Rasizm i homofobia to nie przeszłość. Rozmawiamy z Jamesem Purefoyem z "Hapa i Leonarda"
Mateusz Piesowicz
27 marca 2017, 19:03
"Hap i Leonard" (Fot. Sundance TV)
Czy Brytyjczyk może czuć się dobrze w Teksasie i czy ekranowa chemia przekłada się na rzeczywistość – o tym i innych sprawach rozmawialiśmy z Jamesem Purefoyem, serialowym Hapem.
Czy Brytyjczyk może czuć się dobrze w Teksasie i czy ekranowa chemia przekłada się na rzeczywistość – o tym i innych sprawach rozmawialiśmy z Jamesem Purefoyem, serialowym Hapem.
Polska premiera 2. sezonu serialu "Hap i Leonard" już w czwartek 30 marca o 21:00 na kanale AMC, a jeszcze przed nią mamy dla Was wywiad z jedną z gwiazd produkcji. James Purefoy, czyli połowa fantastycznego ekranowego duetu z Michaelem Kennethem Williamsem opowiedział, co czeka dalej jego bohatera, czym jest mojo i co aktualnego może być w serialu, którego akcja rozgrywa się w latach 80. zeszłego wieku.
Jak przekonałbyś kogoś, kto nigdy nie słyszał o "Hapie i Leonardzie", że to właśnie ten serial, spośród kilkuset produkowanych rocznie tytułów, powinien obejrzeć?
Są dwie rzeczy, które czynią nasz serial wyjątkowym. Po pierwsze, relacja pomiędzy Hapem i Leonardem – w stu procentach szczera przyjaźń dwójki mężczyzn to nie jest coś, co można często oglądać w telewizji. Jeden za drugim skoczyłby w ogień, są do bólu lojalni i nie wydają wobec siebie żadnych osądów. Zdecydowanie jest pomiędzy nimi jakaś głębsza więź, choć oczywiście żaden nie powie tego na głos. Zwłaszcza że nigdy nie mówią wiele na swój temat, nie są zbyt sentymentalni i nie wywlekają swoich problemów na wierzch. Ale i tak zawsze wiedzą, że gdy zajdzie potrzeba, to jeden zawsze stanie u boku drugiego.
Drugą sprawą jest natomiast specyficzny klimat serialu związany z miejscem, w którym rozgrywa się akcja. Teksas to tutaj nie tylko tło, ale przede wszystkim ludzie. Tak dokładnie przedstawionej i intrygującej społeczności nie znajdziecie nigdzie indziej.
Jak więc brytyjski aktor odnalazł się w tak specyficznych okolicznościach?
Paradoksalnie wpasowałem się tam doskonale. Pochodzę z West Country [południowo-zachodnia Anglia – M.P.] i zdaję sobie sprawę z różnicy pomiędzy obrazem prostych, wiejskich społeczności na ekranie, a tym, jak wygląda rzeczywistość. Ta jest oczywiście urzekająco piękna, ale jednocześnie zdominowana przez uprzemysłowione rolnictwo. Gdy dorastałem, byłem więc otoczony przez ludzi pracujących na farmach kurczaków, w ubojniach czy olbrzymich gospodarstwach. Okazało się, że bohaterowie "Hapa i Leonarda" są bardzo podobni – żyjący nieco na marginesie, ubodzy, codziennie próbujący związać koniec z końcem. Choć geograficznie dzieli ich olbrzymia odległość, pod względem charakteru to te same osobowości.
2. sezon serialu ma podtytuł "Mucho Mojo". Wyjaśnisz, o co chodzi?
Odzyskać mojo znaczy odzyskać poczucie własnego "ja". Dla mnie chodzi po prostu o czucie się komfortowo we własnej skórze. Jeśli masz mojo, to znaczy, że jesteś szczęśliwy i znajdujesz się dokładnie w tym miejscu w życiu, w którym powinieneś.
Czy to zdanie dotyczy Hapa? Zdołał się już pozbierać po stracie Trudy?
Myślę, że tak. Hap bardzo się zmienia w trakcie sezonu, poszukując własnego mojo, ale mając też świadomość, że musi wziąć się w garść, by pomóc swojemu najlepszemu przyjacielowi. Pójście Leonarda do więzienia byłoby dla niego tragedią także dlatego, że zostałby kompletnie sam. Działa więc w pewnym sensie z myślą o sobie, odkrywając, że jest naprawdę niezłym detektywem-amatorem. Wcześniej chwytał się różnych zajęć, ale dopiero świadomość, że oczyszczenie Leonarda z zarzutów zależy od niego i tego, jak poskłada poszczególne fragmenty układanki w jedną całość sprawia, że naprawdę poświęca się temu zadaniu.
Czyli raczej będzie zbyt zajęty, by myśleć o nowej miłości?
W tej kwestii musi przede wszystkim zostawić za sobą przeszłość, a jak zobaczycie na początku 2. sezonu, będzie miał z tym pewne problemy. Gdy już to jednak zrobi, zrozumie, że jest gotowy na rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu, a wtedy na horyzoncie pojawi się niejaka Florida Grange [w tej roli Tiffany Mack – M.P.], do której od razu poczuje miętę. Inteligentna, ambitna, świetna w swojej pracy i jeszcze piękna – nic dziwnego, że przyciągnie wzrok Hapa.
Początek 2. sezonu nie wskazuje jednak na to, byśmy mieli do czynienia z lekką i przyjemną historią. Jest mrocznie i wyraźnie poważniej niż poprzednio.
1. sezon "Hapa i Leonarda" był brutalny i przerysowany, ale choć życie bohaterów było w ciągłym niebezpieczeństwie, można było mieć pewność, że jakoś się z tego wykaraskają. Tym razem nie chodzi jednak tylko o nich, a o sprawy zaginionych dzieci – znacznie więcej zostało położone na szali, więc i atmosfera stała się cięższa. A rezultat… obiecuję, że będziecie zaskoczeni. Co nie znaczy rzecz jasna, że Hap i Leonard nagle stali się bardzo poważnymi postaciami. Ich specyficzne poczucie humoru jest nadal obecne i czasem potrafi rozluźnić napiętą atmosferę.
Łatwo też dostrzec, że serial śmiało porusza trudne tematy, jak rasizm i homofobia. Nie obawialiście się politycznego efektu ubocznego, gdy kręciliście 2. sezon?
Nie, bo nie przypuszczaliśmy, że te tematy ponownie staną się tak aktualne. Kręciliśmy w czasie wyborów w Stanach Zjednoczonych i szczerze wierzyliśmy, że rasizm czy homofobia to rzeczy, których jako społeczeństwo Amerykanie nie będą tolerować. Nagle okazało się, że musimy się zmierzyć z inną rzeczywistością, w której w rządzie zasiadają ludzie celebrujący nienawiść, jak Steve Bannon, doradca Białego Domu, rasista i nacjonalista, czy wiceprezydent Pence, zaciekły homofob. W momencie, gdy wydawało się, że te i podobne tematy to już kwestia mrocznej przeszłości, okazało się, że wręcz przeciwnie – nadal istnieją i mają się dobrze. Robiliśmy serial rozgrywający się niemal 30 lat temu, nie przypuszczając, że efekt będzie przystawać do współczesnych Stanów Zjednoczonych.
Wróćmy do przyjemniejszych tematów. Chemia między Hapem i Leonardem jest tak niezwykła, że musi być przynajmniej po części prawdziwa. Jak dogadujesz się z Michaelem Kennethem Williamsem?
Dogadujemy się znakomicie od czasu współpracy na planie serialu "The Philanthropist", który robiliśmy dla NBC osiem lat temu. Michael to bardzo sympatyczny człowiek, znakomity partner w pracy i poza nią, rodzaj osoby, z którą bardzo łatwo się zaprzyjaźnić i z którą zawsze jest mnóstwo śmiechu. Jednym z powodów, dla których przyjąłem rolę, była jego obecność i możliwość odtworzenia naszych świetnych stosunków na ekranie. Myślę, że wyszło całkiem wiarygodnie.
A co z resztą obsady? Możemy po tym sezonie spodziewać się równie wyrazistych postaci jak te grane poprzednio przez Christinę Hendricks i Jimmiego Simpsona?
Tak, mamy naprawdę niesamowite postaci i jeszcze lepszych wykonawców. Choćby Irmę P. Hall, która pojawia się na ekranie od niemal pół wieku, czy legendarnego Briana Dennehy'ego. No i całe spektrum pomniejszych bohaterów. To zresztą jedna z rzeczy, które uwielbiam w książkach Joego R. Landale'a. Jak nikt potrafi tworzyć cudownie ekscentrycznych i wyróżniających się bohaterów, a właśnie takich najlepiej się gra. Zapewniam więc, że interesujących postaci nigdy nam nie zabraknie.
Póki co jednak nic nie wiadomo na temat kolejnego sezonu – jest jakaś książka Joego R. Lansdale'a, którą wyjątkowo chciałbyś zekranizować?
Zdecydowanie "The Two-Bear Mambo", w której Hap i Leonard zetknęli się z Ku Klux Klanem. Ma świetny, westernowy klimat. Jeśli dostaniemy kolejny sezon, to myślę, że właśnie na niej będziemy się opierać.