Nasze podsumowanie tygodnia – tym razem same hity!
Redakcja
30 kwietnia 2017, 20:03
"The Handmaid's Tale" (Fot. Hulu)
Ten tydzień to przede wszystkim jeden mocny debiut – "Opowieść podręcznej" udowodniła nam wszystkim, że Hulu też potrafi robić wielkie seriale. Poza tym doceniamy "Fargo", "Pozostawionych", "Dear White People" i nie tylko.
Ten tydzień to przede wszystkim jeden mocny debiut – "Opowieść podręcznej" udowodniła nam wszystkim, że Hulu też potrafi robić wielkie seriale. Poza tym doceniamy "Fargo", "Pozostawionych", "Dear White People" i nie tylko.
HIT TYGODNIA: Przypadki przeklętej Nory, czyli nieziemska Carrie Coon w "Pozostawionych"
Koniec świata już wkrótce, a ani my, ani tym bardziej bohaterowie "Pozostawionych" nie są bliżsi zrozumienia tego, czego właściwie należy się po nim spodziewać. Wręcz przeciwnie, im mniej czasu pozostaje do feralnej daty, tym bardziej wszyscy wydają się pogubieni, a co gorsza, dopada ich bolesna przeszłość.
Z całą pewnością tyczy się to Nory, której dwie twarze zobaczyliśmy w odcinku "Don't Be Ridiculous". Jedną, w pełni racjonalną i odpierającą wszelkie przejawy niezwykłości ścianą zdrowego rozsądku i jeszcze zdrowszego sarkazmu oraz drugą, ciągle zatopioną w bólu po stracie i chwytającą się kolejnej szansy na… Na co tak właściwie? Ponowne ujrzenie własnych dzieci? Prawdziwe szczęście? A może po prostu zakończenie tej udręki?
Bo co do tego, że Nora cierpi, nie może być najmniejszych wątpliwości, choć ona sama przed większością świata woli zachowywać pozory. W końcu kto jak kto, ale ta bohaterka na mechanizmach obronnych zna się świetnie, a czy ironiczne poczucie humoru i zapewnianie bliskich o własnym szczęściu różni się tak bardzo od twierdzenia, że twój mąż wcale nie spadł ze słupa, na którym spędził ostatnich kilka lat? Chyba nie i wydaje się, że właśnie Nora wie o tym najlepiej.
Nie śmiem jej jednak w żadnym stopniu osądzać, wszak nawet w takim serialu jak "Pozostawieni" trudno o bardziej poszkodowaną przez los postać. Jeśli więc ma "przeklęta Nora" szansę na chociaż odrobinę ulgi, to ja kibicuję jej z całego serca, nieważne, czy chodzi akurat o lot do Australii w pogoni za ułudą, czy zwykłe skakanie na trampolinie. Jeśli Carrie Coon nie zostanie należycie doceniona za tę rolę, to nie ma na tym świecie sprawiedliwości. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Opowieść podręcznej", czyli mocny debiut najważniejszego serialu roku
Oglądam seriale od dwudziestu kilku lat, ale czegoś tak mrożącego krew w żyłach jak pilot "Opowieści podręcznej" – antyutopijnej historii o świecie przyszłości, w którym kobiety nie mają wolności ani żadnych praw i są gwałcone w imię Boże – nie widziałam nigdy. A wiedzcie, że w wieku dziesięciu, jedenastu lat poznałam Boba z "Twin Peaks". Mateusz pisał w swojej recenzji o "koszmarze tak paraliżującym, że nie można się z niego obudzić". A ja mogę się tylko pod tym podpisać: to horror, który porusza we mnie każdą strunę, bo jest autentyczny, przejmująco prawdziwy i pokazany z perspektywy osoby, która mogłaby być mną.
"Opowieści podręcznej" nie da się analizować w oderwaniu od jej politycznego kontekstu – nie bójmy się mówić, że to jest i feministyczny manifest, i przerażające ostrzeżenie, i serial, który idealnie trafił w swój czas. Czas konserwatywnej kontrrewolucji i związanego z nią braku szacunku dla praw kobiet, mniejszości seksualnych i każdego, kto ma odwagę manifestować swoją odmienność. Dlatego to najważniejszy serial 2017 roku.
Ale nawet jeśli odłożymy politykę na bok – choć w tym przypadku to naprawdę trudne – otrzymujemy coś wielkiego i niezwykłego. Serial tak rewelacyjnie napisany i zagrany, że nie da się oderwać oczu od ekranu, nawet kiedy naprawdę już trudno znieść to stężenie koszmarów. Serial przedstawiający dopracowany w każdym szczególe świat i mający na siebie pomysł pod każdym względem, również wizualnym. Serial, który prawdopodobnie przyniesie zasłużoną nagrodę Emmy Elisabeth Moss, i przekona nas wszystkich, że tak, Alexis Bledel jest świetną aktorką, tylko do tej pory nie dostała jeszcze naprawdę dobrej roli.
Zadziwia mnie w "Opowieści podręcznej" wszystko, poczynając od ładunku emocjonalnego zawartego w na pozór zupełnie zwyczajnych scenach, a skończywszy na tym, jak dobrze wpasowano w ten absolutny horror nutkę wisielczego humoru, która pojawia się w kolejnych odcinkach. Pierwsze trzy odcinki zrobiły na mnie piorunujące wrażenie i jeśli tak dalej pójdzie, nic nie odbierze produkcji Hulu tytułu mojego Serialu Roku. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Chłopaki z "Doliny Krzemowej" znów próbują podbić świat
Widzieliśmy to już – kolejny genialny pomysł, kolejne przeszkody w osiągnięciu celu i mnóstwo nieprzewidzianych okoliczności po drodze. 4. sezon "Doliny Krzemowej" w gruncie rzeczy powtarza dobrze znany schemat, ale coś jednak w serialu HBO się zmieniło. Tym razem bowiem wspólny front ustąpił podziałom i wyraźnie różnym aspiracjom.
O ile większość bohaterów trzyma się tego, co udało się wywalczyć ostatnio, a więc rozwija aplikację do wideoczatu, szukając inwestora gotowego włożyć w nią poważne pieniądze, ktoś ma nieco inne plany. Tym kimś jest Richard, któremu zdroworozsądkowe rozwiązanie zdecydowanie nie wystarcza – nie, jeśli na horyzoncie majaczy coś kryjącego się pod równie enigmatyczną, co kuszącą nazwą "nowego internetu".
Rozłam w grupie jest więc nieuchronny i całkiem racjonalny. Choć na pewno nie zgodziłby się z tym Jared, którego mina zbitego psa znów sprawia, że serce się kruszy. Ale zapominając o nim, trudno znaleźć w takim rozwiązaniu słabe punkty. Nowa dynamika w serialu się przyda, szansa na rozwój poszczególnych bohaterów jest większa niż zwykle, a przy tym wszystkim nie straciła "Dolina Krzemowa" niczego ze swojego specyficznego humoru. Punkt wyjścia do nowego sezonu można uznać za bardzo obiecujący. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Chaos nabiera rozpędu w "Fargo"
Do eskalacji wydarzeń w 3. sezonie "Fargo" wciąż jeszcze daleko, ale sposób, w jaki Noah Hawley buduje napięcie, robi wrażenie. "The Principle of Restricted Choice" to kolejna świetna godzina telewizji wypełniona chaosem, dziwnymi pomysłami i ludzkimi emocjami dosłownie buzującymi w spokojnej, łagodnej Minnesocie – miejscu, w którym nie bez powodu zakochał się pewien barwny krasomówca z zepsutymi zębami.
Patrząc na te wszystkie cuda, trudno się zdecydować, co docenić najpierw. Szybką akcję Vargi, którego czyny są równie przerażające, co nonszalancja, z jaką się na nie zdobywa? Ewana McGregora rozmawiającego od serca z drugim Ewanem McGregorem? Nikki, która dokonała krwawej zemsty, wychodząc z błędnego założenia, że rozmowa dwóch braci na ławce służy jedynie odciągnięciu uwagi od poszukiwań znaczka? Był jeszcze Sy, który pokazał, że jest gotów wiele zrobić dla Emmita. I znów było widać jak na dłoni, z jaką łatwością bzdurne nieporozumienia i zwykłe braki komunikacyjne potrafią doprowadzić do tragedii.
Począwszy od zabawy świątecznym nastrojem, przez czarny humor, aż po kilka absurdalnych wyborów muzycznych – to był świetny odcinek pod każdym względem. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: To nie jest kraina dla starych aktorek – mówi gorzki finał "Konfliktu: Bette i Joan"
Jeśli zdołaliście się w trakcie ostatnich tygodni przywiązać do Joan Crawford i Bette Davis z serialu Ryana Murphy'ego, to ostatnia godzina z nimi spędzona nie mogła należeć do szczególnie przyjemnych. Jednak nie dlatego, że odstawała jakościowo od reszty sezonu, wręcz przeciwnie. Twórca po prostu nie miał litości dla swoich bohaterek, fundując im koniec tak gorzki, że chciało się zapłakać nad ich losem.
Tyczy się to zwłaszcza Joan Crawford, którą poznaliśmy jako znacznie bardziej wrażliwą i mniej odporną na przeciwności losu niż zmagająca się z nimi od początku kariery Bette Davis. Przedstawione tu ostatnie lata gwiazdy to ciąg fatalnych decyzji (poznajcie niejakiego "Troga") i stopniowe popadanie w totalne zapomnienie czy nawet szaleństwo. Trudno było się tym nie przejąć, nawet mając w pamięci jej niezbyt przyjazne, pełne małostkowej zawiści oblicze, jakie oglądaliśmy wcześniej. Taka Joan to efekt kreacji, którą bohaterka tworzyła przez lata na potrzeby własnego wizerunku – wizerunku, spod którego nie dało się już dostrzec prawdziwej kobiety i którego ostatecznie została ofiarą.
Czy w takim razie czyni to z Bette Davis zwyciężczynię tytułowego "Konfliktu"? W żadnym wypadku, bo jak opowiedział nam to Murphy (w swoim mało subtelnym, ale bardzo tu pasującym stylu), to starcie to obopólna porażka. Historia kobiet, które zostały ikonami, ale poświęciły za to prawdopodobnie coś znacznie ważniejszego. Niestety, ale odpowiedzi na pytanie, czy czegokolwiek żałowały, już nigdy nie poznamy. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Dear White People", czyli celna satyra Netfliksa
Świetna netfliksowa produkcja, która jeszcze przed premierą zdążyła wzbudzić kontrowersje. Co z jednej strony budzi moje autentyczne zdumienie, a z drugiej – przekonuje, jak bardzo jest potrzebna. Jeśli bowiem ktoś uważa, że czarnoskóra dziewczyna krzycząca głośno, iż smarowanie sobie twarzy przez białych ludzi pastą do butów na bale przebierańców jest nie fair, to rasistka, to znaczy, że nasz świat oszalał. Że jako społeczeństwo jesteśmy bandą baranów, którzy nie potrafią dostrzec wiele więcej, niż czubek własnego nosa.
Bo "Dear White People" nie jest ani serialem rasistowskim, ani nawet takim, który politykę stawia na pierwszym miejscu. To opowieść o poszukiwaniu wszelkiego rodzaju tożsamości przez dwudziestoletnich studentów. Tak, to prawda, że są oni Afroamerykanami i że rasa w jakiś sposób ich definiuje. Ale jeszcze bardziej definiują ich miłości, przyjaźnie, rzeczy, w które wierzą, i rzeczy, których pragną od życia.
Fantastycznej ekipie młodych aktorów przewodzi Logan Browning, która wciela się w Samanthę White, autorkę prowokującego programu radiowego. Ale znajdziecie w tej grupie bardzo różne osoby, w tym takie, które są dokładnie takie jak Wy w ich wieku. Serial Netfliksa ma do swoich bohaterów dużo dystansu, będąc w tym samym stopniu satyrą na poprawność polityczną, jak i jej brak. Celne, ostre teksty, dające się lubić postacie i wciągająca fabuła to główne powody, dla których 1. sezon "Dear White People" ogląda się jednym tchem. Mam nadzieję, że Netflix nie zwróci uwagi na niskie oceny od części publiczności i po prostu będzie dalej robił swoje. Bo w tym przypadku nie tylko warto, ale wręcz trzeba. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Pomarańczowy kombinezon i czerwone buty – "Better Call Saul" nadal kusi obietnicami
Z przedsezonowych zapowiedzi wiedzieliśmy, że Jimmy McGill trafi wkrótce za kratki i choć pobyt okazał się dość krótki (przynajmniej na razie), jego okoliczności dostarczyły sporo atrakcji. Oczywiście nie dla na naszego bohatera, bo ten w bolesny sposób uświadomił sobie, jak łatwo wpadł w zastawioną przez Chucka pułapkę i musiał przełknąć solidnych rozmiarów gorzką pigułkę. Ale spokojnie, Jimmy wkrótce się odegra, czyż nie?
Wcale nie byłbym tego taki pewien, choć oczywiście końcowy sojusz z Kim zapewniającą mu swoje pełne wsparcie może być dobrą wróżbą. Czuć jednak w powietrzu smród zbliżającej się tragedii – pytanie tylko, na czym będzie ona polegać? Totalna porażka, gorzkie zwycięstwo, przypadkowe ofiary? Niewiadomych i możliwych scenariuszy jest tu naprawdę sporo, a twórcy serialu w swoim stylu nie są zbyt chętni do udzielania nam wskazówek.
Mogę jednak po raz kolejny z pełnym przekonaniem zapewnić, że cierpliwość się opłaci. Skąd ta pewność? Spójrzcie po prostu na wątek Mike'a w tym odcinku – metodyczne i spokojne działanie znów przyniosło pożytek, a sposób, w jaki spięto nam odcinek na pozór nieznaczącym widokiem butów zawieszonych na linii energetycznej, udowadnia, że w "Better Call Saul" nie ma przypadkowych scen. Przypatrzcie się uważnie, tam naprawdę powiedziano więcej, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać (jeśli nie wiecie, gdzie szukać, spójrzcie na oznaczenia ciężarówek). Kuszą nas twórcy zapowiedziami i stopniowym wypełnianiem scenariuszowych luk bez litości, a ja uwielbiam ich za to coraz bardziej. [Mateusz Piesowicz]