Zima znów jest krwawa. Recenzujemy premierę 3. sezonu "Fargo"
Mateusz Piesowicz
20 kwietnia 2017, 20:02
"Fargo" (Fot. FX)
Im lepszy jesteś w tym, co robisz, tym wyżej zawieszają ci poprzeczkę. Wie coś o tym Noah Hawley, który próbuje kontynuować pasmo serialowych triumfów z 3. sezonem "Fargo". Skutecznie? Uwaga na spoilery.
Im lepszy jesteś w tym, co robisz, tym wyżej zawieszają ci poprzeczkę. Wie coś o tym Noah Hawley, który próbuje kontynuować pasmo serialowych triumfów z 3. sezonem "Fargo". Skutecznie? Uwaga na spoilery.
Świetny 1. sezon serialowej wersji słynnego filmu braci Coen, jeszcze lepszy, niemal doskonały sezon 2 i wreszcie "Legion", którym dopiero niedawno przestaliśmy się zachwycać. Takie CV sprawia, że z automatu wymaga się od ciebie znacznie więcej, niż od zwykłego śmiertelnika, jednocześnie wypatrując każdego, nawet najdrobniejszego potknięcia. Jeden odcinek to oczywiście za mało, by stwierdzić, że nowa odsłona "Fargo" co najmniej dorówna poprzednim dokonaniom swojego twórcy, ale nic nie wskazuje na to, by miało być inaczej.
Bo dominującym uczuciem po seansie "The Law of Vacant Places" było u mnie przekonanie, że Noah Hawley opanował już opowiadanie swoich niecodziennych historii do takiej perfekcji, że nawet od niechcenia jest w stanie zrobić coś, czym porwie nas bez reszty. I właśnie tak, od niechcenia, wydaje się być zrobiony 3. sezon "Fargo", ale to oczywiście tylko pozory. Znający poprzednie odsłony serialu szybko wyczują, że za na pierwszy rzut oka absurdalną i pozbawioną jakiegokolwiek znaczenia historią kryje się coś więcej. Karty będą jednak odkrywane stopniowo, choć co poniektórych tropów można się już domyślać.
O tym jednak za chwilę, bo zacząć trzeba od… Berlina Wschodniego. Bo przecież to perfekcyjnie logiczne, że historię rozgrywającą się w Minnesocie w 2010 roku rozpoczynamy od wizyty w stolicy NRD ponad 20 lat wcześniej. A dokładnie rzecz biorąc, w tamtejszym komisariacie, gdzie zupełnie przeciętny, niemiecki obywatel Jakob Ungerleider wpadł w wielkie tarapaty, ponieważ państwo twierdzi, że tak naprawdę jest Ukraińcem, nazywa się Yuri Gurka i właśnie udusił swoją dziewczynę. No a wiadomo, że jak państwo tak twierdzi, to nie ma zmiłuj. W końcu nie interesują nas jakieś opowieści, a tylko i wyłącznie prawda.
Prolog do właściwej opowieści wydaje się całkiem oderwany od rzeczywistości, ale oczywiście taki nie jest. Nie chodzi jednak o to, że scenariusz w magiczny sposób połączy ze sobą odległe czasowo i geograficznie historie – byłbym bardzo zdziwiony, gdybyśmy mieli się ponownie udać do NRD. Znaczenie ma tu tylko i wyłącznie absurdalny ton niemieckiej sekwencji podkreślający jedyny w swoim rodzaju klimat "Fargo". Nieprzypadkowo przecież pozbawiony logiki wywód komunistycznego funkcjonariusza poprzedza dobrze znane informacje o "prawdziwej historii". Hawley bawi się z nami od samego początku, a im dalej w odcinek, tym większą ma z tego uciechę.
Podobnie zresztą jak widzowie, bo w nową historię wsiąka się bez trudu. "Fargo" oferuje bowiem to, co ma najlepszego – gromadę oryginałów (o cudownych nazwiskach), przypadek poruszający lawinę zdarzeń i powoli rozpętujący się chaos ogarniający zaśnieżoną, prowincjonalną Minnesotę. Tam właśnie spotykamy głównych bohaterów, czyli w pierwszej kolejności braci Stussych. Choć obydwu gra Ewan McGregor, Emmit i Ray nie mogliby się od siebie bardziej różnić. Jak to jednak w "Fargo" bywa, o wszystkim zdecydowało zrządzenie losu. Przypadek, który sprawił, że po śmierci ich ojca pierwszy z braci otrzymał jego kolekcję znaczków, a drugi piękną Corvette. Los bywa przewrotny, więc znaczki okazały się warte fortunę, a samochód to rozlatujący się wrak.
Nic więc dziwnego, że Ray, ledwie wiążący koniec z końcem kurator sądowy, z zazdrością spogląda na Emmita, znanego jako "parkingowy król Minnesoty", którego obwinia o swoje niepowodzenia. Opozycja między braćmi jest zresztą wyraźnie podkreślana na każdym kroku – począwszy od fizjonomii (spore brzuszysko i jeszcze większa łysina Raya naprzeciwko porządnego wyglądu i bujnych loczków Emmita), a skończywszy na życiu prywatnym. Szczęśliwa rodzina i dobrze funkcjonujący (przynajmniej na pierwszy rzut oka) biznes trudno wszak porównywać z marną robotą, ciągłymi pożyczkami i narzeczoną, która jest jednocześnie objęta twoim dozorem kuratorskim. Nikki Swango (Mary Elizabeth Winstead), bo o niej właśnie mowa, to zresztą kolejna z tutejszych barwnych postaci. Uwodzicielska, pewna siebie i obdarzona wielką pasją do brydża. I jak tu się dziwić Rayowi, że owinęła go sobie wokół palca?
Zwłaszcza że bohater to raczej niezaliczający się do grona najbystrzejszych (rejestracja "Ace-Hole" na jego samochodzie mówi wszystko) i łatwo dający się ponieść emocjom. One każą mu wymyślić "genialny" plan obrabowania własnego brata i jeszcze lepszy pomysł zaangażowania do tego kolejnego ze swoich podopiecznych. Potem jeszcze tylko krótka, poglądowa lekcja pod tytułem "Dlaczego nie należy palić trawki w czasie jazdy" i oto mamy nowe "Fargo" w całej okazałości. No, prawie całej, bo jak wiadomo, jeden incydent prowadzi tu do drugiego, a Emmita Stussy z Eden Prairie łatwo pomylić z Ennisem Stussy z Eden Valley. Zdarza się najlepszym.
Bez wchodzenia w szczegóły nadmienię tylko, że drugi z wymienionych jest powiązany z kolejną istotną postacią, czyli niejaką Glorią Burgle (Carrie Coon, która występując i tu, i w "Pozostawionych", rozbija serialowy bank). Ta jest miejscową policjantką i jeszcze nie ma pojęcia, że właśnie wplątała się w sporych rozmiarów bagno obejmujące precyzyjne zabójstwa za pomocą klimatyzatora oraz gangsterów o zepsutych zębach i dziwnym akcencie.
Jest więc dokładnie tak samo abstrakcyjnie jak w poprzednich sezonach, znajome jest także poczucie nadciągającej wielkimi krokami i niedającej się w żaden sposób zatrzymać katastrofy. I choć bawiłem się przy tej premierze świetnie, to nie chce dać mi spokoju towarzyszące temu wrażenie pewnej powtarzalności. Daleki jestem od przesądzania, czy to wada, tym bardziej że na początku 2. sezonu też miałem podobne odczucie, ale nie trzeba wcale szukać zbyt daleko, by dopatrzeć się wyraźnych podobieństw między poszczególnymi odsłonami Hawleyowskiej historii. Spójrzmy choćby na bohaterów. Bracia Stussy noszą w sobie przecież cechy Lestera Nygaarda, Nikki pod pewnymi względami przypomina Peggy Blumquist, a Gloria to wypisz, wymaluj Molly lub Lou Solverson.
Czy coś z tego wynika? Absolutnie nie. Hawley udowodnił już nieraz, że pomysłów mu nie brak i nie ma potrzeby martwić się, że nagle zacznie się powtarzać. Spodziewam się więc, że prędzej czy później nas zaskoczy, a oczekiwanie na ten moment z pewnością nie będzie się dłużyło. Bo "Fargo" oferuje dość atrakcji, by godzina w jego towarzystwie minęła nie wiadomo gdzie. Już nad samą obsadą i sposobem, w jaki poszczególni wykonawcy bawią się swoimi rolami, mógłbym się rozpływać przez kilka dobrych chwil. McGregor bryluje na ekranie w podwójnej roli, show kradnie mu obdarzona niezwykłą energią Winstead, w której zakochałem się praktycznie od pierwszego wejrzenia (seksowna akcja z klimatyzatorem tylko te uczucia pogłębiła), błyskotliwe, choć krótkie występy zaliczają też Michael Stuhlbarg, David Thewlis czy Scoot McNairy.
Dodajmy do tego niezwykłą wyobraźnię twórcy (Hawley osobiście napisał i wyreżyserował premierowy odcinek), która może nie szaleje aż tak, jak w "Legionie", ale i tak zapewnia nam audiowizualną ucztę z kilkoma mocnymi punktami programu. Wspomnę choćby start z ogromnym zbliżeniem na mikrofon czy efektowne jazdy kamery, czasem odwracającej obraz do góry nogami, a innym razem wirującej jak szalona między oknem a chodnikiem. Tak, montaż z moczem w roli głównej też pamiętam, po prostu nie wiem, co o nim sądzić. Cóż, z pewnością nikt wcześniej na to nie wpadł.
Pewne jest więc, że nie da się z 3. sezonem "Fargo" nudzić, a zapewne z każdym kolejnym seansem odcinka (bo na jednym obejrzeniu się nie skończy) będę nim jeszcze bardziej oczarowany. Na werdykt, czy to historia słabsza od poprzednich, czy wręcz przeciwnie, trzeba jednak poczekać – ważne, że to czekanie zapowiada się na dziesięć fantastycznych tygodni. A najlepsze jest w tym wszystkim to, że możemy się serialem cieszyć równocześnie z Amerykanami, bo ShowMax pokazuje nowe odcinki co tydzień (premiera jest już oczywiście dostępna w serwisie), niedługo po ich premierze za oceanem. Nic, tylko oglądać.