Prawie jak detektyw Rutkowski. Recenzja "Ransom" – nowego serialu CBS o negocjatorach
Marcin Rączka
3 stycznia 2017, 15:03
"Ransom" (Fot. CBS)
Po odejściu z ekipy "The Man in the High Castle" Frank Spotnitz powraca do telewizji z nowym projektem. Niestety, "Ransom" po pilocie nieszczególnie zapada w pamięć.
Po odejściu z ekipy "The Man in the High Castle" Frank Spotnitz powraca do telewizji z nowym projektem. Niestety, "Ransom" po pilocie nieszczególnie zapada w pamięć.
Podczas gdy współczesna telewizja idzie cały czas do przodu, zmienia się i ewoluuje, tworząc coraz odważniejsze i coraz bardziej oryginalne projekty, odnoszę wrażenie, że w biurach telewizji CBS czas zatrzymał się mniej więcej 15 lat temu. To właśnie wtedy sukcesy święciły najpopularniejsze dramaty proceduralne na czele z "CSI: Kryminalnymi zagadkami Las Vegas", a CBS wyznaczało nowe trendy w serialach. Trudno jednak sobie wyobrazić, by dziś, na początku 2017 roku, w dobie rewolucyjnych projektów Netfliksa, Amazon Prime Video, HBO czy FX, ktoś mógł zachwycać się kolejnym serialem, który każdego tygodnia opowiadał będzie w kółko o tym samym. Bo taki właśnie ma być "Ransom" – dramat proceduralny skupiony na pracy negocjatorów, którzy ratują ludzkie życia z lepszym lub gorszym skutkiem.
"Ransom" jest zresztą projektem dość mocno inspirowanym prawdziwą historią. Frank Spotnitz i David Vaniola historię oparli na doświadczeniu zawodowym mistrza w swoim fachu – Laurenta Combalberta, pochodzącego z Francji negocjatora, który razem ze swoim partnerem Marwanem Mery stworzył duet znany ze swojej skutecznej pracy na całym świecie. Oczywiście historia Combalberta jest tylko tłem dla fabuły "Ransom", która skupia się na Eriku Beaumont (Luke Roberts) – przywódcy grupy reagowania kryzysowego (Crisis Resolution), wzywanej do najbardziej skomplikowanych przypadków związanych z porwaniami i przetrzymywaniem zakładników.
Pod względem tematyki "Ransom" nawet nie sili się na oryginalność. Z marszu mogę przypomnieć sobie takie produkcje jak "Flashpoint" czy "Hostages" (emitowane również na CBS) skupiające się na podobnej tematyce, a jednocześnie zupełnie różne od siebie. Kanadyjska produkcja emitowana od 2008 roku utrzymała się w telewizji przez cztery lata i bezwstydnie przyznaje, że obejrzałem ją od pierwszego do ostatniego odcinka. Z kolei zapowiadane jako hit "Hostages" z Dylanem McDermottem i Toni Collette przepadło z powodu niskiej oglądalności. "Ransom" to produkcja, której mimo wszystko bliżej do "Flashpoint", z tą różnicą, że skupia się na dobrze ubranym panu w garniturze i jego pomocnikach, a nie grupie ciężko uzbrojonych policjantów.
Dziwię się, że w amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej znajdują się luki, które można wypełnić takimi serialami. Nowy projekt Spotnitza to procedural z krwi i kości, któr co tydzień oparty będzie na innej sprawie porwania. W pilotowym odcinku scenarzyści przedstawili dwie tego typu sprawy, z czego ta pierwsza (zamachowiec samobójca w kościele) była tylko pretekstem do pokazania stylu pracy głównego bohatera. Na tle reszty odcinka wypadła nawet przyzwoicie. Udowodniła, że Beaumont to inteligentny gość o stoickim spokoju, który potrafi przemówić do przestępcy i uchronić go od zrobienia czegoś głupiego. Scenę w kościele oglądało się nieźle i byłem mocno zaskoczony, że scenarzyści aż tak mocno zmienili atmosferę.
Luke'a i jego ekipę poznajemy bliżej później, przy znacznie bardziej kameralnej sprawie porwanego dziecka i okupu, jaki zażyczyli sobie porywacze. Cała sprawa ma drugie dno, ale jest dużo mniej angażująca, niż wspomniana interwencja w kościele. W międzyczasie poznajemy współpracowników głównego bohatera, którzy – standardowo – dzielą się na technika, koordynatorkę i asystentkę. Ta ostatnia, dziewczyna o imieniu Maxine (Sarah Greene), to póki co najciekawsza postać, skrywająca w sobie pewną tajemnicę (której jednak i tak nie będziecie chcieli poznać).
"Ransom" różni się od innych seriali o negocjatorach m.in. faktem, że główny bohater prowadzi własną firmę i zajmuje się prywatnymi kontraktami. Klienci zgłaszają się do niego, prosząc o pomoc. Beaumont jest takim amerykańskim detektywem Rutkowskim (z tym że młodszym i przystojniejszym), więc scenarzyści mają wolną rękę w pisaniu skomplikowanych historii, w które nie będzie zaangażowana policja i sąd. Tyle że w pilotowym odcinku ten potencjał nie został wykorzystany.
Poza tym spodziewałem się więcej po głównym bohaterze. Wcielający się w Beaumonta Luke Roberts nie ma w sobie zbyt wiele charyzmy, a zarost – wydaje się – celowo robi z niego starszego i bardziej poważnego człowieka, niż jest w istocie. W dużej mierze to na głównym bohaterze oparta jest cała historia i zapewne główny wątek (zdjęcie dziewczyny z portfela), który pojawiał się będzie w kolejnych odcinkach. Problem w tym, że aktor kompletnie nie pasuje mi do tak odpowiedzialnej roli negocjatora. Z drugiej strony – scenarzyści nie dają mu możliwości wykazania się, ograniczając go do ciętych ripost i słabo wyglądającej sekwencji kończącej odcinek, w której bez najmniejszych problemów obezwładnia przestępcę.
"Ransom" nie jest serialem, na który powinniście tracić czas. Ale jednocześnie uważam, że ta produkcja w jakiś sposób wpisze się w ramówkę telewizji CBS i przekona do siebie tamtejszą niewymagającą widownię. Wam z kolei podsunę rozwiązanie alternatywne. Zamiast skupiać się na "Ransom", odpalcie na Netfliksie dokument pt. "Captive", który skupiony jest na prawdziwych porwaniach i prawdziwej pracy negocjatorów. Rzeczywistość jest bowiem dużo bardziej szara i okrutna, niż to, co prezentują twórcy nowego serialu telewizji CBS.