I zbaw nas ode złego. "The Keepers" – spoilerowa recenzja świetnego serialu dokumentalnego Netfliksa
Nikodem Pankowiak
25 maja 2017, 20:02
"The Keepers" (Fot. Netflix)
Zachwycałem się już "The Keepers" w zeszłym tygodniu, ale był to zachwyt po zaledwie trzech odcinkach. Dzisiaj mogę zrobić to jeszcze raz bez żadnych ograniczeń i unikania spoilerów.
Zachwycałem się już "The Keepers" w zeszłym tygodniu, ale był to zachwyt po zaledwie trzech odcinkach. Dzisiaj mogę zrobić to jeszcze raz bez żadnych ograniczeń i unikania spoilerów.
Choć do morderstwa siostry Cathy Cesnik, dwudziestokilkuletniej zakonnicy z Baltimore, doszło w listopadzie 1969, sprawy nie wyjaśniono do dziś. Wszystkie osoby, które próbowały zmierzyć się z tą zagadką, napotykały na mur milczenia, którego nie dało się przebić. Serial Netfliksa może również tego muru nie niszczy, ale robi w nim wystarczająco dużą dziurę, aby o sprawie ponownie zrobiło się głośno.
Jak już wspomniałem w moim poprzednim tekście, pierwszy odcinek to typowa introdukcja – przedstawieni zostają nam najważniejsi bohaterowie oraz dowiadujemy się najważniejszych informacji o morderstwie siostry Cathy. Od drugiego odcinka na światło dzienne zaczynają wychodzić wszystkie brudy i patologie otaczające tę sprawę. Już na początku dostajemy obuchem w głowę, bo oto dowiadujemy się, że pracujący w Archbishop Keough High School – szkole, w której uczyła Cathy – ojciec Maskell wykorzystywał seksualnie uczennice. Cesnik o wszystkim dowiedziała się od jednej z ofiar i niedługo później została zamordowana. Nic zatem dziwnego, że od samego początku towarzyszy nam teza, którą trudno w jakikolwiek sposób podważyć, że to właśnie ta wiedza ją zabiła.
Nie ma mordercy, ale taka historia, nawet jeśli napisało ją samo życie, nie może obejść się przecież bez czarnego charakteru. Tutaj samoistnienie wyrósł na niego Kościół – potężna, przepełniona hipokryzją organizacja, której ojciec Maskell był jedynie personifikacją. Widzimy tutaj tę instytucję w jej najgorszym wcieleniu – wykorzystującą bezbronnych, zamiatającą problemy pod dywan i robiącą wszystko, by nigdy nie ponieść kary za swoje grzechy. To straszne, że Kościół, który z założenia powinien być dla wiernych kompasem moralnym, przyniósł ból tak wielu osobom i dziś, choć upłynęło już wiele lat, nadal odmawia im sprawiedliwości. W "The Keepers" widzimy go z jak najgorszej strony i jednocześnie nie mamy prawa twierdzić, że został on potraktowany przez twórców niesprawiedliwie. Podano nam wyłącznie suche fakty, do których na dodatek hierarchowie nie odnieśli się wcale albo zrobili to w sposób urągający wszelkim standardom i udowadniający, że najmniejszym ich zmartwieniem są ofiary molestowania przez księży.
Sam ojciec Maskell to czarny charakter, jakiego nie potrafiłby stworzyć zapewne żaden scenarzysta. Gdy za pierwszym raz widzimy na ekranie jego zdjęcie, nie wiedząc jeszcze, jaką rolę spełnia on w całej historii, wygląda na zwyczajnego księdza – ubiera się jak wszyscy inni księża, nosi okulary, a na twarzy lekko maluje mu się uśmiech. Z czasem, gdy dowiadujemy się coraz więcej o zbrodniach (tak należy je nazywać), których się dopuścił, ta sama fotografia staje się przerażająca, bo oto patrzymy w oczy czystemu złu. Złu, które rozwijało się pod ochronnym parasolem Kościoła. To może obudzić w widzu ogromne pokłady wściekłości, zwłaszcza gdy słyszymy mrożące krew w żyłach historie jego uczennic, zwykle opowiedziane językiem nie pozostawiającym wiele miejsca na domysły.
"The Keepers" to jednak coś znacznie więcej niż wyłącznie bat na Kościół katolicki. To przede wszystkim wołanie o sprawiedliwość – dla Cathy i wszystkich tych, którzy najpierw zostali skrzywdzeni przez ojca Maskella, a później przez zaniechania chroniącej go instytucji. Czuć, że cała ekipa podeszła tej produkcji bardzo osobiście i rozwiązanie tajemnicy morderstwa stało się dla nich rzeczywiście ważne – to nie jest kolejna sprawa, przy której można byłoby się chwilę pokręcić i później o niej zapomnieć. Twórcom "The Keepers" – przede wszystkim reżyserowi Ryanowi White'owi należy się ogromny szacunek już choćby za to, jak ogromny wysiłek włożyli w powstanie tego serialu. Prace nad nim, cały research, rozmowy z bohaterami – to wszystko musiało trwać kilka lat, a i tak mogłoby spełznąć na niczym, gdyby nie udało im się dobrze zaprezentować całej historii.
Trzeba przyznać jednak, że mają oni doskonałe wyczucie, kiedy wprowadzać do niej kolejne postacie i kiedy odsłaniać kolejne elementy układanki. To dzięki temu niemal każdy odcinek kończy się w takim momencie, że natychmiast chcielibyśmy zobaczyć kolejny. Nowe tropy i hipotezy są nam podsuwane w bardzo zgrabny sposób, choć czasem może budzić frustrację, że niektóre z nich okazują się prowadzić do nikąd. Wszystko jest jednak podane na tyle przejrzyście, że w całej historii, choć jest ona dość skomplikowana ze względu na liczbę zaangażowanych w nią osób, nie sposób się pogubić.
A przecież skaczymy między rokiem 1969, latami 90. i teraźniejszością, między ofiarami Maskella, rodziną i uczniami Cathy, przedstawicielami lokalnych władz i osobami potencjalnie zamieszanymi w morderstwo, więc łatwo moglibyśmy stracić w tym wszystkim rachubę. Ogromne wrażenie robi liczba osób, które przewijają się przez ekran w ciągu tych siedmiu odcinków – wśród nich znaleźć można nawet takie, które były lub nadal sobą podejrzane o zabójstwo zakonnicy. Nikomu jednak nic jeszcze nie zostało udowodnione, a my możemy się tylko zastanawiać. Czy może to zakochany niegdyś w Cathy ksiądz, a obecnie pastor? Albo Ed – staruszek, na którego wiele wskazuje, choć on sam wydaje się zupełnie przytłoczony tym, co się wydarzyło? A może cały spisek sięga dużo wyżej?
Nawet jeśli po siedmiu odcinkach wciąż nie wiemy, kto zamordował Cathy Cesnik, serial na pewno rzucił nowe światło na okoliczności jej śmierci. Możemy snuć teorie, możemy się domyślać, jednak wciąż brakuje ostatecznego potwierdzenia, tego jednego jedynego dowodu, który rozwiałby wszelkie wątpliwości. Na szczęście istnieje spora szansa, że organy ścigania po wyemitowanym materiale wreszcie potraktują tę sprawę poważnie i nawet Kościół nie przeszkodzi im w dojściu do prawdy. Póki co niestety było widać wyraźnie, że to bohaterowie serialu oraz jego twórcy mieli większą wiedzę na temat tego morderstwa niż policja. Ważne, aby ich wiedza zmusiła ją do działania i znalezienia sprawcy. Wtedy będziemy mogli mówić o prawdziwej sile telewizji.