Daleko od raju. Recenzujemy premierę 3. sezonu "American Crime"
Marta Wawrzyn
18 marca 2017, 16:02
"American Crime" (Fot. ABC)
"American Crime" to jeden z najbardziej niedocenianych seriali – tak było rok temu, dwa lata temu i tak będzie teraz. A szkoda, bo początek 3. sezonu jest więcej niż obiecujący.
"American Crime" to jeden z najbardziej niedocenianych seriali – tak było rok temu, dwa lata temu i tak będzie teraz. A szkoda, bo początek 3. sezonu jest więcej niż obiecujący.
W czasach boomu na znakomite produkcje kablówek John Ridley, scenarzysta oscarowego "12 Years a Slave", znalazł dla siebie interesującą niszę w telewizji ogólnodostępnej. I choć jego "American Crime" emituje stacja ABC, a nie HBO czy Showtime, serial jest mocny, dojrzały i nie prowadzi widza za rączkę. Wydaje się, że jedynym kompromisem, na jaki idzie jego twórca, jest wyciszanie przekleństw (powraca też charakterystyczny czarny ekran w miejscu fucków) i brak golizny. Wszystko inne pokazywane jest bez cenzury i bez upiększania, z niemal dokumentalną precyzją.
Podobnie jak dwie poprzednie odsłony, 3. sezon "American Crime" będzie mieć zacięcie społeczne. Na warsztat tym razem wzięto przede wszystkim temat imigracji i praw pracowniczych, a także prostytucji wśród nieletnich czy problemów finansowych, z jakimi boryka się opieka społeczna. Pierwszy odcinek wystarczył, by zarysować wątki na razie oddalonych od siebie bohaterów, którzy w kolejnych tygodniach pewnie się spotkają.
W nowym sezonie oglądamy wydarzenia, które dzieją się w Karolinie Północnej, a wśród głównych bohaterów znajdują się farmerzy i robotnicy rolni. Ci pierwsi mają problem z normalnym funkcjonowaniem, bo amerykański rynek zalewają tanie warzywa i owoce z Chin, ci drudzy to często nielegalni imigranci, pracujący za grosze. Wszystko to wydaje się z jednej strony bardzo przyziemne, a z drugiej po prostu realistyczne. "American Crime" znów bierze się za bary z trudnym, skomplikowanym tematem i już po pierwszych czterdziestu minutach widać, że nie zamierza go potraktować po łebkach. To znów będzie kawał prawdziwej Ameryki, o której istnieniu politycy z prawa i lewa zdają się nie pamiętać.
Odcinek zaczyna się od charakterystycznego telefonu na policję. Tym razem zdenerwowany głos mówi po hiszpańsku, że w rzece pływają zwłoki. Ten telefon prawdopodobnie ma związek z celem podróży Luisa (Benito Martinez), nieznającego ani słowa po angielsku Latynosa, którego widzimy, jak przekracza nielegalnie granicę i mówi, że chce koniecznie do Karoliny Północnej. Przy okazji dostajemy wgląd w kulisy funkcjonowania całego systemu, który pozwala Meksykanom znaleźć się w raju. "American Crime" nie mówi niczego nowego, ale robi to brutalnie, bez owijania w bawełnę i skupiając się na małej historii jednego człowieka, co zawsze dodaje takim opowieściom siły.
Luis ląduje więc w końcu w barakach w stanie, do którego koniecznie musiał jechać, i za chwilę pewnie jego ścieżka przetnie się z losami Laurie Ann (Cherry Jones), JD (Tim DeKay), Carsona (Dallas Roberts), a także Jeanette (Felicity Huffman) – czyli rodziny prowadzącej farmę. Ich punkt widzenia został już zarysowany – wiemy, że korzystają z taniej siły roboczej, o której pochodzenie nie pytają, ale też wiemy, że mają problem ze znalezieniem rynku zbytu. Bo jak sprzedawać pomidory sieciom handlowym, kiedy te mają do wyboru tańsze warzywa z Chin?
Problemy robotników i właścicieli łączą się ze sobą, a serial w tej chwili z nikogo z tych ludzi nie robi "tego złego". Na razie brakuje powiązania ich historii z wątkami prostytuujących się dzieciaków i Kimary (Regina King), pracownicy opieki społecznej, oraz szefowej schroniska granej przez Sandrę Oh – ale zapewne będzie nim praca na farmie. Connor Jessup, gwiazda 2. sezonu, gra teraz młodego narkomana, który będzie próbował zarabiać na życie zbieraniem pomidorów. Ponownie też powitaliśmy w "American Crime" Richarda Cabrala, który tym razem rekrutuje robotników do pracy na farmie.
Obsada jest bardzo duża nawet jak na "American Crime", wątków też namnożyło się więcej niż zwykle, więc po pierwszym odcinku trudno jest nie tylko wydać jednoznaczny sąd, ale też powiedzieć, który z bohaterów jest bardziej interesujący, a który mniej, i komu przyświeca jaki cel. To wszystko dopiero przed nami.
Na razie możemy powiedzieć jedno: 3. sezon "American Crime" zapowiada się równie dobrze co poprzednie. To wciąż ten sam poważny dramat z zacięciem społecznym, wgryzający się w istotę problemów, które politycy z każdej strony sprowadzają do roli nośnych haseł. Tutaj po każdej stronie mamy ludzi i ich racje. Widzimy, że nielegalni robotnicy lądują w systemie niemalże niewolniczym, ale zrobienie złych kapitalistów z właścicieli farm nie wchodzi w grę. To nie jest serial, który pokazuje palcem winnego. W równie skomplikowanej siatce problemów poruszają się nastoletnie dzieciaki i pracownicy opieki społecznej (w jednej ze scen widzimy, że Kimara ma problem z opłaceniem własnych rachunków, co też o czymś świadczy).
"American Crime" nigdy nie grzeszyło subtelnością i teraz prawdopodobnie to się nie zmieni. John Ridley nie daje widzowi wielkiego pola do domysłów, obierając raczej styl zaangażowanego reportażysty, niż artysty poszukującego nowych form wyrazu. Choć serial potrafi zaskoczyć zarówno interesującą w swoim minimalizmie realizacją, jak i nietypową formą narracji, nie jest specjalnie trudny do rozszyfrowania.
Dlatego tym bardziej dziwię się, czemu ma tylko garstkę widzów w Stanach Zjednoczonych. Oglądalność w wysokości 2,7 mln to absurd w przypadku serialu, który w każdym sezonie odzwierciedla prawdziwe problemy Amerykanów – takich zwykłych, często małomiasteczkowych, nie elit z Zachodniego i Wschodniego Wybrzeża. To produkcja, o której powinny toczyć się dyskusje, i to nie na forach miłośników niszowych seriali.
John Ridley potrafi trafnie przekazać wściekłość i bezradność grup społecznych, dla których Ameryka z jakichś powodów nie jest tym wyśnionym rajem. Mozaika, którą tworzy, jest barwna, wyrazista i do bólu prawdziwa. Choć "American Crime" traktuje siebie bardzo serio, zupełnie to nie przeszkadza w odbiorze. Nie ma tu ani odrobiny patosu, nikt też nie próbuje udzielać widzowi lekcji. To serial, który mówi, jak jest – a nie jak powinno być – i czyni to sposób ambitny, ale jak najbardziej zrozumiały i atrakcyjny.
Będzie mi bardzo szkoda, jeśli ABC po tym sezonie go już porzuci (a oglądalność na starcie jest gorsza niż kiedykolwiek). Ale przede wszystkim marzy mi się, że ktoś kiedyś nakręci coś podobnego w Polsce. Problemów społecznych w końcu u nas bez liku.