Serialowa alternatywa: "Ku'damm 56" – tanecznym krokiem w bunt
Mateusz Piesowicz
29 czerwca 2017, 19:00
"Ku'damm 56" (Fot. ZDF)
Lata 50. ubiegłego wieku na ekranie, czyli obowiązkowy styl, szyk i młodzieńczy bunt w rytmie rock'n'rolla. Czy to przepis działający tylko za oceanem? "Ku'damm 56" udowadnia, że nie.
Lata 50. ubiegłego wieku na ekranie, czyli obowiązkowy styl, szyk i młodzieńczy bunt w rytmie rock'n'rolla. Czy to przepis działający tylko za oceanem? "Ku'damm 56" udowadnia, że nie.
Miniserial wyprodukowany przez studio UFA Fiction (odpowiedzialne m.in. za "Deutschland '83"), a w Polsce dostępny w HBO GO, potwierdza hipotezę, że w Niemczech nie ma innych miast niż Berlin. Tak przynajmniej można by sądzić, gdyby wierzyć telewizyjnym twórcom, którzy najwyraźniej nie widzą u naszych zachodnich sąsiadów niczego interesującego poza stolicą. Ciekawe podejście do tematu, ale w tym przypadku rzeczywiście uzasadnione, bo lokalizacja odgrywa w "Ku'damm 56" rolę nieco istotniejszą niż tylko rozpoznawalne tło.
Wiedzą to już z pewnością ci z Was, którzy są choć w pewnym stopniu zapoznani z geografią bądź historią niemieckiej stolicy i bez problemu rozszyfrowali tytułowy skrót. "Ku'damm" to bowiem nic innego jak Kurfürstendamm, główna ulica zachodniej części miasta, a przy okazji synonim życia miejskiego w Berlinie Zachodnim. Tam właśnie znajduje się elitarna szkoła tańca należąca do Cateriny Schöllack (Claudia Michelsen), samotnie wychowującej trzy wkraczające w dorosłość córki. A że i czasy i miejsce są ku temu raczej specyficzne, można się spodziewać, że nie będzie to lekka i przyjemna opowieść o urokach rodzicielstwa.
Można się też spodziewać wielu innych rzeczy, których oczekiwalibyście po rozgrywającej się w latach 50. historii obyczajowej. Konserwatywny, rządzony przez mężczyzn i sztywne zasady świat to przecież idealne tło opowieści o rozkwitającej kobiecości, buncie i emancypacji, które nie będą miały łatwo w starciu z mocno się trzymającym starym porządkiem. Widzieliśmy to już nieraz i jeśli spodziewacie się, że "Ku'damm 56" powie w temacie coś odkrywczego, to raczej nie macie na co liczyć. Nie oznacza to jednak, że scenariusz poprowadzi nas za rękę do z góry jasnego finału. Twórcy serialu zadbali o to, byście się przynajmniej kilka razy zdziwili, wychodząc od oczywistości, a kończąc na szczegółach, które już tak jednoznaczne nie są.
Najpierw trzeba jednak od czegoś zacząć, a cóż nadaje się na początek lepiej niż surowa matka, która za swój życiowy cel obrała wychowanie córek pod kloszem i wydanie ich za mąż za właściwych kandydatów? Schemat stary jak świat, a to jeszcze nie koniec. Plan Cateriny Schöllack zadziałał bowiem na razie tylko przy najstarszej Heldze (Maria Ehrich), szykującej się właśnie do ślubu z przyszłym prokuratorem. Blisko celu jest jeszcze Eva (Emilia Schüle), próbująca usidlić znacznie starszego od siebie profesora, ale trzecia z córek, Monika (Sonja Gerhardt), to chodzące nieszczęście. Beznadziejny materiał na żonę, w dodatku w głowie ma jakieś obrzydliwe i hałaśliwe amerykańskie wynalazki wyzwalające w ludziach prymitywne instynkty.
Brzmi jak festiwal schematów, czyż nie? I tym w dużej mierze jest, bo przewidzenie, jak się potoczą losy poszczególnych bohaterek, nie będzie stanowiło szczególnego wyzwania. Ktoś zajdzie w ciążę w wyjątkowo niefortunnym momencie, ktoś inny się "prawdziwie" zakocha nie w tym w kim trzeba, komuś wreszcie otworzą się oczy, że idealny partner ma jedną, dość istotną wadę. Będą też wyrzucane w twarz pretensje i sporo łez, jak na prawdziwy dramat przystało. Ot, opera mydlana ściśnięta do miniaturowych rozmiarów, bo całość zamyka się w niecałych pięciu godzinach.
I bardzo dobrze, bo w większej dawce byłoby to raczej trudne do zniesienia. Forma miniserialu pasuje jednak idealnie, bo pozwala swobodnie przeskakiwać od wątku do wątku, nie pozostawiając zbyt wiele czasu rozmyślaniom na ich temat (nie znaczy to, że historia jest zamknięta – produkcja odniosła sukces w Niemczech i już jest szykowana jej kontynuacja, czyli "Ku'damm 59"). Nie pozwala się też nudzić, przerywając każdy przestój tanecznym numerem i eksplodującym w głośnikach rock'n'rollem. Tak, to ciągle zwykła historia obyczajowa z wyraźnym zacięciem melodramatycznym, ale nie można twórcom zarzucić, że nie potrafią w dobrym stylu rozładować atmosfery.
Podobnie rzecz się ma z solidnie napisanymi bohaterkami, bo jakkolwiek by na "Ku'damm 56" nie patrzeć, bez nich ta historia nie miałaby racji bytu. Prym wiodą Caterina i Monika, bo to ich konflikt jest fabularną osią całości, a kolejne wzloty i upadki w stosunkach matki z córką napędzają tę historię od początku do końca. Jak już wspominałem, od stereotypów nikt tu nawet nie próbuje uciekać, ale łatwo o nich zapomnieć, gdy zanurzy się głębiej w związek dwóch bliskich sobie, a jednocześnie tak od siebie różnych kobiet. To naprawdę świetnie poprowadzona i dynamicznie się zmieniająca relacja, pełna zawiedzionych oczekiwań, słabości i wstydliwych sekretów, lecz w gruncie rzeczy oparta na prostych fundamentach, czyli braku zrozumienia i niewłaściwym ukierunkowaniu uczuć do bliskiej osoby.
Banał, ale nadal niewielu potrafi go użyć tak, by scenariuszowe pomysły ożyły na ekranie. Tutaj się to udało i to nie tylko w jednym przypadku, bo wielowymiarowych postaci jest więcej, że wspomnę choćby niejakiego Joachima Francka (Sabin Tambrea), który z potwora o ludzkiej twarzy wyrósł szybko na piekielnie niejednoznaczny charakter. Tym większa pochwała za niego, że stworzyć taką postać w serialu zdominowanym przez kobiety to niełatwa sprawa.
Niejednoznacznym można też określić cały serial, który przez większość czasu bawi się kliszami, jakie sam sobie narzucił, ale od czasu do czasu podrzuca nam tropy, nad którymi warto się zastanowić. Twórcy całkiem rozsądnie sportretowali powojenne Niemcy, nie uciekając w skrajne przedstawienia, lecz szukając złotego środka. Efektem są lata 50. zarówno w pełni swego blasku (wspominałem już, że serial świetnie prezentuje się od strony wizualnej?), jak i tracące ten kolorowy urok, gdy się bliżej przyjrzeć. Seksizm, homofobia czy właściwe dla czasów i miejsca rozliczenie z II wojną światową i Holocaustem przebijają się tu na pierwszy plan i nadają całości bardzo poważnej nuty.
Czy mogło to wypaść lepiej i czasem sprawia wrażenie niepotrzebnie spłyconego ważnego tematu? Tak, ale nie zapominajmy, że to przede wszystkim ubrana w stroje z epoki historia obyczajowa o młodych kobietach. Tło jest ważne i "Ku'damm 56" zdaje sobie z tego sprawę, ale nie robi z niego sedna opowieści. Tym jest raczej młodość, wolność i bunt, niż rozliczenie z historią, co wcale nie czyni całości rozrywką lekką, łatwą i przyjemną. Za to zdecydowanie niegłupią.
***
W kolejnej Serialowej alternatywie nadrabiamy zaległości. Zapraszam na "Crashing" od Channel 4.