Na końcu internetu. Recenzja "Wymiaru 404", nowej antologii science fiction od Hulu
Mateusz Piesowicz
8 kwietnia 2017, 20:03
"Wymiar 404" (Fot. Hulu)
Ma swoją antologię science fiction Netflix, nie może być gorsze Hulu. "Wymiar 404" nie jest jednak powtórką z "Black Mirror", lecz czymś o wiele dziwniejszym oraz, niestety, znacznie gorszym.
Ma swoją antologię science fiction Netflix, nie może być gorsze Hulu. "Wymiar 404" nie jest jednak powtórką z "Black Mirror", lecz czymś o wiele dziwniejszym oraz, niestety, znacznie gorszym.
"Wymiar 404" to dzieło twórców internetowego serialu "Video Game High School" w zamyśle wzorowane na legendarnej "Strefie mroku", w praktyce wyglądające raczej na nieudaną reinkarnację produkcji w stylu "Czy boisz się ciemności?" czy "Gęsia skórka". Czyli co, młodzieżowe historyjki z dreszczykiem? Nie do końca, bo tutejsi twórcy, przynajmniej w trzech pierwszych odcinkach (są dostępne na HBO GO, następne będą się pojawiać w kolejne środy) próbują opowiadać dość odległe od siebie gatunkowo fabuły, jakby nie mogąc się zdecydować, czym tak właściwie ma być ich serial.
Zapytacie, co w tym złego? Wystarczy przecież przypomnieć sobie choćby, jak bardzo różnorodny był 3. sezon "Black Mirror". Tam jednak gatunkowa mieszanka służyła odgórnemu celowi – ukazaniu w krzywym zwierciadle niebezpiecznych aspektów współczesnych technologii. "Wymiarowi 404" takiego łącznika brakuje, bo odniesienie do internetowego błędu 404 w tytule brzmi co najmniej tajemniczo, a obejrzenie serialu wcale sprawy nie wyjaśnia. Obawiam się, że sami twórcy nie bardzo potrafili sprecyzować, co takiego chcą właściwie zrobić, więc przyjęli punkt wyjścia pozwalający na dowolną interpretację.
A w taki właśnie sposób można traktować rozpoczynającą każdy odcinek czołówkę, w której głos samego Marka Hamilla oznajmia nam coś o niezwykłych cudach, niewypowiedzianych koszmarach i innych światach ukrytych w zakamarkach cyberprzestrzeni. Czyli w gruncie rzeczy przygotujcie się na dowolnego rodzaju dziwności, niekoniecznie mające cokolwiek wspólnego z internetem czy współczesnością. Ot, po prostu antologia science fiction, mająca pokazać zręczność twórców w opowiadaniu ciekawych historii i posługiwaniu się różnego rodzaju gatunkowymi schematami. Problem polega na tym, że z tą zręcznością bywa bardzo różnie, co z kolei rzutuje na odbiór całości.
W trzech odcinkach, które można już oglądać ("Matchmaker", "Cinethrax" i "Chronos"), zobaczycie najbardziej zbliżoną tonem do "Black Mirror" historię mężczyzny szukającego miłości przez aplikację randkową, horror o wycieczce do kina z piekła rodem oraz na poły przygodową i komediową fabułkę o podróżach w czasie. Jeśli miałbym na siłę doszukiwać się łącznika pomiędzy nimi, to wskazałbym na wyzierającą z każdego fragmentu błahość. Nie jest oczywiście obowiązkiem tworzenie serialu, którego znaczenie będziemy roztrząsać długo po seansie. Zrobienie science fiction o humanistycznym zacięciu to wszak sprawa z gatunku bardzo skomplikowanych – niegłupia rozrywka na odpowiednim poziomie byłaby więc jak najbardziej wystarczającym zastępstwem.
"Wymiar 404" nie jest jednak w stanie go zapewnić, chyba że gustujecie w ociekających kiczem produkcjach klasy B. Do nich ma bowiem serial Hulu najbliżej, nawet jeśli czasami próbuje udawać, że jest inaczej. A niestety dla siebie, próbuje. Przez to, oglądając poszczególne odcinki, łatwo dać się zwieść obietnicy i za każdym razem niemiło rozczarować, co staje się wręcz obowiązkowym punktem wszystkich opowieści. Jak wtedy, gdy w miarę ambitna, gorzka historia o poszukiwaniu idealnego partnera z "Matchmaker" skręca w banalną akcję, czy gdy mająca nostalgiczny i zagadkowy potencjał fabuła "Chronos" rozmywa się w bzdurnych zwrotach akcji, by ostatecznie doprowadzić do trywialnego wniosku. O "Cinethrax" celowo nie wspominam, bo ten potworek od samego początku nie przejawiał szczególnych zalet.
O ile jednak 2. odcinek nie wyszedł w najmniejszym stopniu, o tyle dwa pozostałe coś w sobie miały. Żaden jednak nie zdołał przemienić solidnego pomysłu w wyjątkowy scenariusz, zawodząc po drodze praktycznie w każdym elemencie. Począwszy od zwykłych emocji, których "Wymiar 404" nie wzbudza ani grama, a skończywszy na zmarnowaniu potencjału drzemiącego w imponującej obsadzie. Pojawiają się tu przecież choćby Lea Michele, Robert Buckley, Sarah Hyland, Joel McHale, Ashley Rickards czy Patton Oswalt. Wprawdzie wszyscy bez wątpienia mieli spory ubaw na planie (zwłaszcza Oswalt, który w idiotycznej fabule "Cinethrax" czuje się jak ryba w wodzie), ale dla widzów zostało go już niewiele. Oglądanie znanych twarzy w dziwnych scenach to domena programów rozrywkowych, w serialu oczekuję jednak czegoś więcej.
Szukałem zatem dość rozpaczliwie choć jednej postaci, którą mógłbym tu pochwalić, czy z którą zdołałem się w jakikolwiek sposób zżyć, ale to niewykonalne zadanie. Bohaterowie są tylko pozbawionymi właściwości elementami w scenariuszach, więc ich los jest nam doskonale obojętny (chyba, że ktoś wyjątkowo irytuje, a na przykład Adam grany przez Buckleya radzi sobie w tym całkiem nieźle). I jak tu przeżywać spotykające ich dramaty? Jak zainteresować się fabułą zbudowaną na banalnych dialogach i schematycznych scenkach? Mało ambitne science fiction to jedna sprawa, takie, które kompletnie niczym nie intryguje to coś kompletnie innego.
Nie można zarzucić twórcom "Wymiaru 404" właściwie tylko tego, że nie próbują. Starają się czasem bawić, innym razem straszyć, a jeszcze kiedy indziej pobudzić do myślenia. Sęk w tym, że za każdym razem robią to z gracją dzieciaków, którym ktoś dał sporo pieniędzy i kazał zrobić serial. Format pozwala oczywiście mieć nadzieję, że druga połowa sezonu będzie lepsza, ale udostępnione już odcinki nie dają ku temu żadnych przesłanek.
Serial zawodzi praktycznie pod każdym względem, w najlepszym przypadku pozostawiając nas obojętnymi, w najgorszym zmuszając do skrycia twarzy w dłoniach z zażenowania. Przyzwoicie (ale też nic ponadto) wypada "Wymiar 404" tylko w warstwie wizualnej. Cała reszta to albo kiczowata bzdura, albo niezły pomysł nieprzemieniający się w nic wartego uwagi. Miała to być produkcja zapewniająca lekką rozrywkę, wyszła ciężkostrawna papka, którą trudno komukolwiek polecać.