Wróg wewnętrzny. Recenzujemy finał 6. sezonu "Homeland"
Michał Kolanko
11 kwietnia 2017, 21:01
"Homeland" (Fot. Showtime)
To był najsłabszy sezon "Homeland" od startu serialu. Ale finał – dzięki jednej decyzji scenarzystów – dał nadzieję, że kolejny sezon może być lepszy. Spoilery!
To był najsłabszy sezon "Homeland" od startu serialu. Ale finał – dzięki jednej decyzji scenarzystów – dał nadzieję, że kolejny sezon może być lepszy. Spoilery!
Trudno zrozumieć kierunek, który obrał "Homeland" w pierwszej połowie sezonu. Carrie Mathison jako prawnik-amator zajmująca się niesłusznie oskarżonym o terroryzm muzułmaninem? To nie mogło się udać. Pomijając porównania do "Długiej nocy", ta bohaterka nigdy nie wyglądała na osobę, która mogłaby przejść tak dużą transformację. Jej nowa życiowa role – swego rodzaju próba odkupienia za grzechy – była też dla widza po prostu mało interesująca. "Homeland" zawsze trafiało z wyczuciem spraw społeczno-politycznych, a tym razem tak nie było. I to było widać nie tylko w historii Carrie, ale także w pierwszym geopolitycznym wątku sezonu, czyli irańskim programie nuklearnym.
Trudno też mówić o dobrym wyczuciu twórców w przypadku Quinna. Zrobienie z niego przeżywającego traumę weterana w stylu filmów o Wietnamie (od razu narzuca się "Łowca jeleni" czy "Urodzony 4 lipca") było skrajnie nietrafionym pomysłem. Patrząc na to, co twórcy zrobili z uwielbianym przez fanów bohaterem, było go po prostu żal.
Przełomem dla sezonu był odcinek piąty, "Casus Belli", w którym – mimo całego (nie)prawdopodobieństwa całej sytuacji – Quinn pokazał ponownie na co go stać. Jego zachowanie podczas oblężenia domu Carrie i napięcie, które pojawiło się w tym odcinku, przypominało najlepsze czasy "Homeland". Wątek spisku w łonie amerykańskiego aparatu bezpieczeństwa, który zaczął rozwijać się później z odcinka na odcinek, nabierał rumieńców. Odrzucenie spraw związanych z programem jądrowym Iranu wyszło serialowi na dobre.
I później było tylko lepiej. Wątki polityczne, zwłaszcza pokazanie żywcem wyjętego z frontów wojny hybrydowej centrum "zarządzania opinią publiczną w internecie", sprawiły, że "Homeland" ponownie trafił do politycznej dyskusji w USA. I nawet relacja Carrie – Quinn oraz zderzenie z tym, co wydarzyło się w Berlinie, wypadły w miarę przekonywająco. To częściowo zmazało grzech pierwszej części sezonu. Tak sam, jak wizyta prezydent-elekt w studiu prawicowego publicysty i komentatora Breeta O'Keefe'a. Polityka może i była pisana tu gruba kreską, bez większej subtelności, ale w sposób na tyle wciągający, że te wątki nie nudziły. Przynajmniej niżej podpisanego.
Oczywiście, można mieć zastrzeżenia co do rosnącego stopnia nieprawdopodobieństwa całej fabuły, w której nagle okazuje się, że główny "zły", czyli sam Dar Adal, został wymanewrowany przez "spisek wewnątrz spisku". Nie to jest jednak główną atrakcją finału. Nie jest nią też śmierć Petera Quinna, która wydaje się w miarę godna tej postaci. Jest nią prezydent Keane i jej przemiana.
Osobną kwestią jest oczywiście to, że nowym prezydentem USA został Donald Trump. Prezydent Keane nie ma z nim nic wspólnego – przynajmniej na pierwszy rzut oka, a oczywiste jest, że ta postać była "planowana" pod zwycięstwo Hillary Clinton. To mogło przeszkadzać w trakcie sezonu, ale teraz nie razi już tak bardzo, głównie ze względu na zakończenie
Bo gdy wszystko zmierza już do szczęśliwego zakończenia, okazuje się, że Dar Adal miał rację! Prezydent O'Keane rzeczywiście ma sobie rys "antyamerykański". I wykorzystuje ona swoją władzę do rozpoczęcia politycznego polowania na czarownice wśród przedstawicieli amerykańskiej społeczności wywiadowczej, w tym Saula, który zostaje aresztowany. Ten twist to jedno z największych zaskoczeń całego sezonu, jeśli nie całego serialu. Nie było w zasadzie żadnych sygnałów, że Keane ma swoją ciemną stronę.
Ale warto to było choćby dla spojrzenia Carrie na Kapitol w ostatniej scenie: czy w następnym sezonie zostanie terrorystką? Ta scena niemal wprost wygląda jak moment, kiedy na Kapitol spoglądał Brody. Posunięcie Keane z masowym aresztowaniem oficerów wywiadu jest bardzo w stylu Trumpa – przynajmniej Trumpa w wizjach jego liberalnych przeciwników.
Finałowy twist oraz w miarę godne pożegnanie Quinna sprawia, że cały sezon – mimo że był najgorszy ze wszystkich – pozostawia w miarę satysfakcjonujące wrażenie. Ale to jasne, że tylko kilka odcinków dzieliło 6. sezon "Homeland" od całkowitej katastrofy. Na szczęście skręt w stronę teorii spiskowych, manipulowania opinią publiczną i prawdziwej wojny z tzw. deep state (termin, który teraz w USA robi zawrotną karierę) sprawił, że nie jest to sezon stracony. Następny może być tylko lepszy.