10 najlepszych seriali 2011 roku wg Pawła Rybickiego
Paweł Rybicki
28 grudnia 2011, 22:30
Rok 2011 był udany dla seriali dramatycznych. Sitcomy i inne lżejsze produkcje wypadły znacznie gorzej. Zapraszam do zapoznania się z moją listą.
Rok 2011 był udany dla seriali dramatycznych. Sitcomy i inne lżejsze produkcje wypadły znacznie gorzej. Zapraszam do zapoznania się z moją listą.
10. "Homeland". Dlaczego tak nisko? Cóż, ten serial mógł być na mojej liście bardzo wysoko, pewnie nawet w pierwszej trójce. Wszystko jednak zniszczył finał, o którego nielogicznościach, sprzecznościach oraz błędach już pisałem. Dla mnie serial dramatyczny musi stanowić spójną fabularną całość. Owszem, "Homeland" początkowo uwodził oryginalną czołówką, ciekawymi postaciami oraz zagadką. Niestety, scenarzyści zniszczyli ciekawą intrygę. Zapewne w drugim sezonie poskładają szczątki do kupy – i może nawet wyjdzie im to nieźle. Ale będą musieli się mocno postarać, abym zapomniał im scenę w bunkrze.
9. "30 Rock". To był najsłabszy sezon serialu stworzonego przez boską Tinę Fey. Głównie za sprawą coraz bardziej rozłażącej się fabuły. "30 Rock" zawsze było bliżej do kabaretu, niż do "normalnego" serialu, ale tegoroczne odcinki zdawały się składać z niezwiązanych ze sobą gagów. Jednak, mimo wszystko, "30 Rock" i tak bije na głowę większość seriali komediowych.
8. "2 Broke Girls". Jedyna komediowa premiera tego roku, którą da się oglądać. Przygody dwóch nowojorskich kelnerek są śmieszne w bezpretensjonalny sposób. To nie jest serial dla hipsterów (ostro zresztą przez obie panie tępionych). Żarty dotyczące wydalania i odchodów mogą wprawdzie szokować co wrażliwszych widzów, ale, jak już wspominałem… to nie jest serial dla hipsterów!
7. "Revenge". To kolejny serial, który zająłby dużo wyższą lokatę, gdyby nie ewidentne błędy scenarzystów. Niestety, miejscami fabuła tej luźnej (bardzo luźnej) adaptacji "Hrabiego Monte Christo" rozsypuje się niczym stary zombiak ('a propos – na "Walking Dead" w tym zestawieniu nie macie co liczyć). "Revange" przez pierwsze kilka odcinków sprawia wrażenie regularnego procedurala, lecz szybko zamienia się w serial posiadający ciągłą, wielowątkową intrygę. Przed świąteczno-noworoczną przerwą "Revenge" zaczął się jednak staczać w kierunku czegoś w rodzaju nieco bardziej ambitnej "Dynastii". Na szczęście do końca sezonu zostało jeszcze kilkanaście odcinków. Twórcy serialu mają szansę kolejny raz zmienić kierunek jego rozwoju.
6. "Pan Am". Wysoka pozycja tego serialu może zaskakiwać. Ba, niektórych może zaskakiwać sama jego obecność. Lecz pamiętajmy, że to bardzo subiektywne zestawienie, a ja po prostu bardzo lubię historię paczki podniebnych przyjaciółek. "Pan Am" jest często zestawiany z "Mad Men", ale takie porównywanie jest, rzecz jasna, idiotyzmem. To, że "Pan Am" też się dzieje w latach sześćdziesiątych, nic nie znaczy. To zupełnie inny rodzaj opowieści. A mimo że szpiegowska intryga wygląda na naiwną niczym blond stewardessa, to jest skonstruowana całkiem dobrze.
5. "The Big Bang Theory". Poprzedni sezon sitcomu o geekach i ich dziewczynach z odcinka na odcinek był coraz mniej śmieszny. Gdyby na 4. sezonie w tym roku się skończyło, ten serial zapewne w ogóle nie znalazłby się w moim top 10. Do oglądania nowego, 5. sezonu przystępowałem pełen obaw. A tu proszę, powrót do świetnej formy. "The Big Bang Theory" nigdy nie będzie miało już tego samego powiewu świeżości i oryginalności co w pierwszych sezonach – ale przecież nie może mieć. Scenarzyści zaczęli za to wykorzystywać potencjał nowej życiowej sytuacji, w jakiej znaleźli się nasi bohaterowie – i to był strzał w dziesiątkę.
4. "American Horror Story". Najlepsza premiera jesieni. Serial idealnie wykorzystujący formę horroru, w dodatku z intrygą poprowadzoną bardzo rozważnie, chociaż z fajerwerkami. Jak już wielokrotnie mogliśmy na Serialowej przeczytać, "American Horror Story" budzi wyłącznie skrajne emocje. Jedni go nienawidzą i dziwią się, jak to w ogóle można oglądać. Drudzy zaś wielbią i już nie mogą doczekać się nowego sezonu. Ja należę właśnie do tej drugiej grupy.
3. "Spartacus: Gods of the Arena". Prequel cyklu o Spartakusie powstawał w cieniu śmiertelnej choroby Andy'ego Whitfielda. Ekipa zamiast kręcić dalszy ciąg "Blood and Sand" musiała stworzyć coś bez głównego bohatera. W ten sposób na naszych ekranach pojawił się serial dużo lepszy od oryginalnej serii. "Bogowie areny" to pełna intryg, przemocy i seksu opowieść o tym, jak Lentulus Batiatus (zagrany brawurowo przez Johna Hannah) zyskał miano najlepszego lanisty w Kapui. Formą podobny do "Krwi i piasku", prequel fabularnie przypomina legendarny "Rzym" (zwłaszcza drugi sezon, gdy Tytus i Vorenus byli rzymskimi gangsterami). A finałowy odcinek amerykańscy krytycy i widzowie zgodnie uznali za niesamowity.
2. "Gra o tron". Teraz każdy mówi, że książka G. R. R. Martina była idealnym materiałem na film, ale jeszcze rok temu zbyt wielu takich głosów nie słyszeliśmy. HBO robi świetne seriale kostiumowe (i nie tylko), ale adaptacja kultowego fantasy okazała się wręcz szokująca dobra. I w dodatku tak wierna literackiemu dziełu, jak to tylko możliwe. Jednak "Gra o tron" nie jest w moim top 10 na pierwszej pozycji właśnie z powodu tej wierności. Uwielbiam "Grę", ale oglądając ją trudno czasem pozbyć się wrażenia, że ma się przed sobą ilustrację. Jako serial "Gra o tron" jest piękna, ale nie jest oryginalna.
1. "Breaking Bad". W "Grze o tron" królów jest wielu, ale wśród seriali król jest tylko jeden. Produkcja AMC jest coraz lepsza z sezonu na sezon. Historia Waltera White'a nabiera głębi, a twórcy serialu stale zaskakują widzów zwrotami akcji, w których nie ma niczego pozbawionego logiki. Fabuła 4. sezonu jest precyzyjną układanką, w której liczy się każdy, niemal najdrobniejszy szczegół (np. co się stało z pewną paczką papierosów). Całość okraszona jest niemal artystycznymi zdjęciami oraz aktorstwem godnym wszelkich nagród. A wszystko to w pozornie prostej opowieści o nauczycielu, który postanowił produkować metaamfetaminę.
10 najlepszych seriali wg Michała Kolanki>>>