10 najlepszych seriali 2016 roku wg Andrzeja Mandla
Andrzej Mandel
31 grudnia 2016, 13:03
We wszystkich rankingach "naj" momentem najtrudniejszym jest wybór, w końcu nie wszystkie seriale mogą trafić do top 10. Ja na szczęście nie miałem problemu ze wskazaniem numeru 1.
We wszystkich rankingach "naj" momentem najtrudniejszym jest wybór, w końcu nie wszystkie seriale mogą trafić do top 10. Ja na szczęście nie miałem problemu ze wskazaniem numeru 1.
2016 rok wydawał mi się pod względem serialowym raczej ubogi. Brak czasu spowodowany innymi zajęciami sprawił, iż odnosiłem wrażenie, że przez cały rok niczego nie oglądałem. Tymczasem gdy siadłem do robienia listy, okazało się, że zestawienie 10 najlepszych szczęśliwie nie będzie wstydliwie ukrytą listą nielicznych seriali, które oglądałem.
Ciekawostką na mojej liście jest serial, którego akcja w ogóle mnie nie porwała (a wręcz zanudziła). Wydawałoby się, że nie ma tu dla niego miejsca, ale odtwórcy głównych ról i sam koncept głównego bohatera sprawiły, że jednak trafił na listę. Przez co nie weszły na nią inne seriale, w tym zaskakująco dla mnie "Człowiek z Wysokiego Zamku", który to serial może i miał popsute pierwsze odcinki 2. sezonu, ale zaskakująco nabrał tempa w dalszej części. Poza tym wciąż mnie zachwyca (i przeraża) dbałość o przedstawianie realiów nazistowskiego imperium.
Nieobecnych trochę jest, a kto się melduje w mojej pierwszej dziesiątce?
10. "Czarna lista". Mimo wielu słabości tego serialu (i licznych papierowych postaci) nie mogę nie docenić zarówno tego, jak precyzyjnie prowadzony jest główny wątek, jak i gry aktorskiej Jamesa Spadera. Gdyby nie on, ten serial nie miałby życia, ani śladu ikry. Na szczęście ma i przykuwa mnie do ekranu każdego tygodnia. W pamięć zapadł zwłaszcza odcinek, w którym Reddington przeżywał to, co się stało z Liz. Majstersztyk aktorstwa. A za majstersztyk należy się nagroda.
9. "Galavant". W moim zestawieniu nie mogło zabraknąć tego cudownie bezpretensjonalnego, dowcipnego, rozśpiewanego serialu. Na ową cudowność złożyło się wiele czynników, od fantastycznych nawiązań do popkultury, aż po autoironię i dobry pomysł na intrygę. Do dziś podśpiewuję "Finally" zamiast "Summer Nights". Połączenie dobrej muzyki z dobrym humorem i niezłymi pomysłami na zabawę sztancami rodem z baśni i legend dało inteligentny serial, który zasłużył sobie na miejsce w top 10.
8. "South Park". Od dwudziestu już lat dzieciaki z South Parku śmieszą, oburzają i prowokują. A przy tym w mniej lub bardziej krzywym zwierciadle pozwalają oglądać nas samych (czy raczej Amerykanów, ale w dobie zunifikowanej popkultury na jedno wychodzi). Co niekoniecznie dziwi, w tym roku Trey Parker i Matt Stone uderzyli w podobne tony co Charlie Booker, ostrzegając nas przed konsekwencjami trollingu i nienawiści w internecie. Relatywnie zgrabnie poradzili sobie także z niespodziewanym wynikiem wyborów w USA. "South Park" znalazł więc moje uznanie jako nadal mięsny i żywy serial. To, że bywało już znacznie lepiej, nie znaczy, że nie jest dobrze.
7. "Veep". Rzadko zdarza mi się obejrzeć sezon jakiegokolwiek serialu za jednym posiedzeniem i zarywając przy tym noc, ale "Veepowi" udało się mnie przykuć skutecznie do ekranu, gdy nadrabiałem zaległe odcinki i koniecznie chciałem być na bieżąco. Celne obserwacje politycznego świata i znakomity humor nie mogły nie skusić mojego wewnętrznego politologa. Dodajmy do tego świetną kreację Julii Louis-Dreyfus i wszystkich drugoplanowych postaci – i mamy hit.
6. "This Is Us". Produkcja, wydawałoby się, jakich wiele. Historie codzienne, jak życie. Można by sądzić, że nie jest to serial, który mógłby się czymkolwiek wyróżnić, a jednak. Od gry aktorskiej poczynając, po precyzję scenariusza i zręczne zmyłki – wyróżnia się. Oglądając "This is Us", wzruszam się, odnajduję w nim codzienność i duży spokój. Chwilami nie mam wrażenia, że oglądam serial, tylko że podglądam cudze życie. I to jest właśnie siłą serialu.
5. "Młody papież". Obecnością tego serialu w moim zestawieniu, w dodatku tak wysoko, jestem… zaskoczony. Przede wszystkim dlatego, że od połowy pierwszego odcinka (to wstydliwe wyznanie) przestałem w ogóle zwracać uwagę na akcję i zakręty scenariusza. Trafiając do wymyślonego przez twórców Watykanu, znalazłem się w świecie obcym i niezrozumiałym. Ale nie mogę nie docenić tego, jak postać Piusa XIII wykreował Jude Law, jak również tego, co robiła na ekranie Diane Keaton. Tak, przyznaję się, obejrzałem "Młodego papieża" by zachwycać się tą dwójką. Można? Można.
4. "American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona". Tym serialem zachwycaliśmy się na Serialowej każdego tygodnia jego emisji. Wyciągnął on z zakurzonej szuflady i ożywił sprawę, którą niegdyś żyła cała Ameryka. Zmienił też postrzeganie Marcii Clark, która z symbolu porażki stała się symbolem siły. A mnie pozwolił jeszcze bardziej docenić Cubę Goodinga Jr. i Davida Schwimmera. Serial Ryana Murphy'ego spokojnie mógłby trafić na wyższą lokatę, gdyby nie mocna konkurencja.
3. "Black Mirror". Za każdym razem, gdy oglądam kolejny odcinek "Black Mirror", obiecuję sobie, że już nigdy więcej. Nie będę bowiem ukrywać, że nie mogę po tym serialu spać, bo Charlie Booker wali w nas obuchem, a jego pomysły są niepokojąco realne. Ale kiedy wszyscy zachwycają się cudownie muzycznym "San Junipero" z jego gorzkim happy endem, to mnie po nocach śni się "Hated in the Nation" i makabryczne skutki internetowego hejtu. Podobnie mam z "Man Against Fire" które precyzyjnie opisuje pod fantastyczno-naukową przykrywką pranie mózgów, jakie sami sobie fundujemy wobec tych, których się boimy.
2. "Westworld". W pierwszym odruchu chciałem, na zasadzie przekory, w ogóle pominąć "Westworld". To przecież nic innego, jak stare schematy SF wymieszane w sosie bezsensownych strzelanin, zbędnych orgii i podlane filozoficznym sosem z dodatkiem Szekspira. Ale gdy się tak zastanowić, to "Westworld" jest także inteligentną zabawą z widzem, niepokojącą diagnozą człowieczeństwa i dyskusją nad jego definicją (dyskusją starą jak filozofia). Do tego dorzucono jeszcze aktorstwo na najwyższym poziomie (Anthony Hopkins!) i przewrotny, choć przewidywalny finał. Dla takich atrakcji mogę ścierpieć nadmiar zbędnych dodatków, stanowiących znak firmowy HBO. I dać wysokie miejsce.
1. "The Americans". Конечно, zwycięzca mógł być tylko jeden. Pierwsze miejsce w moim zestawieniu zajmuje serial, który o wiele długości pokonuje konkurencję. "The Americans" zachwyca mnie wszystkim, a 4. sezon był też wspięciem się na wyżyny i postawieniem poprzeczki tak wysoko, że aż się boję o to co dalej. W tym roku dopiero przekonaliśmy się bowiem o tym, czego się domyślaliśmy – że w "The Americans" nie ma niczego zbędnego. Każda postać, każde wydarzenie jest po coś i czemuś służy. Mnie osobiście jednak najbardziej zachwycają psychologiczna wiarygodność postaci głównych bohaterów, jak i dbałość o realia (tak amerykańskie, jak i radzieckie). A w pamięci cały czas mam tę egzekucję z pierwszej połowy sezonu. Nie mogło więc być innego zwycięzcy.