Futrzakowe opowieści. Recenzujemy "Imaginary Mary" – nowy sitcom z Jenną Elfman
Mateusz Piesowicz
1 kwietnia 2017, 19:02
"Imaginary Mary" (Fot. ABC)
Sitcom o dorosłej kobiecie wysłuchującej życiowych porad od sympatycznego futrzaka nie miał prawa być rozrywką przesadnie wyszukaną, ale lekką i przyjemną już tak. Wyszło jak zwykle.
Sitcom o dorosłej kobiecie wysłuchującej życiowych porad od sympatycznego futrzaka nie miał prawa być rozrywką przesadnie wyszukaną, ale lekką i przyjemną już tak. Wyszło jak zwykle.
Poznajcie Alice (Jenna Elfman), kolejną z dziesiątek identycznych nowoczesnych kobiet, jakie zaludniają telewizyjne ekrany. Świetna jako specjalistka od PR-u i znacznie gorsza, gdy trzeba się osobiście zaangażować w poważny związek z drugą osobą. A taki szykuje się bohaterce z Benem (Stephen Schneider), rozwiedzionym ojcem trójki dzieciaków, które jawią się jej jako najbardziej przerażające istoty na świecie. Co należy w takiej sytuacji zrobić? Według twórców "Imaginary Mary" najlepiej zwrócić się do tytułowego wymyślonego stworka, który towarzyszył Alice w jej trudnym dzieciństwie.
Zapomnijcie o bardziej rozbudowanym scenariuszu. Serial autorstwa Adama F.Goldberga, Davida Guarascio i Patricka Osborne'a kompletnie go ignoruje, skupiając się na jak najszybszym zapoznaniu nas z tytułową postacią. Mary, stworzona za pomocą CGI istotka (głosu użycza jej Rachel Dratch), wygląda wprawdzie całkiem sympatycznie, a na pewno znacznie bardziej niż w wersji z oryginalnego pilota, ale na tym właściwie zalety jej i całej tej historii się kończą.
Przedstawienie dwóch głównych bohaterek ograniczono do serii króciutkich scenek, z których dowiadujemy się, jakie to Alice miała nieszczęśliwe dzieciństwo i jak wymyślona przyjaciółka pomogła jej przetrwać, gdy rodzice nie mieli dla niej czasu. Z czasem dziewczynka jednak dojrzała i miejsce wyimaginowanego stworka zajęły bardziej dorosłe sprawy. Teraz, gdy na horyzoncie majaczy możliwość zaangażowania się w związek na serio, powracają lęki z przeszłości, a wraz z nimi gadająca kulka futra.
Po co? Tego twórcy nie są w stanie nam wytłumaczyć, co czyni cały koncept zupełnie bezsensownym. Jasne, Alice boi się zobowiązań, a poznanie dzieci swojego partnera zdecydowanie do takich prowadzi, ale serial nijak nie potrafi tych obaw uzasadnić. Scenariusz to zbiór połączonych na słowo honoru scenek, w których stereotypy wylewają się z każdego zakamarka. Całkiem realne postaci wcale nie wydają się tu bardziej prawdziwe od wygenerowanej komputerowo Mary, bo zbudowano je na kilku kliszach, nie dbając nawet o pozory oryginalności. Pewnie, że to tylko familijny sitcom, ale jak zaangażować się w historię, której bohaterowie to gromada manekinów?
Od samego początku staje się więc jasne, że jedynym, co może wyciągnąć "Imaginary Mary" z marazmu, jest tytułowa postać, ale w tym elemencie serial zawodzi zdecydowanie najmocniej. Obecność Mary jest tak pozbawiona znaczenia, że właściwie mogłoby jej nie być. Pomysł na serial wymaga przecież głębszej relacji pomiędzy nią a Alice, tymczasem tutaj ograniczono ją do wtrącanych przez futrzaka, w zamierzeniu zabawnych kwestii i paru oczywistych sytuacyjnych dowcipów. Mimo że aż się prosi, by pociągnąć motyw Mary jako ucieleśnienia wewnętrznych problemów Alice, twórcy nie wydają się tym zainteresowani. Wręcz przeciwnie, wątpliwości bohaterki rozwiązują tak, jak powinna to robić w pełni świadoma, dorosła osoba – poprzez rozmowę z partnerem. W porządku, ale przepraszam bardzo, po co nam w takim razie w tym wszystkim dzieło dziecięcej wyobraźni?
Właściwie jedyną zaletą Mary jest więc fakt, że wygląda ładnie – tyle jednak da się stwierdzić, oglądając zwiastun. Po seansie całego odcinka z pełnym przekonaniem mogę do tego dodać jedynie, że innych mocnych stron nie zauważyłem. Mary nie jest ani zabawna, ani szczególnie pomocna, ani nawet irytująca. Gdyby ekranowa nijakość przybrała rzeczywistą formę, to zapewne wyglądałaby dokładnie tak jak ona. Twórcy serialu nie potrafią zrobić z nią absolutnie niczego, ograniczając się do pomysłów typu: "Patrzcie, mamy futrzastego stworka tańczącego Macarenę!". Super, i to wszystko? To nie mogliście wrzucić tego na YouTube? Byłoby pewnie sporo wyświetleń, a ludzie oszczędziliby 20 minut życia.
Poszukiwanie interesujących elementów w "Imaginary Mary" nie ma szans powodzenia, nieważne w którą stronę się zwrócimy. Alice przerabia życiowe dylematy w błyskawicznym tempie, nie wgłębiając się w żaden z nich, Ben to chodząca nuda, a jego dzieci są niczym trzy oblicza określenia "bez wyrazu". Najwięcej przyjemności ma z tego chyba Jenna Elfman, która wygląda, jakby się dobrze bawiła na planie. Nie da się tego niestety powiedzieć o widzach, do których serial miałby trafić. Inna sprawa, że trudno takich w ogóle zidentyfikować, bo mamy do czynienia z produkcją, która nie sprawdza się praktycznie w żadnym elemencie.
Jak na familijny sitcom brakuje "Imaginary Mary" czystych emocji i sympatycznych postaci, po głębsze tematy serial nawet nie sięga, choć wydaje się, że mógłby to zrobić bez większego wysiłku, a jak na zabawę formą jest zdecydowanie zbyt zachowawczy. Właściwie jedyne, w czym wypada ponadprzeciętnie, to popis umiejętności specjalistów od CGI. Ci z dumą mogą sobie wpisać Mary do portfolio, całą resztę można przemilczeć.