Uwierzcie w koniec. Recenzujemy finałowy sezon "Pozostawionych"
Mateusz Piesowicz
16 kwietnia 2017, 21:00
"Pozostawieni" (Fot. HBO)
Każdy potrzebuje zakończenia, najlepiej satysfakcjonującego. Nie wiem, czy mogą na takie liczyć bohaterowie "Pozostawionych", ale widzom serial oferuje finałowy sezon, który powinien zadowolić każdego.
Każdy potrzebuje zakończenia, najlepiej satysfakcjonującego. Nie wiem, czy mogą na takie liczyć bohaterowie "Pozostawionych", ale widzom serial oferuje finałowy sezon, który powinien zadowolić każdego.
Tego, że 3. sezon serialu HBO będzie wyjątkowy, spodziewaliśmy się już od jakiegoś czasu. Wręcz perfekcyjny zwiastun z ABBĄ w tle tylko te przypuszczenia potwierdzał, a docierające do nas zza oceanu sygnały, że będziemy mieli do czynienia z serialową doskonałością, wcale nie wydawały się przesadą. Było w tych wszystkich zapowiedziach coś, co sprawiało, że wiara w Damona Lindelofa i resztę przychodziła całkiem naturalnie. Dziś, mając już za sobą seans wszystkich odcinków finałowego sezonu poza ostatnim, mogę powiedzieć tylko tyle, że ani Wasze przeczucia, ani amerykańscy recenzenci się w tym przypadku nie mylili.
Będąc szczerym, to właściwie wszystko, co mogę Wam z czystym sumieniem przekazać. Bez obaw, w dalszej części tekstu nie znajdziecie żadnych spoilerów – chodzi mi tylko o to, że choćbym nie wiem jak się starał, nie zdołam w pełni przedstawić wrażeń, jakie wywarł na mnie seans "Pozostawionych". Nie bez wgłębiania się w szczegóły poszczególnych odcinków. Nie bez odniesienia do konkretnych scen, które poruszyły mnie na wiele różnych sposobów. Nie bez dogłębnej analizy zachowań bohaterów, do których przywiązałem się jak do najbliższych przyjaciół, tak że spłycanie ich losów do kilku gładkich zdań wydaje mi się niemal zbrodnią.
"Pozostawieni" mają to do siebie, że choć układają się we wspaniałą całość, znacznie lepiej smakują w małym fragmentach, niż pochłaniani za jednym zamachem. Działa to również przy pisaniu recenzji, bo wierzcie mi, z żadnym tekstem nie miałem już dawno takiego problemu jak z tym. Po każdym odcinku do głowy cisnęło mi się tysiąc myśli, którymi chciałem się podzielić ze światem, a gdy już dostałem taką możliwość, to muszę obyć się bez szczegółów, które są tu przecież najlepsze. Jak więc w kilku tysiącach znaków objąć całość i wyrazić swój zachwyt, nie mówiąc przy tym praktycznie niczego?
Będzie trudno, ale spróbujmy, zaczynając może od kilku informacji, które już znacie. Wiecie, że akcja 3. sezonu będzie się rozgrywać jakiś czas po wydarzeniach, które wstrząsnęły Jarden poprzednim razem – to prawda, minęły trzy lata, w trakcie których trochę się zmieniło, a przede wszystkim udało się przywrócić jako taką równowagę. Słyszeliście również, że akcja przeniesie się do Australii – to częściowa prawda, bo nadal trochę czasu spędzimy w Teksasie, ale i na antypody przyjdzie pora. Wiecie także, że wrócimy do naszych starych znajomych: Kevina (Justin Theroux), Nory (Carrie Coon), Matta (Christopher Eccleston), Laurie (Amy Brenneman) i innych, a znacznie większą rolę odegra Kevin Garvey Sr. (Scott Glenn). Nie wiecie tylko tego, co dokładnie ich czeka, a ja, nawet jakbym chciał i mógł Wam powiedzieć, to nie bardzo potrafię.
Powodem takiej sytuacji nie jest jednak regres serialu, a forma, jaką ten przyjął od samego początku, udoskonalił w poprzednim sezonie i doprowadził do perfekcji w najnowszych odcinkach. Opowieść, która zaczęła się od tajemniczego zniknięcia 2% światowej populacji, do tej pory nie dała nam jasnej odpowiedzi na temat tego, co dokładnie stało się 14 października 2011 roku, ale za to zdążyła przyzwyczaić do myślenia, że konkretne rozwiązania wcale nie są nam potrzebne. Może to zasługa nabytego przez Lindelofa doświadczenia, które nauczyło go, że w przypadku seriali obietnice wyjaśnień mogą prowadzić do ślepego zaułka, a może po prostu zakładana od początku koncepcja – cokolwiek by to było, sprawdza się.
A to dlatego, że usytuowanie się "Pozostawionych" w pozycji produkcji, która nie jest szczególnie zainteresowana odpowiedziami (albo nie jest w stanie ich dostarczyć), wychodzi im na dobre. Z naszej strony zdrowym podejściem będzie po prostu założenie, że "coś" się stało. Czy to jednak boska interwencja, czy wybryk natury, czy cokolwiek innego, nie ma tu praktycznie żadnego znaczenia. Tematem serialu nie jest bowiem Nagłe Odejście, lecz jego konsekwencje dla bohaterów. Przede wszystkim emocjonalne, ale nie tylko. Nie oznacza to oczywiście, że przestaniemy się interesować próbami odgadnięcia, co zdarzyło się przed siedmioma laty – to nadal jedna z istotniejszych kwestii w tej historii, ale z pewnością nie jej centralny punkt.
Co więcej, cała ta sprawa już poprzednim razem nabrała innego charakteru. Ze śmiertelnie poważnej stała się ciągle poważną, ale możliwą do traktowania z pewnym dystansem. Zmiana tonu pomiędzy pierwszym a drugim sezonem była wręcz drastyczna, tutaj aż tak jej nie czuć, ale wyraźnie widać, że czas w "Pozostawionych" nie stoi w miejscu. Rozpacz po utracie i stopniowe osuwanie się w szaleństwo są nadal w tym świecie obecne (i pewnie zawsze będą – no chyba że świat się skończy), ale dziś można już o nich rozmawiać, dyskutować możliwe scenariusze czy nawet je wyśmiewać. Czas leczy rany, a że w przypadku tych psychicznych zajmuje to znacznie dłużej, nie może dziwić fakt, że odzywają się one nawet po siedmiu latach. I to właśnie na nich, czasem ciągle rozdrapywanych, a czasem niemal w pełni zagojonych, skupia się serial w 3. sezonie.
Robi to oczywiście w swoim stylu, chwilami zagęszczając atmosferę tak, że chciałoby się skulić w jakimś ciemnym kącie, by potem rozluźnić ją do niemal komediowych standardów. Skacze przy tym swobodnie między kontynentami, czasami i ludźmi, odnajdując analogie tam, gdzie zupełnie byśmy się ich nie spodziewali. Potrafi przełamywać bariery, które dla większości jego konkurencji są absolutnie nie do przebycia i zbliżać nas do swoich bohaterów na niemal intymną odległość. Skupia się na konkretnych osobach w poszczególnych odcinkach, pozwalając nam na swego rodzaju wewnętrzne współodczuwanie ich stanu. Daje tym samym swoim aktorom kolejną okazję, by błyszczeli, a ci z niej skwapliwie korzystają – będą jeszcze okazje, by wgłębiać się w szczegóły, ale już teraz mogę zaznaczyć, że rola Carrie Coon jest po prostu zjawiskowa, a pozostałe niewiele słabsze.
Pozostają przy tym wszystkim "Pozostawieni" serialem zaskakująco prawdziwym, co przy jego tematyce wcale nie jest oczywistością. Powiedziałbym nawet, że w nowym sezonie tutejsze zmagania z wiarą, jej brakiem oraz wszelkimi innymi przejawami stały się jeszcze bardziej otwarte i autentyczne. Ich śledzenie jest przeżyciem, którego doświadcza się w sposób wykraczający poza ramy zwykłego oglądania telewizji i nie zdziwię się, jeśli przez wielu odbiorców (z tych kilku, którzy pozostali, biorąc pod uwagę oglądalność serialu) właśnie w ten sposób będzie odbierane.
W naszej relacji z paryskiej premiery przeczytacie zdanie Lindelofa o tym, że to "serial o egzystencjalnej dezorientacji". Trafione w punkt, bo naprawdę trudno znaleźć tu kogokolwiek, kto wiedziałby, co robi i dokąd dokładnie zmierza (choć niektórym wydaje się inaczej). Ciężko się takiemu podejściu dziwić, skoro dość powszechne jest przekonanie, że w dzień nadchodzącej wielkimi krokami 7. rocznicy Nagłego Odejścia dojdzie do jakiegoś doniosłego wydarzenia. Końca świata? Powrotu zaginionych? Ponownego zniknięcia? Tego nie wie nikt, ale trzeba przecież jakoś funkcjonować, nawet jeśli zbliża się biblijna Apokalipsa.
Patrząc na serialowych bohaterów, można dojść do wniosku, że większość z nich postanowiła z tej okazji zapuścić brody, ale nie jest to jedyna reakcja na podkręconą do granic możliwości atmosferę. Ktoś cytuje Nowy Testament, ktoś inny uważa, że ten jest już mocno przestarzały i potrzebuje sequela, a jeszcze inni czekają po prostu aż Gary Busey wróci z zaświatów. Absurdalne? Jasne, że tak, ale jeśli uważacie, że nie możemy żartować z pewnych spraw, to będziecie mieli z "Pozostawionymi" poważny problem. Serial HBO jak najbardziej uznaje świętości, ale przy okazji nadaje im ludzki wymiar, uświadamiając zarówno nam, jak i swoim bohaterom, że to wszystko jest bardzo indywidualną sprawą. Tak dojrzałego, mądrego i najzwyczajniej w świecie ludzkiego podejścia do wiary i religii mogą "Pozostawionym" pozazdrościć kaznodzieje z całego świata.
Bardziej oczywista konkurencja może natomiast spoglądać i uczyć się, jak powinno się robić serial mający trafić do widzów na każdy możliwy sposób. Czy to absolutnie cudowną, często trudną do opisania słowami realizacją, czy emocjonalną huśtawką, która potrafi w jednym momencie zamienić lekką atmosferę w ciężki dramat. W pewnym sensie mamy tu do czynienia z hollywoodzkim przepisem na sequel, czyli "to samo tylko bardziej", ale rzecz jasna Lindelof i spółka wcielili go w życie ze znacznie lepszym skutkiem. Tak, 3. sezon "Pozostawionych" pod wieloma względami przypomina swojego poprzednika, ale bije go na głowę we wszystkich elementach. Na czele z tym, że trafia bezbłędnie w najczulsze punkty swojego widza.
Przez to nie jest serialem, który da się obejrzeć w spokoju, bo aż kipi od emocji. Nieważne, czy akurat wyraża się je słowami, jedną z wielu użytych tu piosenek (w pewnym momencie miałem wrażenie, że jest ich aż za dużo, ale to pewnie efekt oglądania jednego odcinka po drugim), muzyką autorstwa fenomenalnego Maxa Richtera, czy na jakikolwiek inny sposób. Wiele rzeczy każe się nam tu brać na wiarę, ale najwyższa jakość dostarczonego widzom produktu nie jest jedną z nich. A co z satysfakcjonującą konkluzją? Będzie. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Recenzja jest przedpremierowa – 3. sezon "Pozostawionych" debiutuje w HBO równo z amerykańską premierą, czyli w poniedziałek o godz. 3:00 nad ranem. Powtórka o 20:10. Od rana odcinek będzie dostępny również w HBO GO.