Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
16 kwietnia 2017, 18:02
"Better Call Saul" (Fot. AMC)
W tym roku nawet w święta nie ma przerwy od seriali. I nic dziwnego, w końcu za nami premiera 3. sezonu "Better Call Saul", kolejny świetny odcinek finałowej serii "Dziewczyn" czy też początek pożegnania z norweską produkcją "Skam".
W tym roku nawet w święta nie ma przerwy od seriali. I nic dziwnego, w końcu za nami premiera 3. sezonu "Better Call Saul", kolejny świetny odcinek finałowej serii "Dziewczyn" czy też początek pożegnania z norweską produkcją "Skam".
HIT TYGODNIA: Rozpad wszystkiego w "Dziewczynach"
Zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, Hannah Horvath podjęła decyzję o wyprowadzce z Nowego Jorku. Ale już tego, że dziewczyńska ekipa rozpadnie się z aż takim hukiem, nie przewidział chyba nikt. Shoshanna, o której serial ostatnio zapomniał, okazała się prowadzić drugie życie z nowymi przyjaciółkami, które mają "pracę, miłe osobowości i ładne torebki". A poza tym wychodzi za mąż i czuje się ze swojej dorosłości bardzo dumna.
Jessa wreszcie przeprosiła Hannę, przyniosła jej sukienkę dla, jak się okazało, chłopca i spędziła wystarczająco dużo czasu na ekranie, byśmy mieli pewność, że one raczej nie będą się nienawidzić do końca życia, ale kontaktu też już utrzymywać nie będą. Została tylko Marnie – pozostałe dziewczyny poszły każda w swoim kierunku i prawdopodobnie już ich nie zobaczymy. Co jest bardzo życiowym zakończeniem – czy ktokolwiek po trzydziestce utrzymuje kontakty ze swoją grupą przyjaciół sprzed dziesięciu lat? To się rzadko zdarza, przyjaźnie w tym wieku – jeśli to w ogóle były przyjaźnie – niekoniecznie są zawierane na całe życie.
Ten rozpad jest bardzo znamienny, a jednocześnie Lenie Dunham udało się wrócić do początków serialu, pokazując chociażby spotkanie grupowe dziewczyn w łazience. Zatoczyliśmy kółko, nasze dziewczyny może nie wiedzą jeszcze w stu procentach, czego chcą, ale mają już pewność, czego nie chcą. Przed nami już tylko finał, który niewątpliwie będzie końcem pewnej epoki w serialach – spójrzcie tylko, ile powstało produkcji zainspirowanych klimatem "Dziewczyn". [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "Better Call Saul" udowadnia, że cierpliwość popłaca
W zalewie świetnych kwietniowych nowości nie wolno zapomnieć o powrocie pewnego prawnika. Aspiracje Jimmy'ego McGilla są nadal bardzo duże, a determinacja do osiągnięcia celu nie zmalała u niego ani trochę, ale premierowy odcinek 3. sezonu daje do zrozumienia, że naszego bohatera czeka prawdziwy tor przeszkód na drodze do celu.
Knujący straszliwą zemstę Chuck, gryziona wyrzutami sumienia Kim, oszukany kiedyś żołnierz wyrzucający swoje pretensje prosto w twarz – Jimmy ma sporo na głowie i tylko czekać, aż to wszystko wymknie się spod jego kontroli. A czekanie to akurat jedna z tych rzeczy, która twórcom serialu, Vince'owi Gilliganowi i Peterowi Gouldowi, wychodzi lepiej niż dobrze.
"Mabel" to zresztą kwintesencja ich stylu, bo akcja rozwijała się tu niespiesznie, a istotne treści czaiły się w drobnych detalach i rzeczach, na które zwykle nie zwraca się uwagi. Najlepszym przykładem cały wątek Mike'a, który spędził pół odcinka na szukaniu nadajnika i realizacji misternego planu mającego zaprowadzić go prosto do… a nie, to w dalszej kolejności. Na razie w zupełności wystarcza nam to, co otrzymaliśmy do tej pory – a że wymaga to cierpliwości? Przy takich serialach jak "Better Call Saul" wcale nie jest o nią trudno. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Końcówka "The Americans" z Peterem Gabrielem
"The Americans" jest serialem, który ma to do siebie, że im mniej i wolniej się dzieje, tym więcej przeżywamy. Za nami kolejny nieśpieszny odcinek, powoli dodający kolejne elementy pod niewątpliwe "bum" (mniej lub bardziej metaforyczne) czekające nas w okolicach finału sezonu. I kolejne, pełne emocji sceny mówiące nam coś więcej o bohaterach. Choćby ta, w której Philip, leżąc w swoim wielkim łóżku w domku na przedmieściach, wspomina matkę czyszczącą but ojca z błota i krwi. Pogłębiający się kryzys psychiczny pokazywany jest znakomicie, bez żadnych zbędnych scen i nachalnego, pokazowego dramatyzmu.
Jeżeli jednak na coś należy koniecznie zwrócić uwagę w "Crossbreed", to na końcowe kilka minut przy akompaniamencie "Lay Your Hands On Me" Petera Gabriela. Najpierw Burow podejmujący ważną, ryzykowną decyzję (ach, to spojrzenie jego matki, gdy wychodził z domu) i widok na Moskwę, a potem Elizabeth i Philip prowadzący Paige do Gabriela. To, co zobaczyliśmy w tych ostatnich minutach, zapewne będzie miało poważne konsekwencje dla wszystkich zainteresowanych i zostawia nas z pytaniem "ale co dalej?". Oczywiście, trzeba czekać cały tydzień na kolejny odcinek, w momencie kiedy by się chciało już, teraz, natychmiast!
A wszystko to okraszone zostało świetną ironią, płynącą z tekstu piosenki. [Andrzej Mandel]
HIT TYGODNIA: "Homeland" spotyka "House of Cards"
6. sezon "Homeland" miał swoje wzloty i upadki, ale jego finał niewątpliwie należał do najmocniejszych punktów programu. Wstrząsająca historia Petera Quinna – zwykłego chłopaka, który został maszyną do zabijania i nigdy nie zaznał w życiu szczęścia – znalazła godne zakończenie, a poza tym wraz z Carrie Mathison mogliśmy się przekonać, że jednak wszyscy politycy są tacy sami. Postać Elizabeth Keane była wystarczająco dogłębnie przedstawiona, byśmy rozumieli jej motywacje, ale chyba jednak nikt z nas nie spodziewał się takiego zwrotu w jej wykonaniu.
Kobieta, która startowała pod idealistycznymi hasłami, stała się własnym przeciwieństwem, kiedy tylko dostała władzę i zaznała trochę strachu. Stalowa Elizabeth Keane w Gabinecie Owalnym, Dar Adal za kratkami, aresztowanie Saula i to ostatnie spojrzenie Carrie Mathison to momenty z finału, które na jakiś czas jeszcze ze mną zostaną. Nawet jeśli serial tym razem kompletnie nie przewidział tego, co się wydarzyło w Ameryce, był w stanie – zwłaszcza w końcówce – dostarczyć wystarczająco dużo emocji, aby pozostać wiarygodny, przynajmniej w ramach własnego, czysto umownego świata. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "Feud" sprawdza, ile jest w stanie znieść Joan Crawford
Po zeszłotygodniowej aferze oscarowej opadł już nieco kurz, ale z pewnością nie emocje pomiędzy dwiema gwiazdami. Stosunki między bohaterkami są bowiem napięte jak nigdy wcześniej, więc pomysł, by powtórzyć manewr z "Co się zdarzyło Baby Jane"? i umieścić je ponownie w jednym filmie, wydawał się od początku skazany na klęskę. Czego się jednak nie robi dla ratowania kariery?
Coś na ten temat mogłaby powiedzieć Joan Crawford, na której skupił się odcinek "Hagsploitation". Kiedyś gwiazda pierwszej wielkości, dzisiaj kobieta robiąca za atrakcję objazdowego cyrku i promująca tandetne horrory jeszcze gorszymi wygłupami scenicznymi. Dodajmy do tego dopadającą ją przeszłość (jest w tej historii sporo prawdy, tutaj znajdziecie szczegóły) i kłopoty finansowe, a otrzymamy potwierdzenie słów Jacka Warnera, który z okrutną szczerością stwierdził, że "nasz zmierzch to ich północ".
Może więc Joan wytrzymać pogróżki, może upokorzenie i drobne złośliwości ze strony Bette – wszystko, by móc jeszcze raz znaleźć się w świetle jupiterów i poczuć się potrzebną. Przecież nie zmieni tego jeden telefon, prawda? [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Skam" wraca po raz ostatni
Po pierwszym zwiastunie czwartego sezonu "Skamu", który telewizja NRK wypuściła ledwo ponad tydzień temu, nie musieliśmy długo czekać na początek nowej serii młodzieżowego hitu. Tym razem jednak fanowska euforia związana z premierą jest raczej słodko-gorzka, gdyż twórczyni serialu Julie Andem zadeklarowała, że obecny sezon będzie już ostatnim. Choć wieść o zakończeniu dobrego serialu zawsze trochę smuci, to jednak jest nadzieja, że "Skam" zakończy swoją emisję w naprawdę mistrzowskim stylu. A wszystko to dzięki bohaterce tego sezonu.
Sana Bakkoush od swojego debiutu sprawiała wrażenie jednej z najbardziej intrygujących postaci "Skamu" i w końcu mamy szansę na poznanie świata norweskich nastolatków z jej punktu widzenia. Czwarty sezon od samego początku wrzuca nas w perspektywę Sany chociażby przez takie drobne detale, jak np. powracający alarm w telefonie przypominający o tym, że czas na modlitwę. Jednocześnie serial spokojnie wprowadza do fabuły nowe elementy i postaci, o których bez wątpienia dowiemy się w sezonie jeszcze więcej, a z czego pewnie najważniejszy dodatek stanowi kolejna ekipa znajomych, tym razem skupionych wokół brata Sany. Jednocześnie, wraz z przeniesieniem zainteresowania serialu na Sanę, oryginalna grupa pięciu przyjaciółek wraca na pierwszy plan, po tym jak w trzecim sezonie zostały odsunięte trochę na bok na rzecz wątku Isaka.
Wypuszczone w tym tygodniu klipy ze "Skamu" są niewątpliwie charakterystyczne dla tej produkcji, ale jednocześnie dają nadzieję na naprawdę wyjątkowy sezon. Historia Sany, będąc jednym z niewielu głównych wątków o muzułmanach w europejskich serialach, może być dobrym pretekstem do poruszenia aktualnych problemów. I choć nie wątpię, że "Skam" podejmie tematy, które niektórzy mogą uznawać za wrażliwe bądź kontrowersyjne, to ma mniejsze znaczenie. Ważne, że – o ile tylko serial będzie kontynuował swoją ideę, zgodnie z którą to charakter Sany, a nie jej przynależność religijna stanowi główny element postaci – znów możemy usiąść spokojnie i po raz ostatni wyczekiwać na kolejne klipy z życia bohaterów serialu. [Michał Paszkowski]
HIT TYGODNIA: "Na wylocie" kończy sezon niecodziennym finałem
Całkiem niepostrzeżenie minął nam cały sezon "Na wylocie" i jak mieliśmy o nim dobre zdanie na początku, tak nie zmieniamy go po zobaczeniu finału. Ten był bowiem idealnym podsumowaniem opowieści, która nie oferowała wielkich fajerwerków, ale w drobnych, na pozór mało znaczących historiach, potrafiła szczerze mówić o blaskach (rzadkich) i cieniach życia swojego bohatera.
"The Baptism" ani trochę nie przypominał tradycyjnego finału, bo zamiast jakiejkolwiek kulminacji otrzymaliśmy tu swobodną fabułę, która w szeregu niecodziennych scen ukryła mnóstwo słodko-gorzkich prawd, potrafiąc przy tym nadal świetnie bawić. Dość powiedzieć, że zaczęliśmy od śniadania w klubie ze striptizem, następnie zaliczyliśmy zbiorowy chrzest, a skończyliśmy w łóżku z facetem jedzącym frytki stopami. Takie rzeczy tylko tutaj.
I choć brzmi to bardzo dziwnie, niewiele jest komedii, które potrafiłyby w równie absurdalny sposób mówić o podstawowych sprawach. A to właśnie o nie tutaj w gruncie rzeczy chodziło. O pozbieranie się i ruszenie naprzód z własnym życiem wbrew temu, co sądzą o tym inni (brawo Jess, tak trzymaj!), czy odkrycie jakiejś namiastki wiary, nawet jeśli jest się człowiekiem, który w dzieciństwie myślał, że niebieska część globusa to niebo. Artiemu Lange'owi należy się zresztą osobna pochwała, bo jego rozmowa z niejaką Stephanie (cudowna Natalie Morales) to czyste złoto.
No dobrze, a co z Pete'em? Gdy wszyscy dookoła przeżywali jakiś rodzaj duchowego odnowienia, nasz bohater próbował dość rozpaczliwie odzyskać dawne życie, co oczywiście od początku nie miało szans na powodzenie i ostatecznie zaprowadziło go do miejsca, którego nie przewidywał zapewne nawet w najgorszych koszmarach. Bohater to jednak tego rodzaju, że im żałośniej wygląda, tym bardziej go lubimy. Dlatego właśnie widok dwóch spłukanych facetów w jednym łóżku należy uznać za świetne podsumowanie – cokolwiek przyniesie Pete'owi przyszłość, gorzej już chyba być nie może, co? [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Guerrilla" przenosi nas do Londynu, jakiego nie znaliśmy
Walka o emancypację i równe traktowanie czarnoskórej mniejszości kojarzy się przede wszystkim z historiami o Ameryce lat 50. i 60. Tłem takich opowieści bywa też wojna secesyjna lub okres bezpośrednio po niej. Ale John Ridley pokazuje, że te tematy mają dużo szersze znaczenie. I w "Guerrilli" pokazuje nam Londyn lat 70., z rasistowską policją i walczącymi o swoje prawa aktywistami, którzy zdesperowani zaczynają sięgać po przemoc i terror.
I chociaż nie jest to serial, który ma rozmach "The Wire" czy nawet "Show Me a Hero", to "Guerrila" i tak pokazuje ważne, interesujące z perspektywy współczesnego widza tematy. Co prawda nie uniknięto nadmiernego patosu, ale cała historia jest jednocześnie na tyle zniuansowana, że da się ją oglądać bez wrażenia nachalnego dydaktyzmu. Pomaga w tym znakomita obsada, z Idrisem Elbą w jednej z ról. A John Riley po raz kolejny pokazuje, że nie ma sobie równych w tej właśnie tematyce. [Michał Kolanko]
KIT TYGODNIA: "Syn", czyli western spóźniony o dobre pół wieku
"Syn", czyli serialowy western z Pierce'em Brosnanem, nie otrzymuje kitu dlatego, że jest serialem szczególnie złym. Dostaje go, ponieważ świetny materiał źródłowy (nominowana do nagrody Pulitzera powieść Philippa Meyera) zamienił we wtórną produkcję, która nijak nie potrafi tchnąć życia w swoje skostniałe wątki.
Rozgrywająca się na dwóch płaszczyznach czasowych historia opowiada o losach Eli'a McCullougha (Brosnan), głowy bogatej teksańskiej rodziny, która zmaga się z przemianami początku XX wieku. Samego bohatera poznajemy również w wersji o ponad 60 lat młodszej (w tej odsłonie gra go Jacob Lofland) i śledzimy jego losy po porwaniu przez Komanczów. Brzmi to całkiem nieźle, a dodając jeszcze barwne tło w postaci zmieniającej się i kształtującej na przestrzeni lat, wielokulturowej Ameryki, powinniśmy otrzymać opowieść wciągającą i mijającą w mgnieniu oka. Nic z tego.
Zamiast emocji "Syn" oferuje zestaw schematycznych wątków i pozbawionych charyzmy postaci, których twarze szybko zlewają się w jedno. Tam, gdzie aż prosi się o głębszy scenariusz, twórcy spłycają go do banału, bawiąc nas historiami, które mogły przejść w klasycznym westernie, ale nie w rozwijającej się z prędkością światła telewizji. Nie wykorzystuje się tu potencjału historii, ani wykonawców, na czele z Brosnanem, którego walka z teksańskim akcentem przesłania praktycznie wszystko inne. Szkoda, bo to naprawdę mogło się udać. [Mateusz Piesowicz]