaczego" popełnił zbrodnię. "The Sinner" obrał trudną drogę i w pilocie nie zawodzi. Szykuje się inteligentny, kameralny serial, skupiający się na tym, co siedzi w nas w środku.
Nie "kto", tylko "dlaczego" popełnił zbrodnię. "The Sinner" obrał trudną drogę i w pilocie nie zawodzi. Szykuje się inteligentny, kameralny serial, skupiający się na tym, co siedzi w nas w środku.
Telewizja USA Network, od kilku lat walcząca o to, aby widownia przestała ją traktować jak nieskończone źródło identycznych seriali z ładnymi ludźmi rozwiązującymi sprawy tygodnia w szklanych wnętrzach, zalicza więcej porażek niż sukcesów. Choć na papierze niemal wszystkie jej nowości wyglądają super, zdecydowanie nie mam do tej stacji zaufania i patrzę podejrzliwie na takie projekty jak "The Sinner", które obiecują odejście od schematów w stronę czegoś ambitniejszego. W końcu przerobiliśmy ich już chyba kilkanaście, a wyszedł tak naprawdę tylko jeden: "Mr. Robot".
Tym przyjemniejsza więc spotkała mnie niespodzianka tym razem. "The Sinner" to pilot znakomity od początku do końca – przemyślany, wciągający i zaskakująco dobrze zagrany. Choć wszystko zaczyna się od sprawy kryminalnej, nie ma tutaj klasycznej zagadki i śledztwa, mającego na celu odkryć, kto zabił. Wiemy, kto zabił, bo zabójstwo dokonało się na naszych oczach. Pytanie brzmi, dlaczego zabił. Będziemy się nad tym zastanawiać przez osiem odcinków i wszystko wskazuje na to, że będą one fascynujące od początku do końca.
Serial, będący adaptacją książki Petry Hammesfahr, opowiada historię Cory Tannetti (Jessica Biel), takiej zwykłej, młodej matki mieszkającej z mężem (znany z "Dziewczyn" Christopher Abbott) i synem w domku w małym amerykańskim miasteczku. Oprócz rodziny Cora ma pracę, równie nudną jak wszystko, co jej dotyczy. W piątkowe wieczory uprawia seks z mężem, nie zdejmując nawet bluzki, nie przepada za kolacjami z teściową, a w weekendy jeździ z rodziną na pobliską plażę. Odróżnienie jej od milionów kobiet, które prowadzą banalne pod każdym względem życie, wydaje się niemożliwe – przynajmniej na pierwszy rzut oka.
A jednak pewnego razu, w środku słonecznego dnia, ta właśnie kobieta, zirytowana głośnym zachowaniem młodych ludzi na plaży, chwyta za nóż, którym właśnie obierała owoce, i rzuca się na jednego z nich, fundując przerażonym plażowiczom krwawą łaźnię na żywo. Chłopak, dźgany przez nią do skutku, umiera. Przyjeżdżają policjanci, którzy nie pamiętają, kiedy ostatnio mieli w tej okolicy sprawę morderstwa (zdaje się, że dwa lata temu, kiedy ktoś kropnął żonę). Cora zostaje aresztowana, przyznaje się do zbrodni i… wszystko jasne, nie?
No właśnie nie, bo to zaledwie wstęp do tego, co nas czeka. "The Sinner" nie jest kryminałem, tylko portretem psychologicznym kobiety, która – jak się wydaje – zrobiła coś niewyobrażalnego. Już w pilocie dostajemy wystarczająco dużo informacji, aby uwierzyć, że "nudna matka z małego miasteczka" to tylko pozory i że zachowanie Cory zostanie wyjaśnione w satysfakcjonujący sposób, a ona sama dokładnie rozgryziona. Pilot wystarczył, aby mnie przekonać, że Derek Simonds – twórca serialu – i jego ekipa wiedzą bardzo dokładnie, co robią.
Świetnie prowadzona i wyśmienicie zagrana jest przede wszystkim sama główna bohaterka. Jej portret, tworzony przez Jessicę Biel, od pierwszej chwili opiera się na subtelnościach. Cora nie krzyczy, nie histeryzuje, nie wpada w szał ani nawet nie wygląda na przesadnie zszokowaną. Na pytanie, czemu to zrobiła, odpowiada: "Nie wiem. Po prostu to zrobiłam. Nie wiem czemu". Nie pasuje do profilu i właśnie dlatego jest taką intrygującą bohaterką – nie tylko dla nas, ale także dla detektywa Ambrose'a (Bill Pullman), który odmawia uznania, że skoro tłum ludzi widział, co się stało, a zbrodniarka się przyznała, to sprawa jest zamknięta. Bo sprawa dopiero się rozpoczyna.
"The Sinner" nie jest jedną z tych opowieści, które próbują kupować widzów tanimi sztuczkami. Serial stawia na wolne tempo akcji i nie próbuje oszałamiać realizatorskimi popisami, prezentując całą gamę szarości, w sensie dosłownym i metaforycznym. Z minuty na minutę pojawia się coraz więcej wskazówek, że to nie był przypadek, a Cora jest bardziej skomplikowana niż wygląda (i możliwe, że jednak wie, dlaczego to zrobiła). Bardzo szybko załapiecie także, czemu serial nosi taki a nie inny tytuł. Wszystko ma tu sens, a przynajmniej sprawia takie wrażenie.
Jeden odcinek to oczywiście za mało, aby móc stwierdzić z całą pewnością, że to będzie bardzo dobry serial, który w żadnym momencie nas nie zawiedzie. Ale 45 minut w zupełności wystarczy, aby zorientować się, że twórcy mają pomysł na całość, podchodzą dojrzale do tematu i dobrali perfekcyjnie obsadę, a już zwłaszcza główną wykonawczynię. Jessica Biel w "The Sinner" zaskakuje już samym wyglądem – bez makijażu, w zwykłych ciuchach prezentuje się świeżo i naturalnie. Choć jej występ jest powściągliwy, stonowany i oparty na najskromniejszych środkach wyrazu, bardzo szybko staje się jasne, że w tej kobiecie siedzą liczne demony. Drobne gesty, rzucane od niechcenia wskazówki, słowa, które mogą mieć więcej znaczeń, i kilka retrospekcji – tyle wystarczy na początek, aby zainteresować się tym, co skrywa w sobie Cora.
W ciągu ośmiu odcinków Biel może dokonać z tą postacią cudów – i dokładnie tego się po niej spodziewam. Nie najgorzej wygląda także wątek det. Ambrose'a, który z jednej strony ma poplątane życie, jak na doświadczonego policjanta przystało, a z drugiej, wydaje się szczerze zainteresowany tym, dlaczego Cora zrobiła to, co zrobiła. Bohater, który wygląda jak typowy śledczy z bagażem życiowym, dobrze wpasowuje się w krajobraz "The Sinner" i jest odpowiednim człowiekiem do rozwiązywania zagadki, opierającej się na trudniejszym pytaniu niż "kto zabił?". Słowem, wszystko tutaj do siebie pasuje i wydaje się być na swoim miejscu.
Tak obiecującego pilota nie widziałam od miesięcy. Teraz pozostaje czekać na spełnienie obietnic.