Kobiety silne jak diabli. "Unbreakable Kimmy Schmidt" – recenzja 3. sezonu
Michał Paszkowski
18 maja 2017, 20:02
"Unbreakable Kimmy Schmidt" (Fot. Netflix)
Netflix już po raz trzeci serwuje nam dostawę bezkresnej radości w postaci "Unbreakable Kimmy Schmidt". Pierwsze sześć odcinków nowego sezonu obiecuje rozrywkę co najmniej tak cudowną, jak w poprzednich seriach.
Netflix już po raz trzeci serwuje nam dostawę bezkresnej radości w postaci "Unbreakable Kimmy Schmidt". Pierwsze sześć odcinków nowego sezonu obiecuje rozrywkę co najmniej tak cudowną, jak w poprzednich seriach.
Podczas gdy dobre seriale komediowe umiejętnie łączą gagi i chwytliwe cytaty z postaciami, do których się przywiązujemy, najlepsze produkcje tworzą własne, oryginalne światy, które niezależnie od tego, jak mocno byłyby oderwane od rzeczywistości, nieustannie zachęcają widzów do powrotu i angażowania się w śledzenie kolejnych perypetii swoich bohaterów. Tętniąca energią i radością "Unbreakable Kimmy Schmidt", która jutro wraca ze swoim trzecim sezonem, zdecydowanie zalicza się do tej drugiej kategorii.
Serial pełen absurdalnych, pędzących z szaloną prędkością dowcipów oraz licznych odniesień do popkultury, których nie jest się w stanie wyłapać za jednym obejrzeniem, to idealne remedium na zmęczenie i rozczarowanie naszą niezbyt kolorową rzeczywistością. Z przyjemnością donoszę, że pierwsze sześć odcinków nowego sezonu posiada ten sam wyjątkowy urok, który wyróżniał wcześniejsze serie. Co prawda można odnieść wrażenie, że liczba dowcipów na minutę nieco zmalała, ale za to serial jasno daje do zrozumienia, że bardziej niż kiedykolwiek skupi się teraz na rozwoju swojej szalonej grupki osobliwych bohaterów.
Kontynuując wątek z finału drugiego sezonu, Kimmy (Ellie Kemper) raz jeszcze musi skonfrontować się z wielebnym Richardem Wayne'em Garym Wayne'em (Jon Hamm), który oczekuje od niej podpisania dokumentów rozwodowych, gdyż, jak się okazuje, ich ślub zawarty w bunkrze był całkowicie legalny. Drugi sezon serialu, łącząc perfekcyjnie elementy absurdu z zaskakująco emocjonalną historią, pozwolił tytułowej bohaterce zmierzyć się z traumą, jaką wywołały w niej lata spędzone pod ziemią i na tyle ile to możliwe, zostawić najgorsze za sobą. Nowe odcinki jasno dają do zrozumienia, że coraz bardziej przystosowana do życia poza bunkrem Kimmy gotowa jest na kolejny etap w swoim życiu. Przed bohaterką otwierają się nowe szanse, jak chociażby studia, jednak serial nadal potrafi w komiczny sposób przedstawić okazjonalne zagubienie Kimmy we współczesnym świecie.
Z kolei Titus wraca przedwcześnie i w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach z rejsu, który miał być jego przepustką do kariery, i przeżywa poważne problemy w swoim związku z Mikeyem (Mike Carlsen). W przypadku Titusa najlepszym sposobem na wyrażenie emocji będzie odtworzenie fragmentów "Lemonade" Beyonce, którymi nowy sezon promował się w zwiastunach. Całość robi jeszcze większe wrażenie w odcinku i tak idealnie wpisuje się w fenomen, jakim jest Titus Andromedon, że równie dobrze Beyonce mogłaby stworzyć "Lemonade" jedynie z myślą o nim.
Niewielką, ale jak zawsze fantastyczną główną obsadę "Kimmy Schmidt" dopełniają Lilian (Carol Kane) i Jacqueline (Jane Krakowski), z których ta pierwsza dostaje jeszcze większą rolę niż w poprzednich sezonach. Tym razem, w swojej batalii przeciw hipsterom i gentryfikacji, startuje w wyborach do rady dzielnicy, gdzie ma zamiar dumnie walczyć przeciwko zalewającym każdy kącik Nowego Jorku korporacjom. Natomiast Jacqueline z pomocą Russa (David Cross) rozpoczyna własne starcie przeciwko rasistowskim tradycjom drużyny Washington Redskins i jej właścicielom, którzy, tak się składa, są rodziną jej partnera. Choć fakt, że w postać rdzennie amerykańską wciela się biała aktorka, nadal może budzić pewne wątpliwości (pomijając oczywiście komediowy talent Jane Krakowski), serial na swój sposób wykorzystuje szansę, by opowiedzieć o uprzedzeniach i rasizmie względem tej mniejszości etnicznej w mainstreamowej amerykańskiej kulturze.
Bez wątpienia wątek Jacqueline idealnie wpisuje się w szersze przesłanie serialu, jakim jest angażowanie kobiet do działania i walka o równouprawnienie. Jedną z najmocniejszych stron "Kimmy Schmidt" jest niekonwencjonalne czy wręcz szalone podejście do tematyki female empowerment. W tym roku to szczególnie widać – nie bez powodu materiały promocyjne do trzeciego sezonu przywodzą na myśl plakaty z lat 40. z ikoniczną Rosie the Riveter, obwieszczającą "We Can Do It!". Sama Kimmy w szczególności kontynuuje swoją rolę jako inspiracji dla innych do działania, chociażby pełniąc funkcję mediatora w sytuacji problematycznej dla Gretchen (Lauren Adams), która znajduje nowe powołanie, czy też konfrontując się z wysłanniczką wielebnego Wayne'a, w którą gościnnie wciela się zawsze mile widziana na małym ekranie Laura Dern.
Pozornie cukierkowy świat "Unbreakable Kimmy Schmidt" jest w wielu aspektach całkiem bliski naszemu, a siła serialu tkwi w tym, że potrafi prezentować współczesne problemy w wyjątkowy, pokręcony i absurdalny sposób. Podobnie jak i w poprzednich sezonach, tutaj dowcipem może stać się wszystko i każdy. Pierwsza połowa trzeciej serii produkcji Tiny Fey i Roberta Carlocka potwierdza, że to wciąż jedna z najśmieszniejszych i najoryginalniejszych obecnie komedii.
Recenzja jest przedpremierowa. 3. sezon "Unbreakable Kimmy Schmidt" debiutuje 19 maja na Netfliksie.