7 rzeczy, które uczyniły mój tydzień lepszym
Marta Wawrzyn
2 kwietnia 2017, 19:02
"Legion" (Fot. FX)
Ten tydzień upłynął pod znakiem cudownego "Legionu" i oczekiwania na, miejmy nadzieję, równie udane "Fargo". Poza tym doceniam "Trzynaście powodów", cieszę się z zamówienia dla "Santa Clarita Diet" i polecam Wam "Hapa i Leonarda".
Ten tydzień upłynął pod znakiem cudownego "Legionu" i oczekiwania na, miejmy nadzieję, równie udane "Fargo". Poza tym doceniam "Trzynaście powodów", cieszę się z zamówienia dla "Santa Clarita Diet" i polecam Wam "Hapa i Leonarda".
1. "Legion" i jego niesamowita ekipa
W tym tygodniu dostaliśmy od FOX-a ostatni w tym sezonie odcinek "pełen ochów i achów" – i muszę powiedzieć, że będę tęsknić. Jak już pisał Mateusz w recenzji finału, 1. sezon "Legionu" był od początku do końca wyjątkowy, dokładnie przemyślany i przekroczył niejedną granicę, której telewizja do tej pory się bała. To cudo samo w sobie – już się nie mogę doczekać jakiegoś deszczowego letniego weekendu, kiedy będę mieć czas obejrzeć całość od nowa (a widziałam każdy odcinek przynajmniej dwa razy, niektóre więcej). Sprawdzimy, czy to rzeczywiście prosta droga do szaleństwa.
Ale niezwykłości w "Legionie" jest prawdopodobnie więcej, niż udało nam się ogarnąć w recenzjach, które siłą rzeczy skupiały się na tym co najważniejsze. Jeremie Harris, z którym rozmawiałam na początku tygodnia, powiedział, że on kocha pracę w tym serialu, bo "Legion" mówi ludziom, że nie ma niczego złego w byciu innym niż wszyscy. "Jest moc w kochaniu i akceptowaniu samych siebie, posiadaniu tej pewności siebie i otaczaniu się ludźmi, którzy mogą ci pomóc w znalezieniu sposobu na to, by się cieszyć tym, kim jesteś" – opowiadał mi z autentyczną pasją aktor, a ja tylko potakiwałam i myślałam, że prawdopodobnie niewystarczająco podkreślaliśmy to na Serialowej. Bo to jest rzeczywiście wielka sprawa.
"Legion" zgrabnie zaadaptował do swoich potrzeb znane z innych opowieści o X-Menach "My kontra cały świat, który nas nie akceptuje", wynosząc je na wyższy poziom. Czyli pokazał niesamowitą siłę ludzi, którzy na każdym kroku wspierają się i pomagają sobie nawzajem przezwyciężyć prawdziwe traumy psychiczne. Jest w "Legionie" bardzo dużo empatii i najprostszych ludzkich emocji. I nawet jeśli serial popisuje się formą – a robi to częściej niż jakakolwiek inna produkcja telewizyjna – nie ma w tym tej paskudnej pychy, tego poczucia wyższości, tej dosłownie wylewającej się z ekranu świadomości własnej lepszości, która czasem potrafi zabić bardzo dobre produkcje.
Zakulisowe opowieści aktorów też są absolutnie niezwykłe – Jean Smart, aktorka, która grała dosłownie wszędzie i zdobyła kilka nagród Emmy, w rozmowie z nami przyznała, że bardzo częste są sytuacje na planie, kiedy to aktorzy próbują rozgryźć, co takiego dzieje się w jakiejś scenie. Takich anegdot znajdziecie w internetach mnóstwo, oni wszyscy bez skrępowania opowiadają o tym, jak to jest pracować ze scenariuszem, którego dziwność potrafi przerosnąć każdego. Sposób, w jaki aktorzy mówią o Noahu Hawleyu, również jest wyjątkowy – jak gdyby wszyscy byli zachwyceni tym, że każdego dnia przychodzą do pracy i nie są pewni, co ich spotka. Nie wiem, jak to możliwe, ale tę niezwykłą atmosferę po prostu czuć w serialu (tak jak kiedyś w "Mad Men" dało się dostrzec, że każde ujęcie powtarzane było tyle razy, aż stało się perfekcyjne pod każdym względem).
Nawet wyjaśnienie przenosin serialu z Kanady do Kalifornii (co na pewno będzie widać na ekranie) było tak proste i sympatyczne, że ręce same składają się do oklasków: Lenny chce jechać gdzieś, gdzie jest ciepło. Tego niewymuszonego luzu i ekranowej swobody mogą "Legionowi" pozazdrościć dosłownie wszyscy.
2. No to jeszcze Noah Hawley
Showrunner "Legionu" i "Fargo" – czyli dla mnie dwóch najlepszych seriali, jakie obecnie są w telewizji – jest zapracowanym człowiekiem, dlatego nie tak łatwo zobaczyć go chociażby w programach talk-show. Ale kilka dni temu, jeszcze przed finałem "Legionu", znalazł czas, by pojawić się w "Jimmy Kimmel Live". Jeśli więc interesuje Was zagadka pt. "Kim jest ten człowiek i jakim cudem udaje mu się to wszystko pogodzić", zobaczcie wywiad Kimmela.
3. To zdjęcie promujące "Fargo"
Kiedy Noah Hawley powiedział, że w nowym sezonie "Fargo" chciałby dotknąć tematu obsesji na punkcie kultury selfie, nie brzmiało to szczególnie oryginalnie, prawda? No to spójrzcie na to zdjęcie i powiedzcie, że wciąż nie jesteście przekonani.
4. Netfliksowe "Trzynaście powodów"
Ponieważ dzieje się jak zwykle bardzo dużo, nie miałam jeszcze czasu wyjść poza cztery pierwsze odcinki "Trzynastu powodów", które dostaliśmy przedpremierowo od Netfliksa. Ale to, co zobaczyłam, było rzeczywiście świetne. W pełni zgadzam się z recenzją Michała – to nie jest tylko serial dla młodzieży. To serial dla każdego, kto lubi dobrze napisane historie i fajne, świeże twarze na ekranie. Zaskoczyć też potrafi ton tej opowieści, któremu naprawdę daleko do, hm, grobowego. Owszem, cały czas słuchamy wygłaszanego zza grobu oskarżenia dziewczyny, która się zabiła, ale to, że ta dziewczyna była piekielnie inteligentną, sarkastyczną i szalenie wrażliwą osobą, wiele zmienia. "Trzynaście powodów" to nie żadne młodzieżowe smuty, to pełnokrwisty dramat, tyle że z nastolatkami w roli głównej.
5. Ekipa "Buffy" wciąż piękna i młoda
Widzieliście zdjęcia ze spotkania "Buffy" z okazji 20. rocznicy? Jeśli nie, to koniecznie zobaczcie – są tam prawie wszyscy i wyglądają świetnie.
Post udostępniony przez Entertainment Weekly (@entertainmentweekly)
6. Zamówienie dla "Santa Clarita Diet"
Wiadomo, że ten serial to nic wielkiego, ale wiadomość o jego planowanym powrocie bardzo mnie ucieszyła. Zwłaszcza że inaczej przecież zostalibyśmy ze strasznym cliffhangerem!
7. James Purefoy na Serialowej
Brytyjczyk wcielający się w Teksańczyka z lat 80. okazał się mieć do powiedzenia mnóstwo interesujących rzeczy nie tylko o Hapie, Leonardzie i o tym, czym jest mojo, ale także o współczesnej Ameryce, którą zadziwiająco wiele łączy z tą z serialu telewizji Sundance. Przy okazji polecam 2. sezon "Hapa i Leonarda" (w Polsce jest na AMC), który jest dużo mniej pulpowy niż pierwszy, a jednocześnie zachował wszystko to, co było rok temu najlepsze – czyli czarny humor i rewelacyjną chemię pomiędzy dwójką tytułowych kumpli.