10 najlepszych seriali 2011 roku wg Bartosza Wieremieja
Bartosz Wieremiej
29 grudnia 2011, 22:07
Koniec roku to czas wklepywania podsumowań, wystawiania ocen i wypisywania noworocznych postanowień. To również odpowiedni moment na pospolite marudzenie i tworzenie list – serialowych oczywiście.
Koniec roku to czas wklepywania podsumowań, wystawiania ocen i wypisywania noworocznych postanowień. To również odpowiedni moment na pospolite marudzenie i tworzenie list – serialowych oczywiście.
10. "Hart of Dixie". Jesienna premiera stacji The CW jest kolejną próbą wskrzeszenia atmosfery znanej z "Gilmore Girls". Cieszy, że twórcy nie szokują cotygodniową dawką dramatów, tragedii i jak na razie nie poddali się pokusie tworzenia, skleconych na kolanie, sztucznie wyolbrzymianych konfliktów, co np. przyczyniło się do klęski "Life Unexpected". I nawet nie przeszkadza, że "Hart of Dixie" nie grzeszy oryginalnością – w końcu jak nie lubić produkcji, której lustrzane odbicie w przybliżeniu opowiadałoby losy nieco neurotycznego, nowojorskiego lekarza zmuszonego do zamieszkania w bardzo zimnej mieścinie gdzieś na Alasce.
9. "Suburgatory". Nie jestem fanem współczesnych telewizyjnych komedii i zazwyczaj się gubię, gdy brakuje śmiechu z offu. W wypadku "Suburgatory" jest jednak inaczej. Zaskoczyła mnie uroczo sarkastyczna narracja, przerysowane suburbia i świetni Jane Levy oraz Jeremy Sisto. Zastanawia okresowo wręcz surrealistyczny dobór kolorków oraz galeria postaci zwyczajowo zaludniająca co mniej istotne koszmary. I co najważniejsze: cały ten dość dziwaczny zestaw zwyczajnie mnie bawi.
8. "Fringe". W trakcie ostatnich 12 miesięcy scenarzyści "Fringe" mogli wielokrotnie zacząć się zastanawiać: "Czy aby na pewno wszystkie nasze pomysły mają sens?" i rozpocząć delikatny odwrót od co bardziej ko(s)micznych wątków. Zamiast tego, przy stoliku twórców prawdopodobnie odbyto krótką rozmowę w stylu: "– Resztki sensu i normalności? – Po lewej, panie producencie! – No to w prawo zwrot i cała naprzód." i po podjęciu tej odważnej decyzji, bezkompromisowo podążono w stronę ostatnich granic znanych serialowym scenarzystom. Prawdopodobnie "Fringe" dotrze w te niezbadane rejony całkiem niedługo – o ile wcześniej FOX nie odetnie prądu i nie zdejmie serialu z ramówki.
7. "Homeland" lub "The Killing". Kompletnie nie dbam o to, która z tych produkcji znajdzie się na liście. Wiem tylko, że któraś powinna. Rzadko kiedy seriale skłaniają widzów do zastanawiania się kto jest mordercą, a kto kretem. Równie rzadko trafiają się dwa seriale, których finały, po tygodniach pochwał padających zarówno ze strony krytyków, jak i widzów, tak mocno rozczarowały. Z drugiej strony, czy mogło być inaczej po wielu dniach nieskrępowanego snucia domysłów?
6. "NCIS: Los Angeles". Procedural, który powinien służyć jako materiał instruktażowy pt. "Jak stworzyć bardzo dobry spinoff". 2011 r okazał się być czasem ostatecznego wybicia się na niezależność i przy okazji świetnym dowodem na to, jak ważnym elementem serialu jest staranny dobór obsady. Na dodatek scenarzyści poradzili sobie z wyjaśnieniem fragmentu tajemniczej przeszłości G. Callena (Chris O'Donnell) na szczęście wybierając przy tym stworzenie opowieści opartej o wątek rodzinnej zemsty. Dobrze, że tym razem jeden z głównych bohaterów nie jest częścią tajemnego spisku na szczytach władzy.
5. "The Big Bang Theory". Śmieszy pomimo rozmaitych ryzykownych i pozornie błędnych decyzji w ostatnich miesiącach. Na dodatek wciąż nie rozumiem, jakim cudem sceny z Penny (Kaley Cuoco), Bernadette (Melissa Rauch), Amy Farrah Fowler (Mayim Bialik) i butelką wina mogą dobrze funkcjonować w sitcomie o pięknej i czterech nerdach. Cóż, wiwat Chuck Lorre.
4. Serial puszczany przez HBO, którym, drogi czytelniku, właśnie się zachwycasz…, a który absolutnie mnie nie obchodzi. Od czasu zetknięcia się z "Carnivàle" i z jednym wyjątkiem, seriale rodem z HBO kojarzą mi się z pięknymi widokówkami: zachwycam się plenerkami, krojami czcionek w czołówkach, a czasem z ciekawością poprzyglądam się niektórym bohaterom. Nie potrafię jednak nawet udawać, że w jakimkolwiek stopniu obchodzi mnie, co się stanie z poszczególnymi postaciami i z całym tym pieczołowicie przygotowanym serialowym światem. Jednocześnie trudno pominąć produkcje stacji, której dominacja na listach nominowanych do przeróżnych nagród jest w tym roku prawdopodobnie większa niż kiedykolwiek wcześniej. Gdyby więc zostawić tylko jedno miejsce na produkcję z HBO, cóż to by było, drodzy czytelnicy?
3. "Two and a Half Men" Jedna z nielicznych produkcji, której praktycznie udało się wstać z martwych. Ostatnie 12 miesięcy to: medialna burza związana z życiem i problemami Charlie Sheena, ostateczne zwolnienie aktora, dołączenie Ashtona Kutchera do obsady i premierowy odcinek 9. sezonu, który zaliczył kosmiczne wyniki oglądalności. Chociaż wciąż nie wiem, czy wskrzeszone "Two and a Half Men" jest raczej pacjentem po ratującej życie operacji, czy dość spektakularnie rozkładającym się zombie, to za stopniowe pozbywanie się ducha Charliego, redekorację domu oraz wszystkie tegoroczne sceny z Rose (Melanie Lynskey) i zaskakującą wizytę Jake'a (Angus T. Jones) w Paryżu "Dwóch i pół" otrzymało ode mnie miejsce na podium.
2. "Smallville". Rzadko się zdarza, by serial kończył się zgodnie z planem, po 10 latach emisji, a na dodatek w satysfakcjonujący sposób. Pomimo że wszyscy wiedzieli, jak to się musi skończyć, a niespodziewane powroty wcale nie były aż tak niespodziewane, "Smallville" zakończyło swój telewizyjny żywot na bardzo wysokim poziomie. Warto docenić niezwykłość tego wydarzenia szczególnie w dobie seriali przerywanych gwałtownie, z często niedomkniętą większością wątków. Ostatecznie Tom Welling wreszcie został prawdziwym Supermanem – to nic, że niebieskie getry i czerwoną pelerynę musiał pożyczyć od Brandona Routha.
1. "Bones" Niecały rok temu zanosiło się, że za sprawą kilku koszmarnych pomyłek "Bones" bardzo szybko zniknie z anteny. Nie wiem, jak to się stało, ale druga połowa 6. sezonu i pierwsze kilka odcinków 7. spowodowały, że nagle, w założeniu dość zwyczajna produkcja, zaczęła oferować widzom znacznie więcej, niż mogłoby wynikać z etykietki "kryminalny procedural". Niezmiernie rzadkie w tego typu serialach jest umiejętne stworzenie spójnych, trwałych i wiarygodnych relacji między poszczególnymi bohaterami i właśnie scenarzystom "Kości" udało się to, na czym polegli twórcy chociażby "House'a", "Numb3rs", czy "Criminal Minds", a z czym dopiero mierzyć się będą osoby odpowiedzialne np. za "Castle". I właśnie dlatego "Bones" znalazło się na 1. miejscu.
10 najlepszych seriali wg Marty Wawrzyn>>
10 najlepszych seriali wg Michała Kolanki>>>
10 najlepszych seriali wg Pawła Rybickiego>>>