Zabierz mamę do pracy. Recenzujemy "Great News" – nową komedię NBC w stylu "30 Rock"
Marta Wawrzyn
28 kwietnia 2017, 20:00
"Great News" (Fot. NBC)
"Great News" mogłoby stać się godnym następcą "30 Rock", gdyby tylko dostało szansę się rozwinąć. Niestety, raczej przejdzie przez ramówkę NBC niezauważone.
"Great News" mogłoby stać się godnym następcą "30 Rock", gdyby tylko dostało szansę się rozwinąć. Niestety, raczej przejdzie przez ramówkę NBC niezauważone.
"Great News" to nowy sitcom telewizji NBC, którego twórczynią jest Tracey Wigfield, zdobywczyni nagrody Emmy za scenariusz do "30 Rock". To samo w sobie jest już wystarczającym powodem, aby na serial zwrócić uwagę, a jeśli dodamy do tego Tinę Fey i Roberta Carlocka wśród producentów wykonawczych, mamy prawdopodobnie projekt, który dla dobra nas wszystkich powinien był uratować Netflix. W NBC czeka go w najlepszym razie taki los jak "Trial & Error" – króciutki sezon zostanie pokazany w kilka tygodni (po dwa odcinki tygodniowo), a potem słuch o tej produkcji zaginie.
I będzie mi trochę szkoda, bo już dwa pierwsze odcinki "Great News" wystarczyły, aby przekonać się, że twórcy wiedzą, co robią. Oczywiście, na początek trzeba zaakceptować fakt, że jest w tym pewna wtórność. Czyli znów mamy kulisy programu telewizyjnego, zabieganą producentkę, której nikt nie docenia, muzykę podkreślającą tę bieganinę i oczywiście bardzo szybkie rzucanie żartami – dokładnie tak jak w "30 Rock". Podstawowa różnica jest taka, że tutaj w centrum wszystkiego znajduje się relacja próbującej przebić się w telewizji córki z matką, która pewnego dnia pojawia się w jej pracy i oznajmia, że teraz będzie tam stażystką.
Briga Heelan jako Katie, czyli córka, i Andrea Martin w roli jej matki, Carol, są sercem, duszą i głównym źródłem komizmu w "Great News". Obie panie robią wszystko, by uwiarygodnić tę mocno przerysowaną, typowo sitcomową relację – i choć nie każda scena wypada tak samo perfekcyjnie, nie można oprzeć się wrażeniu, że po kilku odcinkach wszystko będzie tutaj grać jak w zegarku. To dzięki nim serial, który bardzo dużo czerpie ze schematów znanych z małego i dużego ekranu – ot, choćby z filmów o Bridget Jones – ma własne ja, świetną energię i mnóstwo humoru sytuacyjnego, który nie trafia w próżnię.
Ducha "30 Rock" widać tu dosłownie w każdej scenie, ale to nie jest tak, że Tracey Wigfield kopiuje swoją dawną szefową, Tinę Fey. Nie, ona ten styl przejmuje trochę na takiej zasadzie, jak Noah Hawley przejął styl Coenów w "Fargo", i od początku udowadnia, że potrafi pisać zarówno interesujące charaktery, jak i żarty na niezłym poziomie.
Niemal wszystko w dwóch pierwszych odcinkach "Great News" kręci się wokół matki i córki, które związane są ze sobą mocniej, niż chcą przyznać. Katie na początku reaguje dokładnie tak, jak każda z nas zareagowałaby w takiej sytuacji – robi, co może, aby odzyskać wolność w pracy. Szybko jednak się okazuje, że to wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane i że obie panie w tym momencie potrzebują siebie nawzajem. Nieważne, jak wkurzające wydaje się spotykanie codziennie matki w pracy.
Choć sama sytuacja może wyglądać na lekko wydumaną – znacie jakieś matki, które idą na staż do telewizji, gdzie pracują ich córki? – emocje przeżywane przez te kobiety wypadają zaskakująco wiarygodnie, zamykając się przy tym w ramach sitcomu zrobionego dla mainstreamowej publiki. Briga Heelan i Andrea Martin ze swobodą zmieniają ton i miksują tysiąc różnych emocji, wydobywając z relacji swoich bohaterek zarówno to, co bywa w niej irytujące, jak i niesamowite ciepło dosłownie bijące z ich więzi. Wiele telewizyjnych matek i córek może im pozazdrościć ekranowej chemii.
Nic złego nie da się też powiedzieć o pozostałych bohaterach. John Michael Higgins i Nicole Richie grają dobraną na zasadzie totalnego przeciwieństwa parę prowadzących program newsowy, którego jedną z producentek jest Katie. Adam Campbell wciela się w Grega, szefa Katie i faceta, z którym zapewne prędzej czy później będzie chciała się związać. W całej tej ekipie nie brakuje chemii, newsroom dosłownie tryska energią, a najbardziej banalne schematy – jak to, że prezenter starszej daty nie rozumie kompletnie nic z tego, co do niego mówi jego koleżanka, przedstawicielka pokolenia milennialsów i godna następczyni Jenny Maroney – nabierają na ekranie życia.
Choć po dwóch odcinkach "Great News" to raczej serial z potencjałem, niż coś, co koniecznie trzeba oglądać, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby ta ekipa dostałaby szansę, mogłaby zamienić ten wdzięczny bałagan w komediowe złoto. Niestety, stacja, która wypromowała takie perełki jak "30 Rock", "Parks and Recreation" czy ostatnio "The Good Place", ewidentnie nie chce inwestować w kolejny inteligentny sitcom. Ani premiera pod koniec kwietnia, ani fakt, że dziesięć odcinków zostanie pokazanych na przestrzeni pięciu tygodni, nie wróżą dobrze.
"Great News" to już na dzień dobry serial skasowany – czy raczej taki, który uratować może tylko cud. Albo Netflix, który wcześniej przejął od NBC "Unbreakable Kimmy Schmidt" i na przestrzeni dwóch sezonów rozwinął ją w jedną z najlepszych obecnie komedii.