W pogoni za marzeniami. Recenzja 4. sezonu "Doliny Krzemowej"
Mateusz Piesowicz
24 kwietnia 2017, 20:42
"Dolina Krzemowa" (Fot. HBO)
Cel na nowy sezon "Doliny Krzemowej" był jasny – wykonać krok do przodu, ale pozostać tym samym serialem co zawsze. Wygląda na to, że udało się go wykonać w stu procentach. Spoilery.
Cel na nowy sezon "Doliny Krzemowej" był jasny – wykonać krok do przodu, ale pozostać tym samym serialem co zawsze. Wygląda na to, że udało się go wykonać w stu procentach. Spoilery.
Jak może pamiętacie, poprzedni sezon serialu Mike'a Judge'a jego bohaterowie kończyli w całkiem niezłych nastrojach. Może nie udało się im jeszcze podbić świata (a właściwie to cudem uniknęli koszmarnej porażki), ale przynajmniej mieli swój los nareszcie we własnych rękach – w takich okolicznościach powinno być łatwiej pokonywać nawet największe przeciwności losu, czyż nie? Teoretycznie tak, ale jak przekonują się Richard i reszta, gdy spotykamy ich ponownie, rzeczywistość potrafi mocno dać w kość.
Niełatwa dola początkujących miliarderów to spory, ale jak się wkrótce okaże, nie jedyny problem bohaterów. Co może być większym kłopotem niż brak funduszy na rozwój aplikacji do wideo czatu, która okazuje się całkiem nieźle sobie radzić? Pomyślmy, może fakt, że założyciel Pied Piper wcale nie ma ochoty się nią zajmować? Ambicje Richarda (Thomas Middleditch) sięgają bowiem znacznie dalej niż sprawnie funkcjonująca firma, co jednak nie do końca odpowiada jego współpracownikom, którym przyświeca znacznie bardziej prozaiczny cel. A i fakt, że założyciel Pied Piper stał się w technologicznym świecie swego rodzaju persona non grata, sprawy nie ułatwia.
Widać więc na pierwszy rzut oka, że ten, wyraźnie zarysowany konflikt będzie napędzał "Dolinę Krzemową" na początku 4. sezonu (widzieliśmy już trzy odcinki, premiera pierwszego w HBO dziś o 21:10). Ale spokojnie, obędzie się bez rozrywania szat, w końcu, jak zostało już powiedziane, to nadal ten sam serial, operujący przede wszystkim wysokiej jakości humorem, więc twórcy ani myślą o nagłej zmianie klimatu.
Zmian jest jednak całkiem sporo, na czele z tą, którą przynosi już premierowy odcinek, a więc oddzielenie Richarda i reszty zespołu. No, przynajmniej w pewnym stopniu, bo cały dramat rozgrywa się w bardzo typowy dla serialu sposób, jest więc raczej niezręcznie niż emocjonalnie, a po wszystkim panowie rozchodzą się do swoich pokojów. Żal tylko Jareda (Zach Woods), który otrzymuje kolejny cios od życia i chyba nawet umiejętność robienia manicure tym razem mu nie pomoże.
Poza zranionymi uczuciami trudno jednak dostrzegać szczególne minusy takiego rozwiązania. Na ten moment wydaje się ono wprost idealne i dla bohaterów, którym przyda się odrobina dystansu wobec siebie nawzajem, i dla nas, bo stwarza to okazję dla rozwoju charakterów i scenariusza w dotąd nieznanych kierunkach. Spójrzmy choćby na Dinesha (Kumail Nanjiani), który do tej pory służył raczej tylko za idealne komediowe tło w duecie z Gilfoylem (Martin Starr). Tutaj wybija się na pierwszy plan, a zapewniam, że najlepsze dopiero przed nami. Podobnie rzecz się ma z Erlichem (T.J. Miller) czy nawet Big Headem (Josh Brener) i Monicą (Amanda Crew). "Dolina Krzemowa" wydaje się nie zaniedbywać żadnego ze swoich bohaterów, każdemu dając choćby kawałek tortu.
Największy trafia jednak oczywiście do Richarda, którego proces budowy "nowego internetu" nie zapowiada się na drogę usłaną różami i znając ten serial, czeka naszego bohatera niejedna klęska. Na tę chwilę wypada jednak być pełnym nadziei – wszak odkrycie, że nawet najpiękniejsza kobieta nie da ci szczęścia, gdy wolisz facetów, jest już połową sukcesu. Naprawdę ciekawie robi się jednak, gdy zaczniemy bliżej przyglądać się motywacjom głównego bohatera. Z jednej strony mamy wszak wspominany już idealizm każący sięgać dalej niż inni, ale z drugiej… czy to aby nie jest nuta egoizmu? Delikatne, ale wyraźne ukłucie zazdrości, że to ty napisałeś genialny algorytm, ale ktoś inny wpadł na lepszy pomysł, jak go wykorzystać? Za wcześnie jeszcze, by o tym mówić (poza tym, co innego prowadzi do ogromnego sukcesu, jak nie wielkie ego?), ale sama ewentualność, że zawziętość bohatera wcale nie musi prowadzić do sukcesu i dostrzeganie jego wad, to znacznie więcej niż oferuje zwykle banalna, komediowa konkurencja.
A trzeba pamiętać, że choć Richard jest w centrum uwagi, nie traci na tym spójność całej historii. Bo "Dolina Krzemowa" to nadal istna kopalnia świetnych scenariuszowych pomysłów. Pod tym względem nie zmienił się więc serial ani trochę, nadal rzucając swoim bohaterom mnóstwo kłód pod nogi i każąc im się męczyć z potwornymi trudnościami właśnie wtedy, gdy wydaje się, że wszystko zmierza we właściwym kierunku. Ten jest jednak na razie nie do ustalenia, ale mogę zdradzić tyle, że niektórzy tutaj podążą naprawdę mrocznymi ścieżkami (i nie, nie mam na myśli Gilfoyle'a i jego satanistycznych zapędów).
Póki co istotny jest fakt, że udało się twórcom praktycznie zachować bardzo dobrze funkcjonującą strukturę serialu (z Richardem pośrodku), ale jej poszczególne elementy zyskały nową dynamikę. Niewiele jest produkcji, zwłaszcza komediowych, które na dłuższą metę byłyby w stanie rozsądnie rozwijać swoich bohaterów, nie umieszczając ich w trybach w gatunkowych schematów. "Dolina Krzemowa" robi nie tylko to, pozwalając nam odkryć, że za zwykłymi "rozśmieszaczami" kryją się ludzie z własnymi planami i ambicjami, ale także unikając poczucia fabularnego déjà vu. Tu naprawdę nikt nie stoi w miejscu, a kolejne wzloty i upadki wyraźnie czemuś służą i absolutnie nie trafiają w próżnię. Weźmy Monicę, której decyzje doprowadziły do biura w bliskim sąsiedztwie pisuarów, czy Erlicha nadal próbującego się wybić na czyichś plecach, ale i bogatszego o kilka przykrych doświadczeń.
Celowo wskazuję akurat na te postaci, by łatwiej było dostrzec, że scenarzyści, choć koncentrują się rzecz jasna na Richardzie, w żadnym stopniu nie zapominają o reszcie, tworząc sieć precyzyjnych powiązań, które z pewnością ułożą się w skomplikowaną historię. Nie wątpię, że jej śledzenie będzie satysfakcjonujące, co widać już po pierwszym odcinku, a przy tym zapewni mnóstwo humoru, czasem abstrakcyjnego (prym wiedzie tu wątek Gavina Belsona i Jacka Barkera), a czasem szalenie trafnie opisującego rzeczywistość technologicznych bogów i aspirujących do tego miana. Nie ma w tym ani grama przypadku, że już czwarty rok z rzędu mówimy o "Dolinie Krzemowej" jako jednej z lepszych serialowych komedii – a najbardziej imponujący jest tu fakt, że to ciągle żywy organizm, którego kierunku rozwoju nie sposób przewidzieć. Każdej komedii wypada życzyć takiej formy.