Nasz top 10: Najlepsze seriale kwietnia 2017
Redakcja
10 maja 2017, 21:51
"The Handmaid's Tale" (Fot. Hulu)
Kilka mocnych debiutów, parę świetnych powrotów i numer 1, który jest po prostu wielki. Podsumowujemy serialowy kwiecień – oto najlepsze naszym zdaniem seriale z tego miesiąca.
Kilka mocnych debiutów, parę świetnych powrotów i numer 1, który jest po prostu wielki. Podsumowujemy serialowy kwiecień – oto najlepsze naszym zdaniem seriale z tego miesiąca.
10. "Brockmire" (nowość na liście)
Dziecko Hanka Azarii, które kiedyś istniało w formie internetowej serii Funny or Die, a teraz stało się już pełnoprawnym serialem telewizji IFC. "Brockmire" to komedia, która jest świeża i oryginalna już z jednego powodu – dzieje się w środowisku sportowym, a jej głównym bohaterem jest bardzo specyficzny komentator bejsbolowy. Grany przez Azarię Jim Brockmire przez lata był bożyszczem tłumów i głosem, którego wszyscy słuchali – aż do czasu, kiedy przeżył publiczne załamanie po zdradzie żony. Wtedy dla odmiany stał się pośmiewiskiem.
Spotykamy go dziesięć lat później po tych wydarzeniach i z jednej strony przypomina wrak człowieka – Azaria jest naprawdę autentyczny, kiedy jego bohater pije, ćpa i pogrąża się w nihilizmie – a z drugiej pojawia się w nim chęć powrotu do dawnego życia i zawodu, który rzeczywiście kochał i do którego wykonywania został stworzony. Przygarnia go Jules (Amanda Peet), właścicielka drużyny z małego miasteczka w Pensylwanii, i tak zaczyna się nowy etap w życiu ich obojga.
"Brockmire" to z jednej strony serial, który dobrze czuje się w konwencji komedii sportowej, naprawdę kocha bejsbol i potrafi tę miłość wyrazić na tysiąc sposobów. Z drugiej, to także uniwersalna, nierzadko depresyjna opowieść o życiu i całej reszcie, w której każdy, kto jest, był bądź planuje zostać człowiekiem, zobaczy cząstkę siebie. Znajdziecie tu nutkę "Louie'ego" i innych komedii ponurych komików, ale także chociażby "Catastrophe" w amerykańskim wydaniu. Warto oglądać. [Marta Wawrzyn]
9. "Konflikt: Bette i Joan" (spadek z 4. miejsca)
Łatwo zapomnieć o tym serialu wśród tłumu świetnych kwietniowych nowości i powrotów, ale zdecydowanie nie powinno się tego robić, bo 1. odsłona "Konfliktu", czyli kolejnej serialowej antologii autorstwa Ryana Murphy'ego, jest jedną z najlepszych produkcji, jakie kiedykolwiek wyszły spod jego ręki. Druga połowa sezonu, którą oglądaliśmy w kwietniu, dobitnie to potwierdziła.
Stempel jakości został podbity już na samym początku miesiąca, bo odcinek opowiadający o legendarnej oscarowej nocy w 1963 roku to telewizja najwyższej klasy. Kipiąca od emocji, skąpana w oparach zawiści i wzajemnej niechęci, a jednocześnie bardzo, ale to bardzo gorzka, bo odsłaniająca bolesną prawdę o swoich bohaterkach. Kobietach-ikonach, które poświęciły dla własnych karier wiele – może zbyt wiele. Ale czy Joan Crawford lub Bette Davis kiedykolwiek żałowały któregoś ze swoich wyborów, nigdy się nie dowiemy.
Możemy się jednak domyślać, a "Konflikt" bardzo w tych domysłach pomaga, nie urzekając może subtelnością (Murphy to jednak Murphy), ale celnie punktując wady i zalety swoich bohaterek oraz zwykłe okrucieństwo otaczającego je świata. Skutkuje to opowieścią, w której trudno o happy end, a nawet można się pokusić o stwierdzenie, że twórca nie ma ani grama litości dla aktorek. Zarazem jednak nie sposób odmówić mu racji, gdy stwierdza, że w tym starciu nie ma i nigdy nie mogło być zwyciężczyni. Czy ktoś jeszcze ma wątpliwości, że Hollywood to przerażające miejsce? [Mateusz Piesowicz]
8. "The Americans" (spadek z 3. miejsca)
"The Americans" zaliczyło porządny spadek, bo choć nie mamy wątpliwości, że oglądamy dramat najwyższej jakości, to jednak trochę zaczyna już nam brakować jakiejś wisienki na torcie. Zwłaszcza że poprzedni sezon zawierał takowych wisienek bardzo, bardzo dużo. Ten zaś wyraźnie zmierza w kierunku jakiegoś porządnego "bum", ale zawiera tyle różnych wątków, że trudno wyczuć, z której strony miałoby ono nadejść. Niektórzy widzowie zaczęli już nawet podejrzewać Henry'ego o bycie małym superszpiegiem, który za chwilę całkowicie odmieni losy tej gry.
Na pewno Henry, jego zdolności matematyczne i ewentualne skutki ich odkrycia to jedna z najbardziej niespodziewanych rzeczy w "The Americans". Historia Paige, która oczywiście dostarcza bardzo dużo emocji, toczy się od pewnego czasu bardziej przewidywalnym torem. Widzimy, ile ją to kosztuje, ale chyba nikt z nas nie spodziewa się w tym momencie większego zwrotu akcji z jej udziałem.
Skutki psychiczne tej nietypowej pracy to zresztą coś, co przewija się przez cały sezon i co "The Americans" pokazuje naprawdę dobrze – Philip zbliża się już do granicy wytrzymałości, a i Elizabeth zaczynają targać pewne wątpliwości. Zmęczony Gabriel wrócił do Moskwy, w międzyczasie oznajmiając, że Paige faktycznie nie powinna była zostać w to wciągnięta. Człowiekiem okazał się być nawet Tuan, który do tej pory głównie przerażał swoją bezwzględnością.
Świat wszystkich bohaterów wydaje się sypać, a oni sami błądzą, niepewni kierunku, w jakim powinni dalej zmierzać. I serial jak zwykle nie zawodzi jako ambitny dramat, które wie, jak tworzyć wiarygodne portrety psychologiczne swoich postaci. Tylko przydałoby się jeszcze jakieś większe "bum". [Marta Wawrzyn]
7. "Veep" (powrót na listę)
Czy istnieje życie po polityce? "Veep" sprawdził to na przykładzie Seliny Meyer (wspaniała jak zwykle Julia Louis-Dreyfus, która znów miała kilka okazji, by popisać się okolicznościowymi wiązankami) i jej ekipy, a rezultaty są śmieszno-straszne. Ci ludzie nie są już w stanie prowadzić normalnego życia, co na przestrzeni trzech pierwszych odcinków udowadniają nam na tysiąc różnych sposobów.
Choć 6. sezon na razie nie przebija jeszcze swojego poprzednika, trzeba przyznać, że komedia HBO trzyma się naprawdę mocno. Im bardziej żałośni są bohaterowie, tym śmieszniejszy, ostrzejszy i bardziej autentyczny jest "Veep". A teraz są żałośni jak nigdy wcześniej.
Zgodnie z tym, co mówili twórcy, serial nie zawiera żadnego komentarza na temat Donalda Trumpa ani konkretnych wydarzeń z amerykańskiej polityki. W tym świecie prezydentem jest ktoś zupełnie inny, a wyśmiewane są raczej pewne uniwersalne mechanizmy niż dający się rozpoznać ludzie zajmujący się polityką. W sposób totalnie cyniczny, nieoszczędzający nikogo i nieznający żadnych granic – spójrzcie choćby na odcinek dziejący się w Gruzji, w którym po równo oberwało się każdej ze stron. [Marta Wawrzyn]
6. "Better Call Saul" (powrót na listę)
Im dłużej oglądam "Better Call Saul", tym bardziej nie mogę wyjść z podziwu nad niesamowitą precyzją, z jaką Vince Gilligan i Peter Gould snują swoją opowieść. Słowa "snucie" użyłem tu nieprzypadkowo, bo nie ma w tej chwili serialu, który wymagałby od widzów większej cierpliwości, a jednocześnie tak bardzo fascynował swoim niespiesznym tempem.
3. sezon opowieści o przemianie Jimmy'ego McGilla w Saula Goodmana sprowadził drobiazgową obserwację i cierpliwe wyczekiwanie do rangi sztuki, racząc nas choćby takimi perełkami jak blisko półgodzinna, niemal pozbawiona słów sekwencja, w której Mike (Jonathan Banks) szuka nadajnika i wyprowadza w pole tropiących go przeciwników. Brzmi mało atrakcyjnie? Nie będę się sprzeczał, nie jest to serial dla każdego. Jednak ci z Was, którzy pokochali Gilliganowe tempo w zeszłych sezonach, tutaj zostaną tylko utwierdzeni w swoich uczuciach.
A przy okazji otrzymają kilka drobnych, ale znaczących dodatków, ot choćby pewnego, dobrze Wam znanego pana od kurczaków czy rozwijającą się batalię między braćmi McGillami. Czyżby były to znaki, że zbliżamy się do celu? Nie mam pojęcia, ale jestem pewien, że nie dotrzemy tam ani o sekundę za wcześnie. [Mateusz Piesowicz]
5. "Fargo" (powrót na listę)
Miało "Fargo" w kwietniu lekkiego pecha, bo najlepszy jak do tej pory odcinek nowego sezonu Hawleyowskiej antologii przypadł już na kolejny miesiąc (mam na myśli "The Law of Non-Contradiction"), ale jeśli te "słabsze" wystarczają na zajęcie 5. miejsca, to o czym my tu właściwie dyskutujemy? Zima w Minnesocie dopiero się rozkręca, ale już teraz widać wyraźne przesłanki, że będzie co najmniej równie mroźna jak maj w Polsce i znacznie bardziej krwawa.
Ci, którzy z przyjemnością oglądali poprzednie sezony, błyskawicznie poczują się tu jak w domu. Dostaliśmy bowiem kolejną napędzaną przypadkiem, szaloną historię, w której roi się od niecodziennych zdarzeń i jeszcze dziwniejszych bohaterów. Tych można wymieniać praktycznie w kolejności alfabetycznej, ale kilkoro już zdążyło mocniej wryć się w pamięć. Bo nie sposób przecież nie zakochać się od pierwszego wejrzenia w równie seksownej, co groźnej Nikki Swango (Mary Elizabeth Winstead), nie poczuć czystego zła emanującego z postaci niejakiego V.M. Vargi (David Thewlis) czy nie kibicować pani komisarz Glorii Burgle w nierównym starciu z nowoczesnymi technologiami.
A to rzecz jasna nie wszyscy, bo historia konfliktu między braćmi Emmitem i Rayem Stussy (w obydwu rolach Ewan McGregor), w której sporą rolę odgrywają pewne znaczki, dopiero zaczyna się komplikować i zbierać pierwsze z wielu potencjalnych ofiar. Noah Hawley wprawił swój kontrolowany chaos w ruch, a to oznacza tylko jedno – będzie się działo. [Mateusz Piesowicz]
4. "Dear White People" (nowość na liście)
Netfliksowy serial Justina Simiena, oparty na filmie pod tym samym tytułem, opowiada o grupce czarnoskórych studentów jednej z prestiżowych amerykańskich uczelni. Z jednej strony, to dzieciaki takie jak my, które imprezują, zawierają przyjaźnie, przeżywają mniej i bardziej poważne miłości, snują plany na przyszłość. Z drugiej strony, nie są w stanie uciec od tego, że wyróżniają się na uniwersytecie, gdzie niemal wszyscy dookoła są biali. Kiedy studentka drugiego roku, Samantha White (Logan Browning), zaczyna wyrażać swój gniew w programie radiowym noszącym prowokacyjną nazwę "Dear White People", na kampusie dochodzi do różnego rodzaju dyskusji, które będą mieć poważniejsze konsekwencje dla tych bohaterów.
"Dear White People" nie jest jednak nudną pogadanką. Nie jest też typową komedią, to raczej ostra satyra społeczna, która dostrzega i wyśmiewa dyskusje rzeczywiście toczące się w USA. Robi to bardzo inteligentnie, z dystansem do siebie i swoich bohaterów, którzy są przede wszystkim grupką młodych ludzi poszukujących swojej tożsamości, niekoniecznie rasowej. Bardzo łatwo w nich zobaczyć siebie i swoich znajomych – "Dear White People" świetnie rozumie, jak to jest mieć dwadzieścia lat, wielkie idee w głowie i plan, by zawojować świat, a przy okazji go zmienić.
"Dear White People" świetnie pasuje do Netfliksa jako kolejna komedia, która raczej nie trafi do każdego, ale z pewnością znajdzie swoją publikę. To też serial idealny do binge-watchingu – półgodzinne odcinki mijają w okamgnieniu, a po drodze można się i nieźle bawić, i to i owo zrozumieć. Zasłużone miejsce nr 4. [Marta Wawrzyn]
3. "Wielkie kłamstewka" (spadek z 2. miejsca)
Gdy serial, który w kwietniu miał tylko jeden odcinek, kończy na podium miesięcznego podsumowania, wiedz, że coś się dzieje. Konkretnie rzecz biorąc, dzieje się świetna telewizja, która tak mocno zapadła nam w pamięć, że nie wyparuje z niej jeszcze przez długie miesiące.
Trudno jednak, by było inaczej, bo finał "Wielkich kłamstewek" to istna kumulacja emocji, wątków i układających się w jedną całość ruchomych elementów. Tak satysfakcjonujące zakończenie, że z całą stanowczością stwierdzam, iż lepszego być nie mogło. A przecież i to, co działo się przed nim, było pierwszej klasy – mam tu na myśli zarówno cały sezon, jak i tylko finał, bo ten budował napięcie jak najlepszy thriller.
Było więc nerwowe wyczekiwanie, kilka momentów, w których wydawało się, że wybuch jest tuż, tuż, a wreszcie doszło do samej eksplozji, w której wzięła udział cała piątka kobiet, potwierdzając, że największą siłą serialu HBO były jego bohaterki. Madeline, Celeste, Jane, Renata i Bonnie to grupa, której długo nie zapomnimy i może wcale nie będziemy musieli. Jeśli efekt będzie podobny jak za pierwszym razem, to naprawdę nie widzę przeciwwskazań. [Mateusz Piesowicz]
2. "Opowieść podręcznej" (nowość na liście)
Serial platformy Hulu, który zrobił błyskawiczną karierę – i nie bez powodu. Po pierwsze, trafił idealnie w swój moment i wykorzystał na swoją korzyść nastroje społeczne, panujące nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Po drugie, to po prostu bardzo, bardzo dobra rzecz, która spokojnie mogłaby wygrać ten ranking, gdyby numer 1 nie był serialem bez mała wybitnym.
"Opowieść podręcznej" opowiada o mrocznym świecie z niedalekiej przyszłości, który zmaga się z plagą bezpłodności. Kobiety nie mają tutaj żadnych praw, nie są tak naprawdę nawet ludźmi. Odebrano im wszystko – pracę, rodziny, pieniądze, wszelką własność – a te, które są płodne, mają to szczęście, że mogą mieszkać z obcymi rodzinami i w zamian za dach nad głową być co miesiąc gwałcone w ramach świętej ceremonii. Prawdziwy koszmar, który ogląda się z największym trudem, zwłaszcza że główna bohaterka, Offred – czyli własność Freda – to kobieta taka jak my.
A jednak od serialu Hulu, opartego na kultowej książce Margaret Atwood, trudno jest oderwać wzrok. Wygląda inaczej niż wszystko, co widzieliście do tej pory, jest rewelacyjnie napisany i bezbłędnie zagrany. Grająca Offred Elisabeth Moss już może szykować się na galę rozdania Emmy, ale świetne są także panie mające trochę mniejsze role, jak Yvonne Strahovski, lodowata, ale i przeżywająca własne koszmary żona Freda, czy Alexis Bledel, serialowa Ofglen, lesbijka, której pozwolono żyć tylko dlatego, że może urodzić dziecko.
"Opowieść podręcznej" jest produkcją trudną w odbiorze, zostawiającą swój ślad i zdecydowanie nie nadającą się do oglądania w trybie maratonu. To serial, który ma moc i zdaje sobie z tego sprawę – ale nie przeszkadza mu to w bawieniu się popkulturą, co widać choćby w doborze muzyki. Warto go oglądać z tysiąca różnych powodów, z których najważniejszy jest jeden: tak autentycznego, paraliżującego koszmaru jeszcze w telewizji nie było. [Marta Wawrzyn]
1. "Pozostawieni" (powrót na listę)
Wystarczy powiedzieć, że "Pozostawieni" wygrali nasze zestawienie w cuglach, nie dając szans piekielnie mocnej przecież w tym miesiącu konkurencji, by zrozumieć, że mamy do czynienia z wyjątkowym serialem, który właśnie serwuje nam wręcz niesamowity finałowy sezon. W kwietniu widzieliśmy dopiero jego pierwsze trzy odsłony, ale to już dość, by mieć pewność, że Damon Lindelof i reszta przeszli samych siebie.
Nowi "Pozostawieni" w wielu miejscach przypominają swój poprzedni sezon, ale to, co wtedy było bardzo dobre, w tym wydaniu stało się wprost wyśmienite. Można się było spodziewać, że powrót do Jarden (i w inne miejsca) będzie w dużej mierze emocjonalny, ale nic nie mogło nas przygotować na to, jak celnie będą trafiać twórcy w każdym wątku, bez nawet drobnego wyjątku. Póki co skupiliśmy się na Kevinie, jego ojcu i Norze, jednak tak naprawdę wyróżnia się tu każdy, kto dostaje chociaż kilka chwil na ekranie.
Są w tym najprawdziwsze emocje, jest autentyczny ból, nawet jeśli czasem skrywany za grubą warstwą sarkazmu, jest też sporo humoru i dystansu wobec nawet najtrudniejszych spraw, którego "Pozostawionym" mogą pozazdrościć nie tylko serialowi konkurenci. A przede wszystkim jest tu nieokreślona magia, która nie pozwala oderwać wzroku od ekranu, choć tamtejszym wydarzeniom często daleko do jasności. Myślę, że to całkiem niezła definicja telewizyjnej wielkości. [Mateusz Piesowicz]