Serial, który sprawia frajdę. Recenzujemy "Sneaky Pete'a" – nowość od Amazona
Marta Wawrzyn
15 stycznia 2017, 15:33
"Sneaky Pete" (Fot. Amazon)
Amazon uratował "Sneaky Pete'a", po tym jak porzucił go CBS – i dobrze zrobił. Serial, który mógł skończyć jako banalny procedural, to fajna zabawa w kotka i myszkę w rewelacyjnej obsadzie.
Amazon uratował "Sneaky Pete'a", po tym jak porzucił go CBS – i dobrze zrobił. Serial, który mógł skończyć jako banalny procedural, to fajna zabawa w kotka i myszkę w rewelacyjnej obsadzie.
Amazon od dwóch lat usilnie stara się wyprodukować serial dramatyczny, który będzie w stanie rywalizować z najlepszymi. A ponieważ czyni to metodą prób i błędów, oglądanie większości produkcji tej platformy jest doświadczeniem bolesnym. "The Man in the High Castle", "Goliath" czy "Good Girls Revolt" popełniają dokładnie ten sam błąd – próbują wmówić widzom, że są niesamowicie ambitnym produktem jakościowym, a jednocześnie oferują głównie schematy, tyle że trochę inaczej opakowane.
"Sneaky Pete" ani przez moment nie próbuje udawać dzieła wybitnego. To najbardziej bezpretensjonalny serial na świecie, który dzięki zgrabnie napisanemu scenariuszowi i znakomitym kreacjom aktorskim szybko staje się czymś więcej. Serial, przygotowywany początkowo dla telewizji CBS, opowiada o losach Mariusa Josipovicha (Giovanni Ribisi), nowojorskiego kanciarza, którego poznajemy jak wychodzi z więzienia. Ponieważ na jego życie czyha niejaki Vince (Bryan Cranston) – niegdyś gliniarz, obecnie gangster – to nasz bohater, który ma rzeczywiście niesamowitą smykałkę do przekrętów, postanawia zaszyć się w Connecticut, u dziadków swojego kumpla z celi, Pete'a, wmawiając im, że jest ich wnukiem we własnej osobie, niewidzianym od 20 lat. Dopomaga mu w tym przekonanie, że to bogata rodzina, którą szybko będzie mógł naciągnąć na 100 tysięcy dolarów, potrzebne do spłacenia długu. W rzeczywistości trafia do gromadki ludzi z mnóstwem problemów, którzy próbują przetrwać, prowadząc biznes polegający na pożyczaniu pieniędzy przestępcom na kaucje. A przestępcy, jak wiadomo, mają to do siebie, że zdarza im się uciekać.
Punkt wyjścia jest więc lekko absurdalny, podobnie jak wiele wydarzeń, które mają później miejsce w serialu. "Sneaky Pete" przez dziesięć odcinków non stop balansuje na cienkiej linii, poza którą cała ta historia byłaby jedną wielką bzdurą. Właściwie nią jest – serialowe przekręty są grubymi nićmi szyte, wszyscy uprawiają grę w kotka i myszkę ze wszystkimi, nie brak luk fabularnych, a niewiarygodne sytuacje następują jedna po drugiej. Serial ma jednak przy tym tyle naturalnego wdzięku, że trudno się na niego gniewać. Podobnie zresztą jest z samym "fałszywym Pete'em", bez żadnego problemu wkradającym się w łaski dosłownie wszystkich ludzi na świecie. Giovanni Ribisi jest tak uroczy i zawadiacki w głównej roli, że można uwierzyć we wszystkie perypetie, które spotykają jego bohatera. Tego gościa od razu się lubi, zwłaszcza że aktor nie zawodzi zarówno w scenach typowo komediowych, jak i tych, które wymagają zajrzenia głębiej w duszę Pete'a.
Serial prawdopodobnie sprawdziłby się jako procedural, w którego każdym odcinku rodzina Pete'a ganiałaby innego przestępcę, ale to świetna wiadomość, że ostatecznie nim nie został. Bo pilot z "przestępcą tygodnia", choć wciąż niezły, prawdopodobnie jest najsłabszym odcinkiem z całości. Prawdziwa historia zaczyna się, kiedy zaczynamy zagłębiać się z jednej strony w przeszłość (i teraźniejszość) Mariusa, a z drugiej, poznawać krewnych Pete'a, w których domu Marius się zadekował. To parada znakomicie napisanych postaci, z których dosłownie każda – nawet nastoletnia kuzynka Pete'a! – jest jakaś. A i relacjom między nimi daleko do prostych i banalnych.
"Sneaky Pete" to wspólne dzieło Davida Shore'a ("Dr House"), Bryana Cranstona ("Breaking Bad") i Grahama Yosta ("Justified"). Ten ostatni dołączył do ekipy już po nakręceniu pilota i miał duży wpływ na scenariusze kolejnych odcinków, co widać i co jako dawną fankę "Justified" rzeczywiście mnie cieszy. Panowie razem stworzyli serial, który jest dość inteligentny, by sprawiać frajdę każdemu, kogo cieszą czy to małomiasteczkowe opowieści o przestępcach, jak choćby "Banshee", czy też historie o przekrętach w stylu "Ocean's Eleven". A bonus w postaci porządnego rodzinnego dramatu z dwójką odważnych dziadków (świetni Margo Martindale i Peter Gerety) i całym kuzynostwem Pete'a (Marin Ireland, Shane McRae i Libe Barer) w rolach głównych nie tylko tutaj pasuje, ale też szybko staje się źródłem prawdziwych, szczerych emocji.
Dziesięć odcinków "Sneaky Pete'a" to jazda bez trzymanki, pełna zakrętów, przekrętów i zwrotów akcji, ale też pokazanych w stu procentach na poważnie emocji, niepozostawiających widza obojętnym na losy bohaterów. Dziadkowie Pete'a okazują się prawdziwie kozacką parą, charakter pokazuje także kuzynka Julia (Marin Ireland), w której nasz bohater prędzej czy później będzie musiał się zakochać, a i cała reszta rodziny nie pozostaje daleko w tyle.
Równie ciekawie jest w Nowym Jorku, gdzie na Mariusa/Pete'a z jednej strony poluje Vince – świetnie bawiący się rolą czarnego charakteru Bryan Cranston – a z drugiej, czeka dawna ekipa, w skład której wchodzą jego brat Eddie (Michael Drayer), jego dawna dziewczyna Karolina (Karolina Wydra), a także rozmaici koledzy po fachu, w których wcielają się Alison Wright (Martha z "The Americans"), Ben Vereen, Virginia Kull i C.S. Lee. W tym miejscu warto zatrzymać się na moment nad postacią graną przez Karolinę Wydrę i pochwalić twórców za to, że pozwolili aktorce pozostać Polką, zachować swoje imię, które brzmi prawdziwie, bo jest prawdziwe, a także nie zmuszali jej do mówienia z przesadzonym wschodnioeuropejskim akcentem. Karolina ma malutką rólkę, ale widać, że dobrze czuje się w takich zawadiackich klimatach i w scenariuszach pisanych zarówno przez Grahama Yosta, jak i Davida Shore'a.
To właśnie znakomita ekipa aktorska, wyciągająca ze swoich postaci maksimum, sprawia, że "Sneaky Pete" jest czymś więcej niż kolejną historią typu "zabili go i uciekł". Serial Amazona ma charakter i wystarczająco dystansu do siebie, byśmy nie gniewali się na twórców za korzystanie ze schematów, które widzieliśmy setki razy na różnych ekranach. Widać, że ta historia sprawiała wielką frajdę i twórcom, i aktorom – którzy są aż za mocni na swoje role, zwłaszcza Cranston, pojawiający się na ekranie choć na chwilę w każdym odcinku. I właśnie dlatego tak dobrze ją się ogląda. "Sneaky Pete" nie jest kolejnym nadętym dramatem, który musi koniecznie nam pokazać, że skoro znalazł się na platformie streamingowej, a nie w telewizji ogólnodostępnej, to znaczy, że jest czymś lepszym. Wręcz przeciwnie – Yost, Shore i Cranston po prostu bawią się swoimi ulubionymi zabawkami, angażując w to świetnych aktorów, z którymi mieli okazję współpracować przy innych projektach.
Choć stworzyli serial nierówny i momentami trochę zbyt "umowny", bardzo łatwo wybacza mu się potknięcia i niedociągnięcia. Historia, która dzieje się na przestrzeni pierwszych dziesięciu odcinków, od początku dobrze wie, dokąd zmierza, a po drodze nie brakuje suspensu, emocji i szalonych pomysłów. Całość jest wystarczająco inteligentna, by nie obrażać widza przyzwyczajonego do dramatów z kablówek, i na tyle mainstreamowa, że pochłonie to właściwie każdy. I to w zabójczo szybkim tempie, bo "Sneaky Pete" jest wręcz stworzony do oglądania w trybie maratonu.
Zamówienia na 2. sezon w tej chwili jeszcze nie ma, ale finał wyraźnie pokazuje, że David Shore i spółka mają pomysł na ciąg dalszy. A ponieważ serial zbiera raczej pozytywne opinie, Amazon nie powinien długo zwlekać z jego przedłużeniem.