10 najlepszych seriali 2016 roku wg Michała Paszkowskiego
Michał Paszkowski
29 grudnia 2016, 21:03
Choć narzekanie na ten paskudny 2016 rok urosło ostatnio do rangi światowego fenomenu, to w kwestii serialowej naprawdę ciężko być malkontentem. Ten rok po prostu obfitował w zachwycające seriale, które pozostaną ze mną na długo.
Choć narzekanie na ten paskudny 2016 rok urosło ostatnio do rangi światowego fenomenu, to w kwestii serialowej naprawdę ciężko być malkontentem. Ten rok po prostu obfitował w zachwycające seriale, które pozostaną ze mną na długo.
Choć łatwo wymienić seriale, które najbardziej mnie zachwyciły i zrobiły największe wrażenie, to już o wiele trudniej poukładać je w odpowiedniej kolejności na liście 10 najlepszych. Telewizja w tym roku pokazała, że wraz z większą ilością tworzonych seriali zwiększa się też ich różnorodność. Czasem naprawdę bardzo trudno porównywać dwa kompletnie różne projekty, a co dopiero zdecydować, który był lepszy. Oczywiście im więcej seriali, tym trudniej o stworzenie w miarę obiektywnej listy, bo choć pragnąłbym obejrzeć wszystko, to niestety niektóre produkcje z 2016 roku będę nadrabiał dopiero w nadchodzących latach.
Niemniej jednak spośród seriali, które miałem przyjemność śledzić w tym roku, dziesiątkę którą wybrałem, uważam za naprawdę godną polecenia. Pomimo tego jak różnorodne są to tytuły, wszystkie łączy jeden wspólny mianownik. Oglądanie każdego z nich było bardzo mocno angażującym emocjonalnie doświadczeniem, niezależnie od tego, czy była to surrealistyczna komedia, czy trzymający w napięciu thriller. Ostatecznie o przyznanym miejscu na liście decydowało to, jak bardzo serial mnie urzekł i przeniósł do swojego świata poprzez historię, którą opowiadał. Tego najbardziej pragnę w serialach i na 2017 rok życzę sobie i wszystkim może nawet nie więcej takich seriali, ale zdecydowanie więcej czasu na ich przeżywanie.
10. "The Good Place". Nowy sitcom Mike'a Schura jest nie tylko bardzo śmieszny, ale przede wszystkim naprawdę interesujący. Serial o kobiecie, która przez pomyłkę trafia do tej "dobrej" części zaświatów, choć ma ciekawy pomysł na siebie, wcale przecież nie musiał się udać. Ale w rękach Schura i dużej części ekipy odpowiedzialnej za "Parks and Recreation" stał się pasjonującą historią z dużą ilością cliffhangerów, które sprawiają, że chce się oglądać więcej. Samo poznawanie zasad rządzących tytułowym The Good Place było dla mnie równie intrygujące co odkrywanie kolejnych sekretów Westworld, choć oba seriale są kompletnie różne. Ze swoją fantastyczną obsadą i zbiorem świetnych postaci, "The Good Place" jest jednym z kilku naprawdę wartych uwagi projektów w amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej.
9. "Black Mirror". Miejsce na tej liście należy się choćby za samo "San Junipero", które dla mnie i Serialowej było najlepszym odcinkiem roku. Ale jednym z największych atutów "Black Mirror" jest to, że w swoim krótkim sezonie potrafi zaoferować naprawdę różnorodne historie, po których nigdy nie wiemy, czego dokładnie się spodziewać. Tegoroczne pudełko czekoladek od Charliego Brookera było przede wszystkim bardzo dopracowane wizualnie i stylistycznie, co nie byłoby osiągalne, gdyby serialu nie kupił Netflix. "Black Mirror" jedynie na tej zmianie zyskało, czego dowodem jest nie tylko wcześniej wspomniane "San Junipero", ale też m.in. świetne "Nosedive", które swoją pastelową stylistyką tylko pogłębiło horror, coraz bardziej bliski naszej rzeczywistości.
8. "Search Party". Kolejna komedia na mojej liście, która nie tylko śmieszyła, ale przede wszystkim angażowała swoją intrygującą historią. Szczególne brawa należa się dla Alii Shawkat, która w końcu dostała dawno zasłużoną główną rolę i stworzyła fenomenalną kreację Dory, której chęć odnalezienia zaginionej znajomej przeradza się w obsesję. Pierwszy sezon serialu stworzył świetną, zamkniętą całość, a zakończenie, choć niespodziewane, było naprawdę satysfakcjonujące. Mimo tego, naprawdę cieszę się, że serial dostał zamówienie na kolejny sezon i nie mogę się doczekać, by zobaczyć, w jakim kierunku podążą teraz twórcy.
7. "Westworld". Jeden z tych seriali, co do których cieszę się, że oglądałem je w cotygodniowych porcjach, a nie za jednym razem. Oglądanie, jak twórcy po kolei, systematycznie odsłaniają przed nami kolejne tajemnice swojego świata, przy okazji zaskakując twistami, było ogromną przyjemnością, szczególnie kiedy dodamy do tego jeszcze wybitne kreacje Evan Rachel Wood, Thandie Newton, no i oczywiście Anthony'ego Hopkinsa. "Westworld" można próbować odczytywać jako parabolę o tym, co to znaczy być człowiekiem, albo meta-komentarz o samych serialach, w szczególności tych produkowanych przez HBO, ale jednak przede wszystkim jest to rozrywka naprawdę wysokiej jakości.
6. "Stranger Things". Fenomen tego serialu z pewnością wpisuje się w trend odświeżania starych pomysłów i tworzenia kolejnych rebootów uwielbianych serii, ale głównie pokazuje chyba, jak bardzo lubimy wciągające przygodowe historie, o których wcale nie musimy mówić, że są naszą wstydliwą przyjemnością. "Stranger Things" nie wywraca do góry nogami swoich inspiracji z lat 80. ani nie umieszcza je w ironicznym cudzysłowie. Niby gdzieś to wszystko widzieliśmy, ale historia jest tak umiejętnie zrealizowaną całością, że ciężko jest nie dać się jej oczarować. Mnie "Stranger Things" urzekło kompletnie i zapewniło idealną letnią rozrywkę, której kinowe blockbustery w tym roku nie były w stanie dostarczyć.
5. "Unbreakable Kimmy Schmidt". Tinie Fey i Robertowi Carlockowi należą się brawa za to, że w swojej niezwykle optymistycznej historii potrafią przejmująco opowiadać o traumie czy uzależnieniach. W 2. sezonie serialu, w którym jesteśmy bombardowani humorem w prawie każdej sekundzie, udało się pogłębić psychologicznie postać Kimmy i skonfrontować jej godny pozazdroszczenia idealizm z rzeczywistością. Nowy sezon był też już w całości projektowany z myślą o Netfliksie, więc idealnie nadaje się do binge-watchingu. Powracające gagi i coraz bardziej surrealistyczny ton serialu zapewniają wyjątkowo komiczne serialowe doświadczenie.
4. "American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona". Ryan Murphy już wielokrotnie zawiódł mnie swoimi serialowymi projektami, które pomimo świetnie prezentującej się obsady i ciekawego pomysłu bardzo szybko traciły swój urok i nie dawały satysfakcjonującego zakończenia. Tym razem jednak się udało i to w naprawdę świetnym stylu. Nadal, jak przystało na serial Murphy'ego, jest to opowieść bardzo wyrazista, dynamiczna, a przy okazji zaskakująco trzymająca w napięciu, jak na sprawę sprzed 20 lat, której wynik zna cały świat. Jednak przede wszystkim warto docenić fakt, że "American Crime Story", będąc tak sprawnie zrealizowanym widowiskiem, oferuje też bardzo aktualny komentarz na temat społeczeństwa amerykańskiego. To jeden z niewielu serialowych hitów, który ma coś wartościowego do powiedzenia.
3. "Please Like Me". Ten skromny australijski komediodramat zachwycił mnie w swoim czwartym sezonie nawet jeszcze bardziej niż we wszystkich poprzednich. Być może przyczynił się do tego fakt, że nad sezonem od początku wisiało widmo poważnych zmian, które w końcu musiały nadejść w życiu Josha. Ta najgorsza, której nikt nie chciał, zapewniła najbardziej uderzający emocjonalnie odcinek całego serialu. "Please Like Me" do perfekcji opanowało sztukę wprowadzania tragicznych wątków do historii swoich postaci, jednocześnie pozostając wierne swojemu wyjątkowemu komediowemu stylowi. Fantastyczny finał sezonu spełnia się idealnie jako podsumowanie tej serii, jak i całego serialu, ale mam szczerą nadzieję, że jeszcze zobaczymy kolejny rozdział historii Josha, gdyż jest to opowieść naprawdę wyjątkowa.
2. "Transparent". "Transparent" był dla mnie miłością od pierwszego wejrzenia i każdy kolejny sezon utwierdza mnie w tym uczuciu. Jestem dozgonnie wdzięczny Jill Soloway, że w trzeciej serii awansowała Kathryn Hahn do stałej obsady, dając tym samym większy i niezwykle poruszający wątek rabince Raquel. Z najlepszych osiągnięć sezonu trzeba też wymienić triumfalny wątek Shelly, no i oczywiście kolejny etap podróży Maury. Po trzech sezonach "Transparent" nadal potrafi zaskakiwać i zachwycać swoimi odcinkami, niezależnie od tego czy przenosi nas w czasy dzieciństwa głównych bohaterów, czy prezentuje z pozoru zwykłe spotkanie rodzinne. Ten serial nigdy nie prosi o empatię wobec swoich egocentrycznych bohaterów, ale i tak sprawia, że nie da się nie dbać o ich losy.
1. "The Americans". Numer jeden na mojej liście to również serial, który, po tak długim czasie spędzonym z bohaterami, nie pozostawia nas obojętnymi na ich przeżycia. Bohaterowie "The Americans" to pełnowymiarowe postacie, na których każda decyzja podjęta w serialowym życiu ma ogromny wpływ. To jest serial, który nagradza swoich widzów za cierpliwość i trwanie z bohaterami, dzięki czemu każdy ich kolejny ruch ogląda się z jeszcze większym zaangażowaniem. Czwarty sezon tradycyjnie już podniósł znowu poprzeczkę, kończąc niektóre wielosezonowe wątki, ale i posuwając do przodu swoją prawdziwie poruszającą opowieść o rodzinie. Nic nie wskazuje na to, żeby piąty i finałowy szósty sezon miały to w jakiś sposób zmienić, więc myślę, że spokojnie możemy spodziewać się jeszcze dwóch równie wybitnych, jeśli nie jeszcze lepszych rozdziałów tej perfekcyjnie opowiedzianej historii.