"Sherlock" w ruinie. Recenzujemy problematyczne "Ostatnie wyzwanie" – finał 4. sezonu
Mateusz Piesowicz
16 stycznia 2017, 20:32
"Sherlock" (Fot. BBC)
W mgnieniu oka upłynął nam 4. sezon "Sherlocka", zostawiając po sobie jak zwykle gorące emocje, ale i niespotykaną dotychczas porcję wątpliwości. Co dalej i czy w ogóle powinno być jakieś dalej? Spoilery!
W mgnieniu oka upłynął nam 4. sezon "Sherlocka", zostawiając po sobie jak zwykle gorące emocje, ale i niespotykaną dotychczas porcję wątpliwości. Co dalej i czy w ogóle powinno być jakieś dalej? Spoilery!
"Sześć popiersi Thatcher", o którym nie wiadomo było, co dokładnie sądzić; chaotyczny, ale wychodzący z tego obronną ręką "Zakłamany detektyw" i wreszcie "Ostatnie wyzwanie" – odcinek, który miał dać jasną odpowiedź na pytanie, jaki właściwie jest 4. sezon "Sherlocka". Dobry, zły, a może po prostu już nieco wypalony? Z powodu miniaturowej formuły serialu i częstotliwości tworzenia kolejnych odcinków, łatwo wszak zapomnieć, że produkcji BBC w tym roku stuknie już 7 lat obecności na antenie. W telewizyjnych realiach to cała wieczność i nieraz sygnał, że pora zbliżać się do końca. Czy to właśnie mieli na myśli twórcy "Sherlocka", tworząc "Ostatnie wyzwanie"?
Tego się jeszcze przez jakiś czas nie dowiemy, ale już słowa o "końcu pewnej epoki" wypowiedziane przez Benedicta Cumberbatcha odnośnie 4. sezonu trzeba uznać za prawdziwe. Bo rzeczywiście, najnowsza odsłona przygód genialnego detektywa wyraźnie zamyka pewien rozdział tej historii. Problem w tym, że po obejrzeniu "Ostatniego wyzwania" wcale nie jestem przekonany, czy koniecznie musimy poznawać ciąg dalszy.
Zanim jednak przejdziemy do spraw ostatecznych, wróćmy na chwilę do zeszłego tygodnia. Pamiętacie oczywiście dość tani cliffhanger, z jakim nas zostawiono? W śmierć Watsona nie uwierzył absolutnie nikt, a biorąc pod uwagę sensacje, jakie ujawniono chwilę wcześniej, większość widzów chyba w ogóle nie zwróciła uwagi na to, że nasz poczciwy Doktor znalazł się na celowniku. Może i lepiej, bo twórcy też nie przywiązywali do tego specjalnej wagi. Cała sytuacja została więc tylko wspomniana przy okazji wyciągania zeznań z Mycrofta, co z kolei ubrano w szaty staroświeckiego horroru. Wiecie, takiego z przerażającą dziewczynką, krwawiącymi portretami, długim, kiepsko oświetlonym korytarzem i klaunem. Zaraz, klaunem? A tak, bo właściwie dlaczego nie?
"Dlaczego nie?" mogłoby być zresztą niezłym podtytułem dla tego odcinka, w którym Gatiss i Moffat co rusz wyciągali nowe asy z rękawa. A to horror Mycrofta, a to samotna dziewczynka w samolocie pełnym nieprzytomnych ludzi, a to telefon od Moriarty'ego – to wszystko tylko pierwsze pięć minut. Większość tych atrakcji spokojnie można by sobie darować (dodając do nich jeszcze eksplozję na Baker Street), ale wtedy "Sherlock" nie byłby tym samym serialem, czyż nie? Nie było więc innego wyjścia, niż tylko po raz kolejny dać się ponieść wyobraźni twórców i pozwolić im się prowadzić za rękę aż do samego końca. Tym bardziej że próby rozgryzania ich zamiarów na własny rachunek skończyłyby się tylko bólem głowy i chęcią rzucenia czymś w ścianę.
Czyli co, jednak było źle? No właśnie nie do końca, było po prostu bardzo nieprzekonująco. A raczej znacznie bardziej niż zwykle. Poczynając od sprawczyni całego tego zamieszania, a na jego przeprowadzeniu kończąc. Eurus (nadal nie wiem, która wersja imienia jest właściwa, ale ta pojawia się częściej, więc będę się jej trzymał) ujawniła nam wreszcie swoje prawdziwe oblicze, ucinając przy okazji dyskusje, czym jest Sherrinford. Zamknięta w odciętym od świata więzieniu kobieta miała być wcielonym złem, przeciwnikiem przerastającym wszystkich, z którymi Sherlock mierzył się do tej pory. Umysłem tak genialnym i złowrogim, że przerażającym nawet najstarszego z rodzeństwa Holmesów, który dla bezpieczeństwa zataił fakt jej istnienia przed bratem i rodzicami.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że w przypadku Eurus wyobrażenia mocno przerosły rzeczywistość. Tak długo zapowiadano jej pojawienie się i tak błyskotliwie ukryto ją tuż pod naszymi nosami w poprzednich odcinkach (swoją drogą Siân Brooke pojawiła się już w czwartym wcieleniu i znów była przekonująca), że spodziewałem się tylko i wyłączenie tego, iż każda chwila z nią spędzona będzie mnie dosłownie zwalać z nóg. Tymczasem zamiast zachwytu zacząłem zauważać mnożące się nielogiczności i scenariuszową pustkę stojącą za tą bohaterką. Rozumiem, że twórcy chcieli uwypuklić jej niestabilną psychikę, ale kompletnie nie potrafili podeprzeć tego solidnymi argumentami. Trudna relacja z braćmi? Potrzeba miłości? Genialny umysł kierowany dziecięcą krzywdą i poszukiwaniem akceptacji? Jakkolwiek starałbym się tego bronić, nie ulega wątpliwości, że nijak nie pasuje to do złowieszczego wizerunku, który zobaczyliśmy tydzień temu.
Za dużo i za szybko chcieli nam przekazać twórcy, wrzucając do jednego worka Sherlocka i jego przeszłość, zapomnianą siostrę i jeszcze na dodatek traumatyczne, zagłuszone wspomnienia z dzieciństwa. Albo tworzymy postać przerażającego geniusza zbrodni, albo opowiadamy wzruszającą historię rodzinną. "Sherlock" próbował zrobić jedno i drugie za jednym zamachem, nie zważając na fakt, że ma ku temu zbyt liche podstawy. Owszem, to mogło się udać, ale nie wtedy, gdy Eurus poznajemy we fragmentarycznych wycinkach, które na dodatek w pełni jasne stają się dopiero pod koniec. "Sherlock" od zawsze był tylko (i aż) błyskotliwą zabawą konwencją, która czasami uderzała w poważniejsze tony. Tutaj próbowano odwrócić proporcje, nie rezygnując jednak z efektownej formy. Przez to "Ostatnie wyzwanie" sprawia wrażenie odcinka napisanego przez świetnego, obeznanego z tysiącem sztuczek scenarzystę, któremu ktoś kazał na siłę zawrzeć w swoim dziele emocje.
A te, choć może to zabrzmieć okrutnie, do "Sherlocka" po prostu nie pasują. A już na pewno nie tak uparcie i bezmyślnie wciskane. Bo w małych ilościach, gdy Holmes uświadamiał sobie (albo ktoś robił to za niego), że jednak posiada uczucia, były idealne. Ale tłumione wspomnienia? Zamordowany przyjaciel z dzieciństwa? Zraniona siostra? I to wszystko upchnięte pomiędzy trudną do zliczenia liczbą fabularnych twistów, zagwozdek i mrugnięć okiem do widzów. Uff…
Najprościej byłoby napisać, że kilka nietrafionych decyzji położyło się cieniem na całym odcinku, ale nie do końca tak jest. Bo odsuwając na bok wspomnienie dziurawej motywacji Eurus, trzeba przyznać, że jej gra z bratem to ciągle niezły poziom serialowej rozrywki, do którego "Sherlock" zdążył nas przyzwyczaić. Mieliśmy więc moralne dylematy, momenty podnoszące ciśnienie, a nawet takie, gdy chciało się krzyczeć do ekranu (no powiedz to wreszcie, Molly!). Wszystko więc w normie, bo podobnych sytuacji, tylko w mniejszych i oszczędniej skumulowanych dawkach, doświadczaliśmy już w przeszłości.
Problem w tym, że o ile dotychczas "Sherlockowe" stąpanie po cienkim lodzie wychodziło serialowi na dobre, tak tym razem scenariuszowe akrobacje prowadzą donikąd. Jasne, zmuszonego do szybkiego myślenia Holmesa czy postaci rozdarte między niemożliwymi wyborami ogląda się nadal przyzwoicie, a trio Cumberbatch/Freeman/Gatiss daje z siebie wszystko. Jednak finał tej opowieści każe zwątpić w sens jej opowiadania, bo za bogatą fasadą kryje się totalna pustka. Jeszcze nigdy przy okazji "Sherlocka" nie miałem tak mocnego poczucia, że oglądam sztukę dla sztuki i jest mi z tym faktem najzwyczajniej w świecie przykro.
Zwłaszcza że "Ostatnie wyzwanie" miewało fragmenty przypominające mi o tym, że kiedyś śledziłem ten serial z wypiekami na twarzy. Wszystkie one jednak tonęły w powodzi najczęściej niezbyt szczęśliwych pomysłów i potęgowały rosnące rozczarowanie. Temu najlepiej nadać twarz Jima Moriarty'ego, którego umieszczono tu chyba tylko po to, by Andrew Scott miał fantastyczne wejście. Miał, to jasne, ale nie w tym rzecz. "Sherlock" potrafił kiedyś dodawać takie drobnostki jako wisienki na torcie – dziś miałem wrażenie, że zostały mu już tylko one. I nawet Pani Hudson odkurzająca w rytm Iron Maiden nie jest w stanie tego zmienić.
Najwyższa więc pora zadać sobie to pytanie: czy potrzebujemy więcej "Sherlocka"? Jeśli miałby wrócić w takiej formie jak w "Ostatnim wyzwaniu", odpowiedź byłaby prosta. Końcówka z kolejną wiadomością od Mary (ciekawe, czy nagrała takie na każdą okoliczność?) daje jednak nadzieję na to, że słowa o końcu epoki mogą oznaczać dla serialu BBC lepsze czasy. Wydaje się, że w obecnej formule "Sherlock" doszedł do ściany – większej i efektowniejszej intrygi wymyślić się już chyba nie da. Może więc pora, by zrobić krok w tył i wrócić do tego, na czym Sherlock Holmes i John Watson znają się najlepiej? Nie wiem jak Wy, ale ja nie miałbym nic przeciwko wyjaśnieniu jeszcze kilku starych, dobrych, zagadkowych morderstw w ich towarzystwie. Choćby po to, by zamazać kiepskie wspomnienia.