Nasz top 10: Najlepsze seriale stycznia 2017
Redakcja
8 lutego 2017, 21:32
"Tabu" (Fot. BBC)
Styczeń to oczywiście wielka serialowa zmiana warty. Z grudniowego zestawienia przetrwało tylko "This Is Us", pozostała dziewiątka debiutuje na naszej liście.
Styczeń to oczywiście wielka serialowa zmiana warty. Z grudniowego zestawienia przetrwało tylko "This Is Us", pozostała dziewiątka debiutuje na naszej liście.
10. "Crazy Ex-Girlfriend" (nowość na liście)
"Crazy Ex-Girlfriend" to jeden z najbardziej niedocenianych obecnie seriali – i prawdopodobnie sama znajduję się wśród osób, które go nie doceniają. Ale muszę przyznać, że 2. sezon rzeczywiście mi się podobał, a już zwłaszcza jego końcówka. Im głębiej Rebecca angażowała się w kuriozalny na wielu poziomach związek z Joshem, tym bardziej stawało się jasne, że jej problemy są większe, niż mogłoby się wydawać. I że nie rozwiąże ich ślub jak z bajki z facetem, który wiele razy już udowodnił, że kompletnie nie wie, czego chce.
Wszystko wybuchło dopiero w rewelacyjnym finale, który przypada już na luty i zamyka tę doskonałą całość, jaką okazał się 2. sezon perypetii szalonej byłej dziewczyny. Ale nawet gdybym jakimś cudem o nim zapomniała i skupiła się wyłącznie na odcinkach styczniowych, wciąż miałabym się czym zachwycać. Bo styczeń to i ostatni występ Brittany Snow, i debiut nowego szefa Rebeki, Nathaniela, który w ciągu kilku odcinków wyrósł na zaskakująco sensownego faceta, i mnóstwo świetnych momentów łączących odjechaną komedię z emocjonalną jazdą bez trzymanki.
To także "Period Sex" w pełnej wersji, cudnie naiwne "We'll Never Have Problems Again" i chyba moje ulubione "Remember That We Suffered" z gościnnym występem Patti LuPone. "Crazy Ex-Girlfriend" wreszcie dokładnie wie, dokąd zmierza, a po drodze dostarcza nam więcej frajdy – i jednocześnie powodów do zastanowienia – niż kiedykolwiek. [Marta Wawrzyn]
9. "Riverdale" (nowość na liście)
Serial, który zdążyliśmy już ochrzcić mianem naszego nowego guilty pleasure, dał wszelkie powody, by tak go nazywać już po swoim pierwszym odcinku. Młodzieżowa produkcja CW oparta na wydawnictwie Archie Comics to bardzo zgrabne połączenie dramatu dla nastolatków z nutą mroczniejszej, nieco surrealistycznej opowieści – serial świadomy tego, czym jest i potrafiący się umiejętnie bawić schematami.
Tych natomiast jest w "Riverdale" od groma. Począwszy od obecnych w każdej szanującej się teen dramie uczuciowych zawirowań, a skończywszy na popkulturowych odniesieniach podanych z zaskakującym wyczuciem. Dodajmy do tego grono sympatycznych postaci, które poza wyglądem mają do zaoferowania intrygujące historie (zwłaszcza serialowe dziewczyny – Betty i Veronica), garść mrocznych tajemnic i małomiasteczkowych sekretów oraz unoszący się nad tym wszystkim, lekko odrealniony klimat i mamy serial, który połyka się błyskawicznie i bezboleśnie. Czyli wszystko to, czego oczekiwaliśmy. [Mateusz Piesowicz]
8. "Man Seeking Woman" (nowość na liście)
Choć "Man Seeking Woman" jest z nami już od trzech sezonów, dopiero teraz przebił się do najlepszej dziesiątki miesiąca. Powód nazywa się Lucy – albo jak wolicie Katie Findlay. To spore zaskoczenie, że dawna Rosie Larsen z "The Killing" tak dobrze odnalazła się w krainie absurdu stworzonej przez Jaya Baruchela. Serialowa Lucy jest przesympatyczna i ma wystarczająco dużo charyzmy, żeby błyszczeć zarówno jako druga połówka Josha, jak i zupełnie odrębna postać, która nie jest tylko dodatkiem do swojego faceta (patrz: odcinek "Popcorn" z podróżą do domu i komisją McCarthy'ego w nowym wydaniu). Energia i naturalność Katie dosłownie niesie serial w tym sezonie.
Ale brawa należą się także jego twórcy za to, że zdecydował się na taki restart. "Man Seeking Woman" przyzwyczaił nas do tego, że jego główny bohater nie ma szczęścia w miłości. Przez dwa poprzednie sezony źródłem komizmu były przede wszystkim te sytuacje, w których biedny Josh obrywał od płci pięknej na tysiąc surrealistycznych sposobów. Umieszczenie go w szczęśliwym związku dało serialowi nowego kopa, ale równie dobrze mogło skończyć się klęską, bo przecież nie takiego Josha "kupiliśmy".
Świetnie, że "Man Seeking Woman" znalazło na siebie nowy pomysł, a temu, kto obsadził Katie Findlay w roli Lucy, należą się osobne brawa. [Marta Wawrzyn]
7. "This Is Us" (skok z 8. miejsca)
"This Is Us" jest z nami już na tyle długo, że powinienem dawno przyzwyczaić się do sztuczek serwowanych przez Dana Fogelmana i resztę. A jednak, jakimś absolutnie niewytłumaczalnym sposobem, ich serial nadal potrafi sprawić, że co tydzień zastanawiam się, jak to możliwe, że ta banalna historia tak dobrze działa.
Nie inaczej było w styczniu, gdy znów zaserwowano nam zdrową porcję emocji, wzruszeń i na pozór prostych historii, które przywracają wiarę w siłę zwykłych, ludzkich opowieści. Bo "This Is Us" nie zmienia się ani trochę, ciągle głównie uzupełniając pewne luki w życiu swoich bohaterów. Takie, na których uzupełnienie czekamy, jak losy Jacka, ale też takie, o których nie mieliśmy bladego pojęcia, jak historia pewnego strażaka. A robi to wszystko z tak ogromnym wdziękiem, że kompletnie nie zauważa się faktu, iż jesteśmy karmieni najprostszymi emocjami. Innym serialom takie sztuczki nie uszłyby na sucho, "This Is Us" podniosło je do rangi małego arcydzieła. [Mateusz Piesowicz]
6. "Sneaky Pete" (nowość na liście)
"Sneaky Pete" to chyba pierwszy niekomediowy serial Amazona, jaki kiedykolwiek znalazł się na naszej liście najlepszych z najlepszych. Przepis na sukces w tym przypadku okazał się prosty: inteligentna zabawa schematami, końska dawka emocji, odrobina czarnego humoru i przede wszystkim dystans do siebie. To wszystko razem sprawia, że 10 odcinków pokręconej historii Mariusa Josipovicha (Giovanni Ribisi) – nowojorskiego kanciarza, który po wyjściu z więzienia musi uciekać, bo czyha na niego gangster w groźnej osobie Bryana Cranstona – ogląda się jednym tchem.
Fabularnych bzdurek jest dużo – na czele z tym, że główny bohater przez cały sezon udaje kumpla z celi przed jego własnymi dziadkami – ale przełyka się je bez problemu, bo grający główną rolę Ribisi rzeczywiście do swojej roli pasuje. Czyli patrzymy, jak uchodzą mu na sucho mniejsze i większe przekręty, i myślimy sobie, że to w sumie normalne, bo też byśmy dali się temu panu oszukać. Cały "Sneaky Pete" to bezustanna zabawa w kotka i myszkę, która w sobie trochę z "Ocean's Eleven", a trochę z "Justified" czy "Banshee" – zabawa uwiarygadniana przez świetną obsadę.
Prym wiodą Ribisi z Cranstonem, ale swoje robią też Margo Martindale i Peter Gerety w roli dziadków Pete'a oraz Marin Ireland jako jego kuzynka. W obsadzie znajdują się także Karolina Wydra i Alison Wright – Martha z "The Americans". Ta fantastyczna ekipa prawdopodobnie byłaby w stanie sprawić, że "Sneaky Pete" byłby przyjemnym doświadczeniem nawet jako CBS-owski procedural. Niemniej jednak cieszę się, że Amazonowi udało się stworzyć coś więcej. Dawno nic mi nie sprawiło takiej frajdy jak "Sneaky Pete". [Marta Wawrzyn]
5. "Pustkowie" (nowość na liście)
Kryminał bez makijażu – tak określił "Pustkowie" w swojej recenzji Mateusz. I myślę, że nie dało się lepiej opisać w trzech słowach wyjątkowości tej klimatycznej czeskiej produkcji HBO, która niby czerpie ze schematów obecnych w wielu telewizyjnych kryminałach, ale jednocześnie w niczym nie przypomina ani seriali skandynawskich, ani brytyjskich, ani tym bardziej amerykańskich.
Rzeczywistość tutaj jest naprawdę lokalna – "Pustkowie" to opowieść nie tyle o nastoletniej dziewczynie, którą mógł, ale nie musiał spotkać los Laury Palmer, co o brzydkim czeskim miasteczku przy granicy z Polską, którego mieszkańcy pogrążają się w, nie tylko ekonomicznej, beznadziei. Kiedy w miejscowości pojawiają się przedstawiciele kompanii wydobywczej, którzy właśnie tutaj chcą otworzyć kolejną kopalnię, zrównując przy okazji wszystko z ziemią, dla tych ludzi to jak dar od niebios. Ale czy rzeczywiście?
"Pustkowie" świetnie łączy wątki polityczno-społeczne z intrygą kryminalną, w którego centrum znajduje się zaginiona córka starosty Hany Sikorovej (Zuzana Stivinova). I choć scenariusz jest dobrze napisany i wystarczająco wciągający, by 8 odcinków pochłonąć w kilka wieczorów, serial czyni wyjątkowym oprawa wizualna. "Pustkowie" traktuje brzydotę po wirtuozersku, czyniąc z niej główny atut serialu, a jednocześnie nie przekraczając tej cienkiej granicy, poza którą stałoby się to sztuczne. Serialowa Pustina jest więc w tym samym stopniu przedsionkiem piekła, co czeskim odpowiednikiem polskich miasteczek z okropnymi blokami, wysokim bezrobociem i wszechogarniającą szarością. A jeśli ją porównać z naszymi Dobrowicami z "Belfra", to staje się też najlepszym dowodem na to, że Czesi są znacznie bardziej zaawansowani serialowo niż my. [Marta Wawrzyn]
4. "One Day at a Time" (nowość na liście)
Nauczeni doświadczeniami z "Fuller House" czy "The Ranch", kolejne netfliksowe podejście do tradycyjnego sitcomu z góry spisywaliśmy na porażkę. A tu proszę, wyszło nie tylko największe serialowe zaskoczenie tego miesiąca, ale i jedna z nielicznych współczesnych komedii, którą ogląda się z nieskrywaną przyjemnością.
Historia kubańskiej rodziny w USA z gracją porusza się pomiędzy zupełnie poważnymi tematami (m.in. imigracja, tolerancja czy nawet depresja), a typowym sitcomowym opakowaniem, jakimś cudem sprawiając, że jedno z drugim się nie gryzie. Ba, "One Day at a Time" w podejściu do niektórych spraw bije na głowę wiele współczesnych dramatów.
Urzeka przy tym lekkością i bezpretensjonalnością, co zawdzięcza swojej fantastycznej obsadzie, w której prym wiodą trzy pokolenia pań. Rita Moreno, Justina Machado i Isabella Gomez to chodzące (a w niektórych przypadkach tańczące) serca tego serialu, ożywiające komediowe schematy i sprawiające, że chyba w żaden projekt Netfliksa nie będziemy już wątpić. [Mateusz Piesowicz]
3. "Tabu" (nowość na liście)
Jeden z głośniejszych tytułów początku tego roku nie zwalił nas może z nóg na tyle, by wygrać styczniowe zestawienie, ale bez wątpienia stanowił jeden z najmocniejszych punktów tego miesiąca. Historia niejakiego Jamesa Keziah Delaneya (Tom Hardy) to niezwykle klimatyczna opowieść mieszająca wątki historyczne i fikcyjne z nienaturalnymi, podlana dawką brutalności i robiącego wrażenie realizmu (a nawet naturalizmu), tak przesiąknięta duszną atmosferą, że można ją wyciskać jak gąbkę.
Twórcy (m.in. Steven Knight od "Peaky Blinders") nie ulepili tu wprawdzie niczego szczególnie odkrywczego, ale zebrali ze sobą tyle atrakcyjnych elementów, że całość stanowi świetną rozrywkę. W środku tego wszystkiego znakomicie odnajduje się natomiast Tom Hardy, który samą swoją obecnością zapewnia serialowi grono wiernych fanów – całkiem słusznie zresztą, bo wypada wprost rewelacyjnie. A że towarzyszą mu jeszcze choćby Jonathan Pryce, Stephen Graham, Oona Chaplin czy Franka Potente, to powinno wystarczyć za rekomendację. Mało? To może dorzucę jeszcze afrykańskie wierzenia, duża dawkę mistycyzmu i fabułę, której nie za szybkie tempo pozwala zapaść się w tę historię po uszy? Nie wiem jak Wam, ale mnie to w pełni wystarcza. [Mateusz Piesowicz]
2. "The Good Place" (nowość na liście)
Serialowi Mike'a Schura do zajęcia miejsca na prawie samym szczycie naszego rankingu wystarczyłby właściwie tylko finał, bo tak doskonałego odcinka nie miał w tym miesiącu nikt inny, ale nie wolno zapominać, że "The Good Place" przez cały sezon dostarczało nam rozrywki na wysokim poziomie, nie mając po drodze wyraźnie słabszych momentów. W styczniu mogliśmy na przykład zobaczyć kompletnie odjazdowy pomysł ze sparowaniem Janet i Jianyu (albo Jasona), który zaowocował jedną z najdziwniejszych i najsympatyczniejszych ekranowych par, jakie w życiu widziałem.
Wszystkie te świetne pomysły i genialne drobnostki, do jakich "The Good Place" zdążyło nas przyzwyczaić, muszą jednak zejść na drugi plan, gdy mowa o twiście, który zafundowano nam na koniec. Mike Schur wywrócił swój serial do góry nogami, pozostawiając nas w szoku, a bohaterom serwując najprawdziwszy reset, z którego nie mam bladego pojęcia, dokąd zamierza udać się dalej. Najważniejsze jest jednak to, że w jednej chwili "The Good Place" przeskoczyło o poziom wyżej i z pomysłowej komedyjki stało się serialem, na który trzeba patrzeć o wiele uważniej. 2. sezon został już zamówiony, więc pozostaje tylko czekać i tym razem nie dać się oszukać – proste, prawda? [Mateusz Piesowicz]
1. "Seria niefortunnych zdarzeń" (nowość na liście)
"Seria niefortunnych zdarzeń" ma jednego wielkiego fana w naszej redakcji – takiego, który dorastał z książkami Daniela Handlera, zna na pamięć wszystkie WZS-y i wie, że po tej serii należy spodziewać się wszystkiego co najgorsze – ale nie tylko on jest zachwycony. Serial Netfliksa trafił do nas wszystkich, nawet jeśli przed premierą wydawało nam się, że jesteśmy za starzy na bajki dla dzieci, nieważne jak bardzo mroczne mroczne.
Ta bajka jednak jest wyjątkowa, bo skąpana w absurdzie, surrealizmie i wszelkich odmianach dziwności. Odrealniona, pokręcona, odjechana – a jednocześnie w stu procentach prawdziwa, kiedy przychodzi jej się zmierzyć z ludzkimi emocjami. Nie ma w niej ani grama infantylizmu, jest za to ogromna dawka szalonych pomysłów, czarnego humoru i oczywiście tytułowych niefortunnych zdarzeń, które spadają za sprawą dorosłych na biedne dzieciaki o nazwisku Baudelaire.
Łatwość, z jaką netfliksowa "Seria niefortunnych zdarzeń" przeobraża się w pełnoprawny serial, jest wręcz zadziwiająca. Dziwaczne przygody, surrealistyczna oprawa wizualna, wyszukany język, a nawet wstawki musicalowe – wszystko to do siebie pasuje i sprawia wrażenie połączonego ze sobą od niechcenia. Jak gdyby książkowa kraina absurdu tak po prostu ożyła na naszych oczach. To wielka zasługa zarówno scenarzystów, w tym samego Handlera, jak i scenografów, reżyserów oraz znakomicie dobranych odtwórców głównych ról, wśród których prym wiodą Neil Patrick Harris jako groteskowo zły Hrabia Olaf i Patrick Warburton jako bardzo poważny narrator Lemony Snicket. Choćbyśmy chcieli, nie potrafimy od tego wszystkiego oderwać wzroku! [Marta Wawrzyn]