Zbrodnia, kara i inne absurdy. "Brooklyn 9-9" – recenzja finału 4. sezonu
Mateusz Piesowicz
26 maja 2017, 21:03
Jeśli miałbym opisać 4. sezon "Brooklyn Nine-Nine" jednym słowem, byłoby to: nierówny. Na szczęście zwyżka formy nastąpiła w dobrym momencie i na finał nie trzeba szczególnie narzekać. Spoilery.
Jeśli miałbym opisać 4. sezon "Brooklyn Nine-Nine" jednym słowem, byłoby to: nierówny. Na szczęście zwyżka formy nastąpiła w dobrym momencie i na finał nie trzeba szczególnie narzekać. Spoilery.
Szczególnie nie znaczy jednak wcale, bo nie jest tak, że twórcy serialu nie dali nam absolutnie żadnych powodów do narzekań. Trudno bowiem uznać finałowe odcinki sezonu, czyli "The Bank Job" i "Crime & Punishment", za jego najmocniejsze punkty. Dostaliśmy solidne i spełniające swoją rolę zakończenie, ale nie da się ukryć, że "Brooklyn Nine-Nine" miewało już chwile znacznie lepsze i to nawet całkiem niedawno.
Na tle najlepszych fragmentów sezonu finał może więc nie robić wielkiego wrażenia, ale należy sobie postawić pytanie, czy naprawdę oczekiwaliśmy czegoś niezwykłego. Czy może raczej kolejnej porcji udanych dowcipów, garści wpadających w ucho one-linerów i szczypty emocji wnoszących nieco autentyzmu do absurdalnej fabuły? "Brooklyn Nine-Nine" już od jakiegoś czasu jest serialem, po którym należy spodziewać się raczej stabilnej formy niż cudów – i ostatnie odcinki to potwierdziły.
Z takim podejściem historia skupiająca się przede wszystkim na próbie infiltracji przestępczej działalności porucznik Hawkins (Gina Gershon) przez Jake'a i Rosę nie mogła Was rozczarować. Bo był to po prostu klasyczny "Brooklyn Nine-Nine", pełen zgrabnie zazębiających się wątków i dający każdemu z bohaterów chwilę (lub kilka) wartą zapamiętania. Dodajmy jeszcze do tego obowiązkowy cliffhanger i mamy gotowy przepis na satysfakcjonujący finał. A że ten w wielu miejscach wygląda, jakby tylko modyfikował schematy, które już oglądaliśmy, nie wspominając o tym, że pełno w nim logicznych dziur? Łatwo o tym zapomnieć, gdy człowiek dobrze się bawi.
A trzeba przyznać, że komedia FOX-a jest jedną z niewielu, które po kilku sezonach nadal potrafią rozrywkę na odpowiednim poziomie zapewnić, nie przywołując odruchu ziewania na sam widok swoich bohaterów. Wręcz przeciwnie, ich losami ciągle można się w naturalny sposób przejmować, nawet gdy doskonale zdajemy sobie sprawę z faktu, że kryzysy to tu tylko stan przejściowy. Weźmy choćby tę końcówkę i wyrok skazujący dla Jake'a i Rosy – podmieńcie ją na Holta, a więzienie na program ochrony świadków i voilà, mamy finał sprzed roku. Podobnie odtwórczy schemat można zauważyć przy praktycznie każdym tutejszym wątku czy postaci, a jednak w niczym to nie przeszkadza.
Sekret powodzenia nie tkwi bowiem w żadnych skomplikowanych fabularnych zabiegach, a jak zwykle w prostych emocjach. Tych, które pozwoliły przejmować się próbą ucieczki Rosy do Argentyny i porzuceniem przez nią swojej "rodziny", czy naprawdę przeżywać niepokój Amy o Jake'a. Jasne, że nie ma tu mowy o szczególnych dramatach, ale sam fakt, że proste komediowe postaci nie służą tylko za bezosobowe nośniki kolejnych gagów, jest czymś wartym odnotowania w dzisiejszej sitcomowej mizerii.
Nie oznacza to oczywiście, że "Brooklyn Nine-Nine" nagle stał się jakimś poważnym dramatem. Dwa ostatnie odcinki 4. sezonu nie zmieniły absolutnie niczego w dotychczasowym schemacie, w którym mniej i bardziej udane dowcipy pojawiają się z częstotliwością serii z karabinu maszynowego. Jake i Rosa udający brudnych gliniarzy przy udziale Pimento (świetny, jak zawsze karykaturalny Jason Mantzoukas). Terry i Boyle współpracujący z hakerami odkrywającymi kolejne nieznane fakty z życia tego pierwszego (Sir Dance-Alot!). Ostatnia podróż Amy i Jake'a do Horseditch z Enyą w tle (tych dwoje to przykład na to, że związek pary bohaterów wcale nie musi być początkiem końca komedii). Wszystko to i cała reszta złożyło się na zestaw według tutejszych standardów całkiem niezły, ale też niepozbawiony słabszych momentów.
Takich jak choćby wątek Giny, który twórcy upchnęli w kilku scenach, wrzucając jeszcze do nich ni stąd, ni zowąd Ryana Phillippe'a i czyniąc go ojcem dziecka najbardziej pokręconej z bohaterek. Ma to niewątpliwie potencjał, a już krótki wspólny występ tych dwojga narobił mi apetytu na więcej (jak dziewczynka to Enigma, jak chłopiec, Enigmo), ale mam wrażenie, że twórcom zwyczajnie zabrakło pomysłu na poradzenie sobie z ciążą Chelsea Peretti, tak jak poprzednio uczynili to z Melissą Fumero. Szkoda, Gina zasługuje na coś znacznie lepszego.
Podobnie zresztą jak cała reszta, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że ponure zakończenie (pomimo zapewnień Jake'a, że jest "cool") to tylko krótki przystanek? Wprawdzie porucznik Hawkins okazała się naprawdę trudnym przeciwnikiem i zdołała przekonać opinię publiczną, że nasi ulubieńcy są "super duper winni", ale jeszcze nie wie, na kogo trafiła. Pytanie tylko, jak dużo czasu poświęcą twórcy tej sprawie w kolejnym sezonie i jak wtedy poradzi sobie za kratami Peralta? Bo że Rosa da radę, to nie mam najmniejszych wątpliwości. Po coś przecież skrywa w ustach żyletkę już od czasów podstawówki.
Tej bohaterce warto zresztą poświęcić nieco więcej miejsca, bo mam wrażenie, że zdołała ona zepchnąć ostatnio na drugi plan nawet Jake'a. Fantastycznie rozwinęła się w swojej roli Stephanie Beatriz, nie ograniczając się już od dawna tylko do gry na jednej nucie, ale dając przebłyski takiej Rosy, jakiej na co dzień nie oglądamy. Pomijając już fakt, że bardzo, ale to bardzo chciałbym zobaczyć ją przez dłuższy czas działającą w przebraniu/pod przykrywką, to kto by pomyślał jeszcze jakiś czas temu, że to właśnie ona i Holt będą emocjonalnym centrum fabuły? Ba, że to po Rosie będzie widać najbardziej szczere emocje?
Może więc "Brooklyn Nine-Nine" nie zaskakiwać niczym szczególnym w samej historii, ale po raz kolejny udowadnia, że jego siła tkwi w bohaterach. Ci sprawdzają się bowiem znakomicie zarówno w czystej komedii, jak i czymś nieco poważniejszym. Czy jest to szczególnie odkrywcze? Nie. Czy mogę to z przyjemnością oglądać jeszcze co najmniej przez jeden sezon, a może i więcej? Nie mam wątpliwości, że tak.