"American Horror Story" (1×12): Epilog
Paweł Rybicki
23 grudnia 2011, 22:04
Finałowe epizody "American Horror Story" udowodniły, że nominowanie tego serialu do nagrody Złotego Globu jest jak najbardziej trafną decyzją. Uwaga, spoilery.
Finałowe epizody "American Horror Story" udowodniły, że nominowanie tego serialu do nagrody Złotego Globu jest jak najbardziej trafną decyzją. Uwaga, spoilery.
W przypadku "American Horror Story" trudno mówić o jednym finałowym odcinku. Tak naprawdę ostatni epizod (nr 12 – "Afterbirth") jest czymś w rodzaju epilogu. Kluczowe dla fabuły i losu postaci wydarzenia rozegrały się w odcinkach 10 ("Smoldering Children") oraz 11 ("Birth"), gdy dowiedzieliśmy się kilku zaskakujących rzeczy. Niby motyw "a on/ona jest duchem" powinien być ograny od czasu "Szóstego zmysłu" oraz "Innych", ale kto nie był w szoku, gdy wyszła na jaw prawda o Violet? Przejmująca była również scena porodu bliźniaków i śmierci ich matki.
Odcinek 12 był właściwie tylko w czymś rodzaju epilogu – co nie znaczy, że był nudny i nieciekawy. Przeciwnie, nowa sytuacja w Domu Grozy, zwłaszcza po śmierci pana Harmona na początku odcinka, stała się niezwykle interesująca. Nawiedzona budowla zamieszkana przez dwie zwalczające się grup duchów. W tym przez całą rodzinę, która dopiero po śmierci zrozumiała, czym jest jest miłość i przywiązanie.
Jak już jednak wiemy, twórcy "American Horror Story" zapowiedzieli, że w 2. sezonie poznamy nową rodzinę i nowy dom. Ekipa wycofała się już z rezydencji, gdzie serial kręcono dotychczas. Finałowy odcinek 1. sezonu rzeczywiście był więc zakończeniem pewnej historii.
Pod względem fabularnej konstrukcji "American Horror Story" można porównać do "Breaking Bad". W obu przypadkach mamy spójną historię, gdzie każdy element jest częścią precyzyjnej układanki. Nie ma tu panicznego łatania i naciągania scenariusza, jak np. w "Homeland" lub najsłabszych sezonach "Desperate Housewives". To zapewne zasługa tego, że powstawanie scenariusza jest ściśle nadzorowane przez autorów pomysłu na serial. W "AHS" są nimi Ryan Murphy oraz Brad Falchuk, którzy wcześniej stworzyli "Glee".
Dzięki jednolitej koncepcji i konsekwentnej realizacji, oglądając "American Horror Story" nie mamy wrażenia obcowania z medialnym produktem stworzonym przez przypadkowych ludzi. Nie, ten serial to prawdziwe telewizyjne dzieło sztuki.