Serialowa alternatywa: "Midnight Sun", czyli mroczny kryminał w świetle dnia
Mateusz Piesowicz
15 lutego 2017, 22:02
"Midnight Sun" (Fot. SVT)
O tym, że uwielbiamy skandynawskie kryminały, wiecie nie od dziś. Francuskimi serialami również nigdy nie gardziliśmy. Gdy więc pojawiła się francusko-szwedzka koprodukcja, nie mogliśmy pozostać obojętni.
O tym, że uwielbiamy skandynawskie kryminały, wiecie nie od dziś. Francuskimi serialami również nigdy nie gardziliśmy. Gdy więc pojawiła się francusko-szwedzka koprodukcja, nie mogliśmy pozostać obojętni.
"Midnight Sun", tudzież "Midnattssol" lub "Jour polaire" (trzymam się angielskiego tytułu, bo pod takim zobaczycie serial w Polsce – premiera w Canal+ w piątek 10 marca), to ośmioodcinkowy kryminał autorstwa duetu Måns Mårlind i Björn Stein, czyli scenarzystów odpowiedzialnych m.in. za "Most nad Sundem". Skojarzenia z tą produkcją nasuwają się zresztą także podczas oglądania, bo mamy tu do czynienia z podobnym konceptem, a więc współpracą dwójki stróżów prawa z różnych krajów. O ile jednak Szwecję od Danii dzieli rzut beretem, o tyle do Francji jest już trochę dalej. Zwłaszcza że tym razem nie trafiamy do żadnej wielkiej metropolii, lecz do Kiruny – największego w szwedzkiej części Laponii i najbardziej wysuniętego na północ miasta w kraju. Jasną sprawą jest więc, że okoliczności przyrody będą fantastyczne.
Inne okoliczności już nieco mniej, bo jak to w kryminałach (szczególnie skandynawskich) bywa, zaczynamy od trupa. Ten nie dość że uśmiercony został w całkiem oryginalny i efektowny sposób, to wyróżnia się posiadaniem francuskiego paszportu, co ściąga na koło podbiegunowe paryską panią detektyw Kahinę Zadi (Leila Bekhti). Na miejscu przyjdzie jej współpracować z prokuratorem Andersem Harneskiem (Gustaf Hammarsten), a że ten do tej pory specjalizował się raczej w ściganiu piratów drogowych niż morderców, to wiadomo, że duet będzie z nich specyficzny.
Wygląda to wszystko na pierwszy rzut oka całkiem stereotypowo i w pewnym stopniu niewątpliwie takie jest. Mamy dwójkę niezbyt dopasowanych bohaterów (swoją rolę odgrywa też Rutger Burlin – przełożony Andersa – którego zagrał Peter Stormare), mroczną tajemnicę niewielkiego miasteczka, stopniowo wychodzące na jaw sekrety i całe mnóstwo zagadkowych postaci. W tle pojawia się także obowiązkowa wielka korporacja (w tym przypadku miejscowa kopalnia, która utrzymuje okolicę i ma taką siłę, że może nawet zarządzić przeniesienie całego miasta) oraz afera z przeszłości zataczająca coraz szersze kręgi. Dodajmy jeszcze mnóstwo cudownych plenerowych ujęć – także z helikoptera, z którego twórcy skrzętnie korzystają – i mamy serial, który już nieraz widzieliśmy i doskonale wiemy, czego należy się po nim spodziewać.
Ma jednak "Midnight Sun" kilka elementów, które wyróżniają go spośród kryminalnej konkurencji. Na pierwszym miejscu trzeba postawić rolę, jaką odgrywają w scenariuszu Sámi, czyli rdzenni mieszkańcy Laponii oraz ich tradycje i stosunki ze Szwedami. Konflikt na tle etnicznym to raczej nie jest coś, co często pojawia się w serialach kryminalnych, a taki dotyczący Lapończyków to już absolutna nowość. Zasady obowiązują jednak takie same, jak wszędzie. Szwedzka ekspansja przemysłowa postępuje i sięga coraz agresywniej na tereny rdzennych mieszkańców, tradycja ściera się z nowoczesnością, pojawiają się napięcia, rasistowskie hasła i dyskryminacja. Czuć, że wystarczy iskra, by całą okolicę ogarnął ogromny pożar. Seria morderstw, które w oczywisty sposób wiążą się z lapońskimi tradycjami, nie jest więc szczególnie pożądana.
Twórcy nie odkrywają tu Ameryki, ba, w lokalnych mediach spotkali się nawet z krytyką za nazbyt stereotypowe przedstawienie Sámi, ale dla mnie jako laika było to zupełnie wystarczające, bo i tak wykraczało daleko poza kryminalny schemat. "Midnight Sun" nie wykorzystuje lapońskiej kultury jako ozdobnika, lecz stara się jak najwięcej z niej wyjaśnić i okazać należny szacunek. Stąd pojawiają się tu elementy w pewnym sensie dydaktyczne (dowiedziałem się choćby, kim jest noaide, do czego służy goavddis i czym wyróżnia się sieidi), ale Lapończycy nie służą tu tylko za tłumaczy. To pełnoprawni bohaterowie, a my otrzymujemy solidny przekrój przez ich współczesne społeczeństwo, nie ograniczając się tylko do szamanów i dawnych wierzeń.
Rzecz jasna wykorzystanie rdzennej kultury w serialu to nie jest żadna nowość, ale tutaj wypada naprawdę dobrze, także dlatego, że to nie fundament, a tylko jedna ze składowych "Midnight Sun". Innym wyróżnikiem jest fakt, że akcja rozgrywa się w trakcie dnia polarnego, co pozbawiło produkcję typowego dla kryminałów mroku. Właściwie mamy tu do czynienia z nordic noir bez noir, co mogłoby się wydawać totalnym absurdem. Tutaj jednak działa, a nawet więcej, wnosi do całości jedyną w swoim rodzaju atmosferę. Świecące 24 godziny na dobę słońce szybko zaczyna drażnić naszą francuską bohaterkę i trudno jej się dziwić, bo "Midnight Sun" to chyba pierwszy kryminał, w którym jest po prostu zbyt jasno. To oczywiście żaden zarzut – nienaturalne warunki atmosferyczne świetnie podkreślają niepokojące i trudne do zrozumienia wydarzenia.
Tych natomiast jest dość, by zająć naszą uwagę przez cały sezon, który choć nie wzbija się na poziom najlepszych skandynawskich produkcji, trzeba uznać za naprawdę solidną robotę. Momentami może nieco nierówną (wątki prywatne Kahiny i Andersa to klisza na kliszy, choć oni sami i ich relacja wypadają nieźle), ale nadrabiającą niedostatki płynną akcją, intrygującą historią i absolutnie nieziemskimi widokami. Uzupełnijmy jeszcze kryminał wątkami politycznymi i kwestiami tolerancji oraz wielokulturowości, a otrzymamy serial, który świetnie wpisuje się w aktualny krajobraz społeczny, miejscami wręcz zaskakując uniwersalizmem. Czego chcieć więcej?
***
Za dwa tygodnie Serialowa alternatywa nietypowa, bo… amerykańska. Zajmiemy się niszową komedią "You Me Her". Zapraszam!