7 rzeczy, które uczyniły mój tydzień lepszym
Marta Wawrzyn
12 marca 2017, 15:33
"Feud: Bette and Joan" (Fot. FX)
Ten tydzień mi upłynął pod znakiem rewelacyjnych seriali telewizji FX, z których niestety tylko jeden jest na polskim FOX-ie. Poza tym doceniam "Riverdale", cieszę się z nieszczęścia Netfliksa (!) i kibicuję pewnemu byłemu już wampirowi.
Ten tydzień mi upłynął pod znakiem rewelacyjnych seriali telewizji FX, z których niestety tylko jeden jest na polskim FOX-ie. Poza tym doceniam "Riverdale", cieszę się z nieszczęścia Netfliksa (!) i kibicuję pewnemu byłemu już wampirowi.
1. Dan Stevens i Aubrey Plaza w mrocznym koszmarze
Nie będę robić konkurencji Mateuszowi, który opisał legionowy "Chapter 5", więc powiem tylko, że nie wiem, kto mnie bardziej zachwycił – mroczna Aubrey Plaza czy Dan Stevens, przechodzący płynnie od najsłodszego chłopaczka na świecie do zuchwałego mordercy, dla którego zabijanie jest głównie drogą do celu, ale po trochu też żartem. Aubrey/Lenny właśnie przestała być dla mnie kolejną wersją April z "Parks and Recreation" i z impetem wpłynęła na dramatyczne wody. A coś mi mówi, że najlepsze w jej wykonaniu dopiero przed nami.
To, co wyprawia w "Legionie" Dan Stevens, przechodzi moje pojęcie, bo ciągle go widzę usztywnionego i wygładzonego w roli Matthew z "Downton Abbey". Dzięki "Legionowi" już wiedziałam, że Dan potrafi być także wiarygodnym pacjentem psychiatryka, pogubionym chłopakiem, właścicielem przeklętego umysłu i połówką najbardziej romantycznego duetu, jaki sobie jestem w stanie wyobrazić. Teraz spojrzeliśmy w twarz bezczelnego mordercy, w której była pycha, zuchwałość, pewność siebie – i tylko błękit oczu wciąż się zgadzał. A gdzieś pośród tego zniszczenia, którego dokonał w rytmie flamenco nasz Legion, znalazło się miejsce na piosenkę z "Muppetów" zagraną na banjo. Myślę, że się zakochałam.
2. "Feud", czyli pojedynek aktorski nie z tej ziemi
Kolejny serial telewizji FX i zarazem kolejny serial, który w tym tygodniu zdążył pochwalić Mateusz. Jeśli myślicie, że "Feud: Bette and Joan" do Was nie trafi, bo np. średnio kojarzycie Joan Crawford i Bette Davis, to zapewniam Was, że nie macie racji. To uniwersalna historia o sławie, przemijaniu, starzeniu się w Hollywood. Historii holywoodzkich gwiazd, które zostały wyrzucone do kosza, po tym jak przestały być młode i piękne, jest bardzo, bardzo dużo. Dopiero w ostatnich latach zaczęło się o tym mówić i tworzyć więcej ról dla starszych kobiet.
Trwający dekady spór, który w 1. sezonie swojego nowego serialu postanowił uwiecznić Ryan Murphy, to nie są żadne wojenki kociaków. To desperacka walka dwóch starszych pań o to, żeby dalej istnieć. Jasne, jest w serialu trochę schematów, teatralności i typowego dla Murphy'ego przerysowania, ale obie tytułowe bohaterki wydają się w stu procentach prawdziwe. "Feud: Bette and Joan" to prawdziwe Himalaje aktorstwa, a dodatkowo docenić wypada charakteryzatorów, którzy dokonali tutaj jeszcze większych cudów niż w przypadku "American Crime Story".
3. Powrót "The Americans"
Powrót "The Americans" będę za chwilę jeszcze chwalić w Hitach tygodnia, a na razie powiem jedno. Nie pamiętam, kiedy ostatnio z taką fascynacją wpatrywałam się w ekran, na którym ludzie w milczeniu kopali dół. Nie pamiętam też, kiedy ostatnio w scenie, w której nie padło przez 10 minut ani jedno słowo, było tyle napięcia.
Punkty 1, 2 i 3 razem składają się na oczywistą konkluzję – żadna amerykańska telewizja nie ma w tej chwili tak mocnej ramówki jak FX. I tylko szkoda, że emisja dzień po USA na polskim FOX-ie nie jest oczywistością w przypadku każdego z tych rewelacyjnych seriali. Super, że mamy "Legion", ale zasługujemy też na wszystko inne.
4. John Oliver spotkał Dalajlamę
Sama rozmowa była dość specyficzna, bo znalazło się w niej miejsce na Chiny, reinkarnację i końskie mleko. Ton może zaskakiwać, no ale pamiętajcie, że to program satyryczny. Warto obejrzeć ten wywiad, również dlatego, że prawdopodobnie jeszcze nigdy nie widzieliście tak autentycznie wzruszonego Johna Olivera.
5. "Riverdale" wróciło na chwilę do korzeni
Mimo że w "Riverdale" sporo jest schematów, denerwuje mnie źle obsadzony Archie, a zagadka kryminalna wydaje mi się średnio wciągająca, co tydzień powracam do tytułowego miasteczka z przyjemnością. Serial ma całkiem interesujący klimat, świetne postacie dziewczęce i rewelacyjnego Jugheada, którego w najnowszym odcinku poznaliśmy jeszcze lepiej. Jego historia jest realistyczna i bardzo daleka od cukierkowej, za co wielkie brawa dla scenarzystów. Kocham też wszelkie odniesienia popkulturowe i dowody na to, że serial pamięta o swoich korzeniach. Jak ten sen Juga, w którym wszyscy wyglądali jakby przybyli do nas z lat 60. – cudo!
6. Miażdżące recenzje "Iron Fista"
Nie chcę być złośliwa, ale i tak będę. Netflix przesadza z ilością produkowanych seriali i w efekcie coraz więcej z nich nie nadaje się do niczego. Nie dziwi mnie, że "Iron Fist" ma w tej chwili na Metacritic zabójczą ocenę 32/100 – zdaje się, że podobną co kiedyś "Fuller House". Zwiastuny wyglądają jakby jakiś banalny chłopiec z loczkami wskoczył w środek "Arrow", co czyni je średnio zachęcającymi. Screenerów, które Netflix nam udostępnił, jeszcze nie ruszyliśmy, bo zwyczajnie zabrakło nam na to czasu, a po części też pewnie i ochoty.
Kiedy na FOX-ie szaleje Legion i ogólnie w telewizji przekraczane są kolejne granice, netfliksowe seriale Marvela wydają się już przeżytkiem. A Netflix wszystko, także przeciętność, zrzuca na nas w hurtowych ilościach, zamiast odcinek po odcinku. Nie dziwię się więc furii amerykańskich krytyków, którzy brnęli bez celu przez 6 godzin "Iron Fista". Pewnie też to uczynię, ale przyznam, że nie mam na to najmniejszej ochoty. Nie dokończyłam nawet "Luke'a Cage'a" (choć akurat o nim mam dobre zdanie), a z 2. sezonu "Daredevila" nie pamiętam nic. Tylko "Jessica Jones" wydaje mi się wybijać ponad przeciętność, ze względu na odwagę i wrażliwość, z jaką zmierzyła się z tematem gwałtu. Cała reszta tych seriali zdążyła mi się już zlać w bezkształtną masę. Netfliksie, co za dużo, to naprawdę niezdrowo!
7. Koniec wampirów, Ian Somerhalder wreszcie wolny
Śledziłam oczywiście całkiem sporych rozmiarów telewizyjne wydarzenie, jakim był finał "Pamiętników wampirów". Zapoznałam się z tym, co po finale miała do powiedzenia Julie Plec. Rozumiem jej zamysł, rozumiem, czemu to teoretycznie było zgrabne zakończenie, ale emocji nie poczułam żadnych. Niestety, ale nawet w tych paru ostatnich odcinkach, które obejrzałam po mniej więcej dwuletniej przerwie, widać było, jak obsada się męczy, wygłaszając bzdurne dialogi.
Poza tym jak ja mam wierzyć w ostateczność takiego rozwiązania jak śmierć, kiedy serial wiele razy z łopatologiczną dosłownością powiedział mi, że nic w nim nie jest ostateczne, a po drugiej stronie też istnieje życie? To odbiera mu i mrok, i jakąkolwiek siłę rażenia. Nie jestem w stanie traktować tego poważnie i myślę, że gdybym miała 15 lat, reagowałabym tak samo. A widzowie "Pamiętników wampirów" nie mają teraz 15 lat, mieli tyle, kiedy serial się zaczynał. Julie Plec nie zadbała o to, żeby serial dorósł razem z widzami i w efekcie ostatnich sezonów nie da się oglądać, a teoretycznie zgrabny finał tego nie zmienia.
Jedyne, co mnie rzeczywiście cieszy, to, że obsada wreszcie jest wolna. Większości z nich poza "Pamiętnikami" nie widziałam, ale o Ianie Somerhalderze – który grał choćby w "Lost" – mam całkiem dobre zdanie i życzę mu wszystkiego dobrego. On sam co prawda mówił ostatnio, że za dziesięć lat będzie mieszkał na farmie w Wyoming i nikt nie będzie o nim pamiętał. Ja jednak widziałabym go w jakiejś fajnej, dorosłej roli, gdzie nie musiałby wygłaszać z powagą totalnych bzdur. Zważywszy że ma już prawie czterdziestkę, mógłby spokojnie zagrać tatę nastolatki, takiej jak Elena. I właśnie dlatego seriale nie powinny trwać w nieskończoność.