Nasze podsumowanie tygodnia – jak zwykle same hity!
Redakcja
28 maja 2017, 22:02
"Twin Peaks" (Fot. Showtime)
Jak na koniec sezonu, w serialach dzieje się bardzo dużo. Znakomite odcinki zaliczyli "Pozostawieni", "Fargo" czy "Opowieść podręcznej", a bardzo przyjemne finały – "Brooklyn 9-9" i "Jane the Virgin". A poza tym wróciło "Twin Peaks"!
Jak na koniec sezonu, w serialach dzieje się bardzo dużo. Znakomite odcinki zaliczyli "Pozostawieni", "Fargo" czy "Opowieść podręcznej", a bardzo przyjemne finały – "Brooklyn 9-9" i "Jane the Virgin". A poza tym wróciło "Twin Peaks"!
HIT TYGODNIA: Ostatnia Wieczerza w "Pozostawionych"
W finałowym sezonie "Pozostawionych" widzieliśmy już rzeczy tak dziwne, pokręcone i szalone, że odcinek "Certified" na ich tle może wydawać się zaskakująco zwyczajny. Ale to nie tak. Damon Lindelof skonstruował scenariusz bardzo precyzyjnie, tak że wszystko ma swoje miejsce i z czegoś wynika. Nie przypadkiem więc Laurie akurat teraz i akurat w Australii podjęła taką a nie inną decyzję, nie znalazłszy wcześniej przez siedem lat lepszej odpowiedzi.
Bohaterka grana przez niesamowitą w tym odcinku Amy Brenneman przebyła w ciągu całego serialu bardzo długą drogę, by znaleźć się w końcu w punkcie wyjścia, w miejscu, w którym nie widziała już przed sobą żadnego celu. A sposób, w jaki pokazano ostatni etap jej podróży, robi wrażenie przynajmniej z kilku powodów. To pierwsze, to emocjonalna bomba w najlepszym wydaniu, bo subtelna, niedopowiedziana, bez płaczu i darcia szat. Po drugie, wątek byłej żony Kevina, która z minuty na minutę była coraz bardziej świadoma tego, co chce zrobić, został poprowadzony perfekcyjnie. Po trzecie, znakomite aktorstwo.
Bo świetne pomysły, jak ten z Ostatnią Wieczerzą i Judaszem, nie wystarczą, potrzebni są jeszcze równie genialni wykonawcy. Ostatnia rozmowa Kevina i Laurie to majstersztyk, zwłaszcza z jej strony. Każde słowo coś znaczy i przynosi tonę emocji, a samo pożegnanie jest tak skonstruowane, że można je różnie interpretować. Zanim więc nie zobaczymy Laurie w stroju nurka, mamy prawo myśleć, że ona po prostu żegnała Kevina wysyłanego znów na spotkanie śmierci. Prawda okazała się jednak dużo bardziej skomplikowana.
O zakończeniu wątku Nory z pewnością będzie jeszcze okazja porozmawiać – ten tydzień należał do Amy Brenneman i Laurie, która po niemal siedmiu latach od dnia Nagłego Odejścia znalazła odpowiedź na brak odpowiedzi. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Piękne wspomnienia i sporo nowego – "Twin Peaks" wraca po latach
26 lat czekania, długie miesiące zadowalania się teaserami, z których nie dało się odczytać absolutnie niczego, brak jakichkolwiek informacji z planu czy przecieków na temat fabuły. David Lynch zafundował nam (aktorom zresztą też) prawdziwą drogę przez mękę, która jednak wreszcie się skończyła. Nowe "Twin Peaks" naprawdę istnieje, można zobaczyć już nawet 4 odcinki pełne znajomych twarzy i nie tylko. Przyznaję, że do tej pory wydaje mi się to mocno nierzeczywiste i mam wrażenie, że zaraz ktoś mnie obudzi z tego snu.
Nic takiego nie miało jednak miejsca, a gdy mijały kolejne chwile z serialem, coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że to nie tylko dzieje się naprawdę, ale również że Lynchowi znowu się udało. Choć przesłanek ku temu trudno było się doszukiwać, stary mistrz powrócił tak, jakby od ostatniego razu minęło zaledwie kilka dni, a nie ćwierć wieku. Ci sami bohaterowie, ten sam klimat, identyczne połączenie prostej elegancji z surrealistycznym ekscentryzmem. Wielu było przez te lata naśladowców, ale jego rękę czuć tutaj od razu.
Czy można natomiast już teraz powiedzieć coś więcej na temat tego, co zobaczyliśmy? Pewnie, Lynch wprawdzie mówi zagadkami, ale mówi dużo dużo i chętnie, z upodobaniem wrzucając nas w świat (dosłownie, tym razem nie ograniczamy się tylko do zalesionych okolic Twin Peaks), w którym nic nie jest jasne. A to ktoś pilnuje tajemniczego szklanego pudełka, a to ktoś inny zostaje oskarżony o zabójstwo bibliotekarki, a to sobowtór Agenta Coopera coś knuje. Tak, tak, on sam też oczywiście jest, choć na razie w dość trudnym położeniu. I jakkolwiek chciałbym Wam powiedzieć, co to wszystko oznacza, tak nic sensownego nie chce mi przejść przez klawiaturę. Może więc po prostu napiszę jeszcze raz, jak bardzo się cieszę, że "Twin Peaks" do nas wróciło. I jak jeszcze bardziej satysfakcjonuje mnie fakt, że to tak udany powrót. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Świetny Ewan McGregor w zaskakującym odcinku "Fargo"
Tydzień temu narzekałam, że w 3. sezonie "Fargo" brakuje emocji – i proszę, wystarczyło poruszyć kilka trybików i mamy emocji pod dostatkiem. "The Lord of No Mercy" to pierwszy w tym sezonie odcinek "Fargo", który naprawdę mnie zaskoczył. Przez myśl mi nie przeszło, że wojna braci Stussych zakończy się aż tak głupim i przypadkowym morderstwem. Ofiary nie przewidziałam tym bardziej, bo wydawało mi się, że do końca sezonu przetrwa prędzej nieudacznik niż flirtujący z mafią Parkingowy Król Minnesoty. Czapki z głów, Noah Hawley udowodnił raz jeszcze, że wszelkie schematy są mu obce.
A przede wszystkim zaskoczył mnie Ewan McGregor, o którym do tej pory myślałam, że Tatianą Maslany to on jednak nie jest. A może nie miał szansy nią być? Sama już nie wiem, ale jedno wiem na pewno: zobaczyliśmy kawał niezłego aktorstwa w jego wykonaniu. Emmit, który, umówmy się, nie jest złym człowiekiem, wyglądał na szczerze zaskoczonego wyznaniem brata, że ten przez lata czuł się aż tak podle. Jeszcze bardziej zszokowało go to, jak bardzo Ray – z jego punktu widzenia – wyolbrzymił sprawę jakiegoś tam znaczka. To ich wzajemne niezrozumienie, ten totalny brak umiejętności zwykłego, ludzkiego komunikowania się dosłownie zawisł w powietrzu. I tak oto doszło do przypadkowej, głupiej tragedii.
Kwintesencja "Fargo" – i bardzo duże zaskoczenie, przynajmniej dla mnie. A Ewan McGregor koncertowo zagrał tysiąc różnych emocji, które nagle wybuchły w ciemnym pokoju zamieszkiwanym przez jednego z braci Stussych. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Brudni gliniarze, twisty i cliffhanger – mnóstwo atrakcji w finale 4. sezonu "Brooklyn 9-9"
Cztery sezony i kolejny w drodze to dla niejednego sitcomu dość czasu, by zacząć zwyczajnie nużyć. "Brooklyn Nine-Nine" po raz kolejny jednak skutecznie uciekł od tego schematu, nie serwując nam przy tym wcale niczego szczególnie wymyślnego. Bo dwuodcinkowy finał sezonu, choć wypakowany po brzegi atrakcjami i niezapominający o żadnym ze swoich bohaterów, to w gruncie rzeczy wszystko to, do czego komedia FOX-a zdążyła nas przyzwyczaić.
Była więc absurdalna, wypełniona zwrotami akcji fabuła skupiająca się na Jake'u i Rosie wrobionych w przestępstwo, było całe mnóstwo dowcipów, był tańczący Terry Crews i Gina, która najwyraźniej spodziewa się dziecka z Ryanem Phillippe'em. Wszystko na całkiem niezłym poziomie, a jako wisienka na torcie doszedł jeszcze sympatyczny (nie dla wszystkich) cliffhanger. Najważniejsze w tym wszystkim są jednak emocje, których komediowa konkurencja może ekipie z "Brooklyn Nine-Nine" pozazdrościć.
Bo mniejsza w tym momencie o przydarzające się im, pokręcone historie – istotniejszy jest fakt, że losy Jake'a, Rosy i całej reszty nie są nam obojętne. Owszem, wiadomo, że jakoś się z tego wywiną, ale nie miało to znaczenia, gdy Diaz zdecydowała, by jednak nie uciekać do Argentyny, a my z napięciem oczekiwaliśmy wyroku. Może całość to tylko lekka komedia, ale pokażcie mi inną, do której bohaterów tak łatwo się przywiązać. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: To nie bajka, to telenowela – czyli finał sezonu "Jane the Virgin"
"Jane the Virgin" od dawna nie wyróżnialiśmy, bo niestety, ale po śmierci wiecie kogo zaczęło być widać zmęczenie materiału. Te same żarty po prostu nie mogą działać powtarzane po raz setny, a fabuła jest już tak umowna i tak bardzo zmierza w jednym kierunku, że naprawdę trudno czymkolwiek się przejmować. Ale wciąż – serial CW ogląda się świetnie, twisty potrafią sprawiać dużo frajdy, a i prawdziwych emocji w tym wszystkim nie brakuje.
Poszukiwania listu od Michaela bardzo ładnie więc zgrały się ze ślubem w czasie huraganu i poszukiwaniem przez Jane właściwych słów, które podsumowałyby historię miłosną jej rodziców. Wyszło perfekcyjnie, bo nie tylko słowa okazały się doskonałe, ale i Gina Rodriguez była w stanie poruszyć w widzach (czy też, jeśli wolicie – Jane w weselnikach) wszelkie struny. No i to spojrzenie Rafaela, ach… A potem oczywiście kolejny twist, z dawnym chłopakiem Jane. Telenowela pełną gębą.
Były więc w tym finale emocje, były szalone twisty i było też bardzo dużo humoru (Rogeliana rządzi!). To "Jane the Virgin" w dokładnie takim wydaniu, jakie lubię. I tylko trochę mi szkoda, że dawna świeżość gdzieś już niestety znikła, prawdopodobnie na zawsze. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Jimmy podąża ku "ciemnej stronie", a "Better Call Saul" ku swojemu tytułowemu bohaterowi
Odkąd Jimmy McGill został specjalistą od reklamy, Saulem Goodmanem, nic nie idzie tak, jak powinno. Nie może pracować w zawodzie, który kocha. Pieniądze kończą się w błyskawicznym tempie, a stare sposoby ich pozyskiwania nie działają. Cztery godziny pracy społecznej liczą mu za 30 minut. Wygląda tak żałośnie, że wzbudza litość nawet wśród filmowców-amatorów. I jeszcze na dodatek samochód chyba już całkiem odmówił posłuszeństwa. Można się załamać, prawda?
Można, ale wątpię, by to właśnie był przypadek naszego bohatera. Załamanie, jakie przeszedł na oczach agentki ubezpieczeniowej było bowiem zdecydowanie zbyt wyrachowane i dokładnie obliczone, by mogło być prawdziwe. Pytanie tylko, czy za sprowadzeniem kolejnych problemów na Chucka stoi jeszcze coś więcej i znów jest to element genialnej gry, czy może jednak tym razem chodzi o zwykłą podłość? Tydzień temu usłyszeliśmy po raz pierwszy o Saulu Goodmanie – teraz trzeba się zastanowić, czy aby właśnie nie zobaczyliśmy go w prawdziwym, pozbawionym litości działaniu.
Jasne, że Jimmy przyjął ostatnimi czasy na swoje barki tyle ciosów, że w pewnym sensie zasłużył sobie na to, by wreszcie zacząć oddawać. Sposób, w jaki się do tego zabiera, ściąga go jednak mocno ku "ciemnej stronie" i wydaje się, że nawet Kim, póki co jeszcze powstrzymująca go przed powrotem do starych nawyków, długo nie utrzyma go na wodzy. Skoro bycie grzecznym nie przynosi niczego dobrego, to łatwo pomyśleć o innych ewentualnościach. Tych wszak nie brakuje, trzeba tylko wykonać jeden, zdecydowany krok. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Opowieść podręcznej" z zupełnie innej perspektywy
"Opowieść podręcznej" to nie tylko historia June, której odebrano imię, godność i prawo decydowania o sobie. W tym tygodniu mogliśmy się przekonać, że bez niej i jej oprawców serial Hulu wciąż ma moc i jest równie świetny. Odcinek "The Other Side" skupiał się bowiem na jej mężu, Luke'u (O-T Fagbenle) i jego dramatycznej ucieczce do Kanady. Nie brakowało emocji, przerażających scen i momentów, które sprawiały, że siedziało się na krawędzi fotela.
Ale przede wszystkim w rzeczywiście interesujący sposób powiększono świat przedstawiony, który stworzyła Margaret Atwood. Realistycznie pokazana ucieczka z kraju, który do niedawna był Stanami Zjednoczonymi, nie mogła nie robić wrażenia. Ludzie wiszący w kościele, drony patrolujące wybrzeże, dramatyczna strzelanina i "Mała Ameryka" w Toronto, przypominająca podobne obozy, które kiedyś tworzyła w Paryżu polska emigracja – to wszystko było aż nadto prawdziwe.
"Opowieść podręcznej" buduje swój mroczny świat cegiełka po cegiełce. Wszystko jest tutaj przemyślane i tak skonstruowane, aby wystarczyło historii na kilka sezonów. Jestem zachwycona, dokładnie tak samo jak na początku. I coraz bardziej przerażona. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Nowy sezon, stare problemy – udany powrót "Casual"
3. sezon "Casual" przywitał nas trzema odcinkami, z których zdołaliśmy się dowiedzieć tyle, że u trójki głównych bohaterów właściwie wszystko po staremu. Oczywiście pewne zmiany są, wszak wyprowadzka Valerie i Laury od Alexa spowodowała, że problemy rodzeństwa jeszcze bardziej się pogłębiły – zdecydowanie nie jest to jednak zmiana, o jaką chodziło.
Bo oczekiwanego przełomu, który miało przynieść nowe mieszkanie, praca czy związek, ze świecą szukać. Znacznie łatwiej odnaleźć kolejne kłody, które los z upodobaniem rzuca pod nogi bohaterów. Czasem takie większe, jak informacja, że twój ojciec nim jednak nie był, a czasem z pozoru błahe, jak niedziałający zlew, czy niedostarczony na czas stół. W "Casual" do wszystkiego podchodzi się w podobny sposób, nie dzieląc rzeczy na ważne i ważniejsze, skupiając się na wpływie, jaki wywierają one na bohaterów. Ten natomiast zdecydowanie nie jest najlepszy.
Nie oznacza to na szczęście, że serial Hulu stał się bardziej depresyjny niż zwykle. Norma została utrzymana, ciągle mamy więc do czynienia ze słodko-gorzką historią, w której czasem można się pośmiać w nieodpowiednim momencie, a innym razem dać się zaczarować podczas nocnej podróży przez Burbank. Nie wiem, co twórcy przyszykowali Alexowi, Valerie i Laurze na ten sezon, ale jeśli utrzymają taki poziom do końca, to nie mamy się o co obawiać. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Great News" pokazuje w finale, jak się bawić schematami
"Great News" zakończyło swój pierwszy sezon w tym tygodniu. I choć żałuję, że NBC puściło wszystkie odcinki niemalże hurtem, nie dając serialowi szansy na zdobycie publiki, koniec końców chyba nie powinnam mieć pretensji. Podczas upfrontów zamówiono 2. sezon, który będzie emitowany już zupełnie normalnie.
I świetnie, bo serial Tracey Wigfield bardzo fajnie się rozwinął i zasługuje na więcej. W dwóch ostatnich odcinkach zafundowano nam dość tradycyjny finał, wypełniony szalonymi wydarzeniami, zwrotami akcji i żartami następującymi jeden po drugim. We wdzięczny sposób zainspirowano się "Ocean's Eleven", przygotowując akcję, która nie tylko bawiła, ale też w pewnym momencie zaskoczyła wszystkich, ze złą babcią na czele.
Podobnie jak "30 Rock", "Great News" opiera się na gagach następujących jeden po drugim i energii swojej ekipy. Raz ta urocza bieganina sprawdza się lepiej, innym razem trochę gorzej, ale prawda jest taka, że temu finałowi dałabym hit już za samą brytyjską wersję "Shank Tank", czyli "Pond Scum". NBC dało nam kolejny inteligentny, pomysłowy sitcom, który koniecznie powinniście nadrobić tego lata. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Psie i ludzkie granice w "Downward Dog"
Tydzień temu zaskoczył nas fakt, jak udaną produkcją okazała się komedia o gadającym psie, którą ABC upchało w swojej ramówce w momencie, gdy większość seriali się kończy. Premierowy odcinek "Downward Dog" nie był jednorazowym przypadkiem, bo twórcy właśnie udowodnili, że mają na ten serial pomysł i potrafią go wcielić w życie.
Tym jest natomiast bardzo zgrabne zestawienie całkiem typowych ludzkich problemów z takimi, które towarzyszą czworonogom. W ten właśnie sposób w odcinku "Boundaries" udało się opowiedzieć o związku Nan (Allison Tolman) z Jasonem (Lucas Neff), który okazał się mieć zaskakująco dużo wspólnego z Martinem poruszonym faktem, że najwyraźniej ma boskie moce. No dobrze, my wiemy, że to tylko automatyczne drzwiczki dla psa, ale sami przyznacie, że wcale nietrudno tu o inny wniosek.
Znacznie trudniej natomiast przedstawić błahą, komediową historyjkę tak, by widz się nią autentycznie przejął. A do takich cudów doprowadził właśnie "Downward Dog", pokazując, że czasem granice i etykiety w życiu się przydają, a już zwłaszcza wtedy, gdy w sąsiedztwie mieszka koszmarny futrzak o imieniu Pepper. Dodajmy jeszcze do tego emocjonalną rozmowę z The National w tle, dużo ujęć smutnych oczu Martina i nawet najbardziej nieczuli widzowie muszą dać się kupić. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Veep" znów przekracza granice cynizmu
"Veep" w tym sezonie sporo podróżuje po świecie, po to aby Selina Meyer mogła obrażać także inne narody, nie tylko własny. Tym razem wylądowaliśmy w Katarze i zobaczyliśmy byłą prezydent USA lawirującą pomiędzy różnymi graczami na arenie międzynarodowej. Przerażający cynizm dosłownie wylewał się z ekranu, przybierając postać wyjątkowej, nawet jak na "Veepa" i Selinę, bezduszności. Żarcik o łechtaczce to było już za wiele nawet jak dla mnie, ale na myśl o katarskiej "pigułce po", czyli kamieniowaniu, niestety się zaśmiałam. To właśnie robi z nami "Veep". Odcinek "Qatar" przyniósł także cudowny żarcik o gejszy, której, hm, nikt nie chce.
Krótki romans Seliny, prezentacja międzynarodowych negocjacji od kuchni oraz wieńczące odcinek niezręczne przemówienie to kolejne momenty, w których wszelkie granice cynizmu zostały przekroczone. "Veep" nie ma sobie równych nie tylko w kategorii "komedia polityczna", ale też po prostu jako komedia. Co jest sporym wyczynem, w końcu oglądamy właśnie 6. sezon. [Marta Wawrzyn]